Wydarzenia ostatnich dni potwierdzają zasadność apelu prezydenta z niedawnego orędzia: żeby rząd ujawnił prawdziwy stan finansów państwa.
Ledwo w ciągu kilku ostatnich miesięcy rządowe „prognozy wzrostu” gospodarczego zamieniały się w prognozy stagnacji, aż wreszcie – jeśli uwzględnić błąd statystyczny – stały się prognozami regresu. I znów: na razie umiarkowanego, ale jak zmienią się jutro? Pojutrze?… Bo dno kryzysu ciągle przed nami.
W Wielkiej Brytanii na początku kryzysu obniżono podatek VAT (w Polsce: 22 proc. ceny prawie każdego towaru i usługi), wychodząc z założenia, że trzeba podtrzymywać konsumpcję, bo ona napędza produkcję, więc i zatrudnienie; o obniżce podatków, mimo kryzysu, coraz częściej mówi się także w Niemczech. Można by zatem życzyć sobie, żeby i w Polsce (będącej w pierwszej dziesiątce krajów świata o najwyższych podatkach – łączne opodatkowanie pracującego obywatela, z przymusową „składką” ZUS, podatkiem dochodowym, VAT-em, akcyzą – przekracza 80 proc. dochodu!) sięgnięto do tego instrumentu pobudzającego koniunkturę, zwłaszcza pod rządami w pretensjach do liberalizmu. Krzywa Laffera przecież poucza, że powyżej pewnego wyśrubowanego progu obciążeń fiskalnych obywatele przestają płacić podatki, uciekają w szarą strefę albo kombinują, jakby tu inaczej wyślizgnąć się z drapieżnych szpon fiskusa. Tymczasem w Polsce szara strefa szacowana jest na ok. 30 proc…. Czy więc nie na niwie podatkowego poluzowania rząd powinien poszukiwać „rezerw”, likwidując zarazem zbędną, koszmarnie rozrośniętą biurokrację i jej bezproduktywne „żerowiska”?
Tymczasem zamiast liberalnych rozwiązań antykryzysowych premier Tusk wpadł na mało oryginalny pomysł (wcześniej wymyślił go „populista” Lepper…) wybrania kilkunastu miliardów z NBP. Alternatywą miałoby być… podniesienie podatków. Tymczasem jest już połowa roku, a owych miliardów w NBP nie ma. Zapewne rząd może próbować przymusić NBP do hazardowej spekulacji walutowej, do ryzykownej gry na „zwyżkę-zniżkę” kursów walutowych, ale wygląda to na jakieś rozpaczliwe odwlekanie tego przykrego momentu, w którym prawdziwy stan finansów państwa odsłoni swe oblicze zza maski bezpodstawnego, urzędowego optymizmu. Nie będzie to oblicze przyjaznego państwa… Zresztą czy pieniądz, pozyskany „na wyrost” z księgowych operacji i zapisany jako „zysk”, nie pachnie aby brzydko „pieniądzem fiducjarnym”, wirtualnym, „zapchajdziurą” na nader krótką metę? Nawiasem mówiąc – podobnie „kreowany” wirtualnie pieniądz kredytowy dał w USA początek obecnego kryzysu… Wprawdzie rychło rząd zaczął wycofywać się ze swej akcji przeciw NBP, tonując wcześniejsze oświadczenia, ale na dzień dzisiejszy nie jest pewne, czy to odwołanie jest prawdziwe, czy tylko taktyczne.
A tu dziura budżetowa rośnie i, według ostatnich szacunków, zbliża się do 50 mld zł… Gdy dotąd międzynarodowi lichwiarze radowali się z zaciąganych przez państwo pożyczek, kupując obligacje państwowe – teraz dopiero zacierać muszą ręce. Jeśli rząd nie ma woli ani odwagi oszczędzania na rozdętej biurokracji, jeśli nie ma woli ani odwagi poluzować podatkowo (żeby szara strefa zaczęła płacić podatki) – pozostaje albo puścić w ruch maszyny drukarskie i dodrukować pieniądze, albo je pożyczyć. Drukowanie pieniędzy to przyznanie się do kompletnej klęski finansowej, której nie tłumaczy kryzys, poza tym wzbudzić może poważne zastrzeżenia krajów UE. Bezpieczniej zatem – a zwłaszcza dogodniej dla rządu – jest pożyczyć. Wprawdzie pożyczki mają to do siebie, że wcześniej czy później trzeba je spłacać z procentami, co obciąża obywateli jeszcze większymi podatkami i daninami, ale zyskuje się na czasie, odsuwając na później (na przykład – na „po wyborach”) ich przykre skutki. A skutkami takiej strusiej polityki są rosnąca drożyzna, naciski płacowe silnych związków zawodowych i rosnąca inflacja. I właśnie inflacja jest na samym końcu ukrytym sposobem opodatkowania wszystkich już obywateli, a tych najbiedniejszych i tych najdalej odsuniętych od budżetowego kranu – najbardziej i najdotkliwiej. Czy w swych prognozach inflacyjnych rząd Tuska nie myli się aby jeszcze bardziej niż w swych osławionych już „prognozach wzrostu”?
Marian Miszalski
Źródło: www.niedziela.pl
Nie jestem na topie, ale wydaje mi się, że pożyczki bierze się pod tzw. zastaw, inaczej mówiąc, musi być zabezpieczenie. A czym może zabezpieczać rząd pożyczki gdy prawie wszystko zostało sprzedane lub zrujnowane. Strach i rozpacz patrzeć na zrujnowane stocznie, duże zakłady przemysłowe, huty i wszystko, co kiedyś dawało pracę ludziom ale i zasilało budżet. Dziś zostało jeszcze np. Zakopane /dar Władysława Zamojskiego dla Polaków/, Malbork /Krzyżacki/,Wawel /z grobowcami znienawidzonych osób/,no i lasy! /Że nie wspomnę o Warszawie i istniejących tam wartościowych zabytkach/. To byłaby fucha! A benzyna pomału dochodzi do
6 PLN/litr bo podobno rośnie akcyza. A wracając do pożyczek, prawdopodobnie nikt, nigdy nie będzie w stanie ich zwrócić i jeszcze z odsetkami, bo ” po nas choćby potop…”, a my jeszcze będziemy kombinować z ZUS-em, PKO BP i czym się jeszcze da i będziemy tłumaczyć ludziskom coś o zielonej wyspie. Jeszcze zostało trochę czasu żeby zatrudnić dzieci znajomych na intratnych posadach w administracji i aby do października, a potem to się zobaczy…..A jeszcze można dać pod zastaw kościoły, bo w nich znajduję się dużo wartościowych „eksponatów”, że tego jeszcze rząd nie wymyślił, dziwię się.
Rząd wypuszcza m.in. obligacje, które kiedyś będzie musiał znacznie drożej odkupić. Pytanie czym zapłaci, gdy nie starczy mu pieniędzy?
Ponoć Włoskie banki nie mają już nawet dmuchanego pieniądza na pożyczkę rządowi. Ponoć do podobnej granicy zbliżają się nawet Stany Zjednoczone. Japońska gospodarka już tylko czeka na dogodne harakiri. Dolary, jeny i euro odpływają w zastraszającym tempie do Chin. Ciekawe, co Pekin zrobi z tą makulaturą? Bo przecież to jest pewne, że ani Europa, ani USA, ani Japonia swoich długów nie oddadzą, a armia chińska to jeszcze niedawno bez butów chodziła. Czyżby więc szykował się transfer technologii wojskowej w zamian za dalsze pożyczki?
Szykuje się WOJNA. I to będzie ostateczne rozwiązanie – KONIEC ŚWIATA.
Ktoś przewidział, że koniec świata ma być jeszcze w maju… Jakoś tak chyba po 20-tym…
Comments are closed.