Zasadniczo tzw. nagrody Darwina przyznawane są osobom, „które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku w długiej skali czasowej, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób”. Siłą rzeczy „wyróżnienie” owo przyznawane jest post mortem. W przypadku teorii ekonomicznych kryterium „udanego samobójstwa” raczej nie jest możliwe do zastosowania z tej prostej przyczyny, że wizjoner – teoretyk nie tyle „eliminuje swoje geny z puli”, ale likwiduje podstawy całej gospodarki. Tym niemniej nie ma żadnych przeszkód aby nagrody Darwina przyznawane były jeszcze przed kolejnymi eksperymentami ekonomicznymi.


Lista pretendentów do wyróżnienia jest długa. Marks, Engels, Lenin… Uczciwie trzeba przyznać, że Polska miałaby tutaj nader silną reprezentację, szczególnie z ostatniego dwudziestolecia. Ale mniejsza z tym, albowiem listę otwiera sam Karol Darwin i zbudowana na jego założeniach koncepcja „progresywnego podatku od konsumpcji”.

Zacznijmy od samej teorii. Założenie: skasować podatek dochodowy i zastąpić go progresywnym podatkiem konsumpcyjnym pozostawiając VAT i temu podobne obciążenia fiskalne. W praktyce ma to wyglądać następująco: w ramach rozliczenia podatnik podaje wysokość rocznych dochodów oraz zgromadzonych oszczędności; oszczędności są zwolnione od podatku, do tego dochodzi urzędowo ustalona kwota dochodu zwolniona od podatku. Od reszty płaci podatek progresywny, czyli im więcej konsumuje, tym wyższa stawka podatku. Słowem – opłaca się oszczędzać. Na wszystkim. Tyle, że jak świat światem to konsumpcja napędza gospodarkę. Trzeba też wziąć pod uwagę bardzo prostą zależność – człowiek najpierw stara się zdobyć pożywienie, potem ubranie, dach nad głową i wreszcie wydaje pieniądze na dobra luksusowe. Warto przy tym pamiętać, że to właśnie wytwarzanie dóbr luksusowych przyczynia się do rozwoju technologicznego, dzięki czemu stają się one tańsze i tym samym łatwiej dostępne dla mniej zamożnych obywateli. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to proszę przyjrzeć się historii rozwoju telefonii komórkowej czy komputerów. Albo systemów bezpieczeństwa instalowanych w samochodach.

Jednakże orędownicy „progresywnego podatku od konsumpcji” ignorują te banalne zależności, choć dostrzegają, iż to konsumpcja napędza gospodarkę. Bardzo ciekawie natomiast wyglądają przepowiadane przez nich skutki wprowadzenia w życie ich teorii. „Ponieważ oszczędności byłyby zwolnione od podatku, osoby, które najwięcej wydają, zaczęłyby więcej oszczędzać, a mniej wydawać na dobra luksusowe, co zaowocowałoby większymi inwestycjami i wzrostem gospodarczym bez potrzeby jakiejkolwiek ingerencji ze strony rządu. Osoby o szczebel niżej także wydawałyby mniej, zachęcone przykładem tych bogatszych – i tak dalej w dół drabiny dochodów. Reasumując, taki podatek złagodziłby kaskadę wydatków, która tak bardzo utrudniła życie rodzinom o średnich dochodach. Jeżeli wszyscy będą wydawać mniej, to ci najbogatsi wciąż będą mieć największy dom (lub poroże) w okolicy, ale jednocześnie będą mogli robić wiele użytecznych rzeczy. Zaoszczędzone pieniądze pomogą przezwyciężyć obecny impas fiskalny, a także wspomogą naprawy dróg, mostów oraz wiele innych istotnych usprawnień”.

Wszelkim inwestycjom przyświeca jedna zasada – osiągnięcia zysku. Skoro jednak konsumpcja zostaje opodatkowana, i to progresywnie, to perspektywa zysków znacząco maleje. Poza tym nie zmienia to zaobserwowanego przez Darwina faktu o rozchodzeniu się interesów jednostki i grupy, a skoro tak – to po jaką cholerę bogacz miałby inwestować, tzn. „robić wiele pożytecznych rzeczy”? Warto też zadać pytanie, w jakiż to sposób „Zaoszczędzone pieniądze pomogą przezwyciężyć obecny impas fiskalny, a także wspomogą naprawy dróg, mostów oraz wiele innych istotnych usprawnień”? Poprzez ich nacjonalizację? To po co w takiej sytuacji oszczędzać? No i kto będzie korzystać z tej naprawionej infrastruktury, skoro samo korzystanie oznacza de facto progresywnie opodatkowaną konsumpcję? Wreszcie trzeba zadać zasadnicze pytanie – czy aby ogół nie składa się z jednostek? Kłania się tutaj obserwacja Miltona Friedmana dotycząca sensowności wydatków, z której wynika, że w normalnym systemie rozwijają się te gałęzie gospodarki, które zaspokajają zapotrzebowanie ludzi.

Na zakończenie warto jeszcze odnieść się do przytoczonych w ramach argumentacji przykładów. Pierwszy odnosi się do wapiti, gdzie nadmiernie rozrośnięte poroże samców daje im przewagę w walce z innymi samcami o samicę chroniąc, ale też utrudnia ucieczkę przed wilkami gatunek przed chowem wsobnym. Paralela winna być pełna, a nie wybiórcza. Wapiti żyją w ekosystemie, zatem uwzględnienie interesów tylko jednego gatunku jest błędem. Wilki eliminują najsłabsze jednostki, zatem duże poroże samców wapiti jest również w ich interesie. Pozostawione szczątki służą padlinożercom, następnie wszelkiej maści robactwu by wreszcie poprzez rozkład użyźnić glebę, na której wyrosną rośliny, które zeżrą wapiti itd. Zatem interes jednostki zyskującej początkowo prymat w walce o samicę staje się interesem ogółu wykraczającego poza ramy jednego gatunku. Podobnie jest z gospodarką, która wszak stanowi system naczyń połączonych. Prosty przykład: dzięki UE zlikwidowany został w Polsce przemysł stoczniowy. Źródła dochodu stracili kontrahenci stoczni; jednocześnie zmalały źródła dochodu dostawców żywności, ubrań itd. zatrudnionych w stoczniach robotników oraz rzecz jasna kontrahentów stoczni, a w rezultacie – producentów żywności.

I drugi przykład – kupowanie drogiego garnituru, żeby zrobić dobre wrażenie na potencjalnym pracodawcy. Cóż, jeśli o mnie chodzi, to wyznając zasadę iż „nie szata zdobi człowieka” uważam, że (pisane normalnie) o zatrudnieniu winny decydować raczej kompetencje, a nie koszt ubrania. Ci bankierzy, którzy kierowali się kryterium garnituru, mogą się dzisiaj zastanawiać np. co zrobić z grecką makulaturą. Ale spójrzmy na to szerzej – wprawdzie nabywcy drogich garniturów niekoniecznie dostaną pracę, ale za to krawiec i dostawcy materiału zyskują fundusze, które mogą zainwestować, czyli wydać w taki czy inny sposób; być może zechcą skorzystać z usług banku, który będzie mógł dzięki temu zatrudnić kolejnych pracowników którzy kupią garnitur, dom, telewizor, samochód itd. Jak śpiewała Liza Minnelli „money makes the world turn around”.

W całym tekście można się bez zastrzeżeń zgodzić z dwoma twierdzeniami. Po pierwsze – dobrze, że progresywnego podatku od konsumpcji nie wprowadzono. I po drugie, że Karol Darwin „nigdy nie uważał się za ekonomistę”. Jak w takich sytuacjach mawiał Winston Churchill – miał ku temu wszelkie powody.

Michał Nawrocki

8 COMMENTS

  1. To nie konsumpcja napędza gospodarkę, ale inwestycję. Że konsumpcja to uważał Keynes, a że inwestycję to ekonomiści bardziej wolnościowi.

  2. Kazda gospodarke napedza potrzeba – czyli popyt. Tylko ze w XXI wieku zblizamy sie do sytuacji w ktorej niemal wszystko bedzie i w pewnym momencie zaczniemy produktowac w duzej czesci dla przyjemnosci. Np. most zielony zamienimy na niebieski. Czasy Darwina dawno minely i jego przywolywanie nie ma juz sensu.

  3. @gbur – ale to, że inwestycja musi się co najmniej zwrócić chyba nadal pozostaje aktualne? A bez konsumpcji większość inwestycji się nie zwróci. Większość, gdyż nie wszystkie korzyści przeliczalne są na pieniądze, ale to już odrębna bajka

  4. Może jakiś „austriak” wyjaśni nam jak to jest. Zdaje się, że Rothbard np. w „Wielkim kryzysie” rzeczywiście pisze, że to inwestycje napędzają konsumpcję. Ale tu potrzebne jest wyjaśnienie w szerszym kontekście tzw. cyklu koniunkturalnego. Bo na zwykły ludzki rozum istotnie wydawać się może, że gdyby nie popyt to podaży by nie było. Ale tu chodzi zapewne o to, że to nie z konsumpcji bierze się bogactwo tylko z inwestycji.

  5. Po pierwsze w niezmanipulowanej gospodarce w ogole nie ma kryzysu. Jest to po prostu niemozliwe. Tzw. cykl koniunkturalny w rzeczywistosci nie istnieje. Pojawia sie tylko wtedy, gdy ktos zaczyna „majsterkowac” dla swoich interesow. To da sie latwo zauwazyc sledzac wszystkie „kryzysy” ostatnich chocby 200 lat.

  6. Nie było popytu na portale społecznościowe, a mimo to się pojawiły (ktoś najpierw zainwestował, a dopiero pojawiła się konsumpcja). Nie było popytu na komuptery (przypomnę, że w 46 r. prezes IBM powiedział, że szacuje popyt na komputery na świecie na 10 szt. rocznie), ale jak się pojawiły (inwestycja) to zaistniał popyt. Musi wpierw powstać jakaś rzecz, żeby pojawił się na nia popyt. I mówię również o rzeczach tradycyjnych. Przykła- Pomidory po 10 zł/kg – mało kto kupuje. Rolnicy inwestują w lepsze technologie, pomidory po 3 zł/kg i ogromny popyt. Najpierw jest inwestycja, która ma na celu zrobić (ulepszyć) produkt/usługę, a potem dopiero pojawia się konsumpcja na nią.

  7. Tyle, że gdyby nie było zapotrzebowania na komputery czy pomidory, to żadna inwestycja nie wytworzyłaby ogromnego popytu.
    Z drugiej strony: mała miejscowość. Chleb dowożony jest z innej, ale jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Jest więc popyt na pieczywo dobrej jakości. Rezultatem jest inwestycja w budowę piekarni.

Comments are closed.