Mechanizm władzy państwowej w demokracji zakłada wyeliminowanie monokratyzmu, czyli dominacji jakiegoś jednego ośrodka politycznego. Pisząc o monokratyzmie, mam na myśli klikę ludzi, albo wręcz jedną osobę, np. wodza dominującej partii. W państwach semidemokratycznych jest to z reguły kilka lub kilkanaście osób, które zajmują kluczowe stanowiska w państwie i skupieni są wokół wodza, trzymającego w swoim ręku efektywną władzę. Ten schemat funkcjonuje oczywiście dopóty, dopóki partia wodzowska posiada akceptacje społeczeństwa.
Aby uniknąć takiego stanu rzeczy, powszechnie przestrzegana jest zasada podziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Każda z nich dysponuje odrębnymi kompetencjami, a także służy jako hamulec dla ewentualnych naruszeń prawa przez pozostałe. Ważne jest przy tym, aby żadna z tych władz nie dominowała nad pozostałymi.
Warunkiem zachowania wolności politycznej obywateli jest podział władz między różne, niezależne, wzajemnie dopełniające, hamujące i kontrolujące się podmioty.
W tym sensie władza ustawodawcza stanowi prawa i decyduje o porządku prawnym obowiązującym w państwie.
Władza wykonawcza rządzi na podstawie tegoż prawa, natomiast władza sądownicza ani prawa nie tworzy, ani nie rządzi, lecz stoi na straży jego przestrzegania.
W teorii oczywiście wydaje się to bardzo proste, ale praktyka jednak nie zawsze idzie w parze z teorią.
Na przykład polskie doświadczenia wskazują na nierówny trójpodział władzy.
Kontrola parlamentu nad rządem stała się w Polsce iluzoryczna. De facto to rząd, poprzez tak zwany centralny ośrodek dyspozycji politycznej, podporządkował sobie parlament. Podporządkowanie to oznacza, że parlament akceptuje praktycznie każdą decyzję rządu i potwierdza ją uchwaleniem kolejnych ustaw.
Natomiast na czele centralnego ośrodka dyspozycji politycznej stoi wódz dominującej partii, który, co ciekawe, nie posiada żadnej funkcji ustrojowej. Nie jest ani premierem, ani prezydentem, mimo to skupia władzę w swoim ręku.
Centralny ośrodek dyspozycji politycznej funkcjonuje w Polsce bez zarzutu, zarówno organizacyjnie jak i propagandowo.
Społeczeństwo polskie jedynie przygląda się tym zjawiskom. Choć z tym przyglądaniem się bywa różnie, bo większość obywateli i tak schyla głowy.
Mirosław Matyja