Jeśli przyjąć rozsądną i szeroko akceptowaną tezę, że siłą napędową historii są wielkie idee, wówczas należy się zgodzić, że w istotnym sensie piewcy „końca historii” mieli rację. Ściślej rzecz ujmując, o ile oczywiście mylili się oni w swych prognozach wiecznego pokoju trwającego pod egidą globalnego prawoczłowieczego socjalliberalizmu, o tyle nietrudno się zgodzić, że ów prawoczłowieczy socjalliberalizm skutecznie zadał śmiertelny cios ideowej płodności człowieka.
Otóż o ile od początku ery dominacji tejże ideologii (tzn. od początku okresu powojennego) pewne idee ostatecznie zwiędły i odeszły w zapomnienie (np. komunizm leninowski czy maoistowski), o tyle w tym samym czasie nie powstały absolutnie żadne nowe idee zdolne konkurować o globalny rząd dusz. Tym samym, o ile koniec zimnej wojny nie okazał się zdecydowanie końcem mniejszych lub większych konfliktów wszelkiego autoramentu, o tyle wszystkie owe konflikty toczą się na poziomie ideowym już wyłącznie między coraz bardziej doraźnie i niestrawnie odgrzewanymi ideologicznymi żywymi trupami (neomaltuzjanizmem, neomarksizmem, neofeudalizmem, neoimperializmem, neonacjonalizmem itd.).
Podsumowując, o ile historia jest zjawiskiem nadal żywym w sensie kronikarskim, o tyle nie sposób oprzeć się wrażeniu, że co najmniej od kilku dobrych dekad jest ona martwa w sensie ideowym, a więc również kulturowym i kulturotwórczym, przy czym owa martwota zdaje się być coraz mocniej odczuwalna wraz z wybuchem każdego kolejnego konfliktu falsyfikującego kwietystyczną część tezy „fukuyamistów” (na zasadzie: „znów się biją, choć mieli już się nie bić, ale – choć giną, mordują, niszczą i knują przeciw sobie, nie rozpala to już niczyjej wyobraźni ani nie rodzi żadnych wizji”).
Czy jest to sygnał eschatologiczny, czy jedynie głęboko stagnacyjny – na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Niezależnie jednak od tego, jakiej odpowiedzi zechce się tu udzielić, nie sposób uciec w jej formułowaniu od pewnych fundamentalnie „fukuyamowskich” konstatacji – sugerujących nie triumfalistyczne wypełnienie się pewnych procesów, ale ich ostateczne wyczerpanie.
Jakub Bożydar Wiśniewski