New York Times poinformował i kłopotach banków austriackich. Oczywiście w kontekście „złej” sytuacji gospodarczej krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
„Dynamiczny rozwój, dzięki któremu Polska, Węgry i inne dawne satelity sowieckie stały się jednymi z najatrakcyjniejszych rynków w Europie, jest na granicy załamania, rodząc obawy o nowe zagrożenia dla globalnego systemu finansowego, mogące odbić się rykoszetem na Stanach Zjednoczonych”.
Obstawiam, że w tym zdaniu chodzi o opcje. Kilka tygodni temu mowa była o 5-15 miliardach PLN. Nic to, że skala błędy gigantyczna. Bo oto dowiedzieliśmy się, że chodzi o… 200 mld PLN. Pewnie „rykoszet” polega na tym, że polskie banki sprzedawały opcje oferowane przez amerykańskie instytucje finansowe, które teraz nie bardzo wiedzą jak się ta zabawa w inwestycyjnym kasynie skończy.
Ale sytuacja gospodarcza w naszym regionie jest tylko przyczynkiem do prawdziwego zmartwienia NYT. Bo po kilku ogólnikach na temat spadku produkcji samochodów w Polsce następuje przejście do… austriackiego systemu bankowego, który „jest bardzo uzależniony od wschodnich sąsiadów”. Podobno sytuacja bardzo przypomina kryzys z lat 30. Punktem zwrotnym był wówczas upadek wiedeńskiego banku Creditanstalt. NYT nie przewiduje, co prawda, powtórki wydarzeń, ale jest pełen niepokoju.
Banki austriackie mają w naszym regionie pozycje szczególną. Pewnie dlatego, że doświadczenia przed rokiem 1989 też miały … szczególne. Jak wieść gminna niesie, Wiedeń, jako stolica neutralnej Austrii, był do upadku „Żelaznej Kurtyny” centrum operacji finansowych wszystkich służb specjalnych z państw obozu socjalistycznego. „Rozeznanie rynku” banki austriackie miały więc najlepsze. I skrupulatnie to wykorzystały. Nie ma więc co troszczyć się o sytuację austriackich banków.
Ważniejsza jest sytuacja austriackich przedsiębiorców. Mam właśnie okazję obserwować sytuację w austriackim sektorze turystycznym. Z powodu „globalnego ocieplenia” spadło w Alpach o wiele więcej śniegu niż w ubiegłym roku. Hotele „pękają w szwach”. Przyczyniają się do tego także rodacy, gdyż język polski słychać dość powszechnie.
W hotelu, w którym się zatrzymałem, masażystką jest dziewczyna, która przez pięć lat pracowała, nomen omen, w banku. Odeszła z niego ponad dwa lata temu, bo ją, jak mówi „znudziło wciskanie ludziom kitu”. Na pytanie, czy nie odczuwa skutków kryzysu odpowiada ze śmiechem, że owszem, odczuwa:
W knajpie na stoku pracuje dziewczyna z Polski. To już jej czwarty sezon. Pierwszy „na czarno”. Austria nie zdecydowała się bowiem „otworzyć” rynku pracy. Oczywiście z powodów politycznych. W efekcie właściciel schroniska nie dostał pozwolenie na pracę dla cudzoziemców – w tym dla Ewy. Zarabia więcej niż w zeszłym roku i w dodatku bez podatku. No bo oczywiście Austriacy, w obronie interesów których, rząd austriacki zdecydował o „zamknięciu granic” nie przyjadą do schroniska „zmywać gary”. Szef nie zmniejszył jej bynajmniej wynagrodzenia. A napiwki zbiera coraz większe. W pierwszym sezonie swojej pracy Ewa spotkała się z pewną nieufnością. Pracowała w kuchni. Ale wysyp turystów i choroba jednej z córek właściciela spowodowały, że zaczęła pracować jako kelnerka. Ilość napiwków, które dostała sprawiły, że już nie wróciła „na zmywak”. Polski pracownik jest dobrym pracownikiem.
Poza Claudią, która zamiast wciskać klientom kredyty hipoteczne, robi masaże, w hotelu pomaga ewidentnie małoletnia córka właścicieli. Taka u nich tradycja. Hotel to przedsiębiorstwo rodzinne. Właściciele kryzysu się nie obawiają. Dziadkowie prowadzili z powodzeniem ten rodzinny biznes, gdy tak zwane „obłożenie” było znacznie niższe niż obecnie. Nawet, jak mniej turystów będzie przyjeżdżać dadzą sobie radę. O problemach austriackich banków nie słyszeli. NYT nie czytają…
Robert Gwiazdowski
Źródło: www.blog.gwiazdowski.pl