Ktoś w komentarzu na Twitterze napisał: „Widzę, że głowa Kościoła zamierza zadbać o interesy owiec tworząc radę z wilków. Coś poszło bardzo nie tak…”
Chyba tak, ponieważ bezpośrednią inspiracją teoretyczną dla sformułowania wizji kapitalizmu inkluzywnego jest myśl amerykańskiego prawnika, finansisty i bankiera inwestycyjnego, Luisa Kelso. Inspirował się Marksem. Napisał nawet artykuł zatytułowany „Karol Marks: prawie kapitalista”.
Kapitalizm jest zawsze inkluzywny i nie potrzeba go promować. Upowszechniać należy własność i pozwolić ludziom działać, by mogli używać kapitału. Kapitał nie istnieje niezależnie od własności i działającego człowieka, który kalkuluje.
Dzisiaj nie używa się słowa socjalizm. Dzisiaj mówi się o partnerstwie publiczno-prywatnym, zrównoważonym rozwoju lub kapitalizmie inkluzywnym. Kościół bierze w tym udział i nie dopiero od teraz. Wszystko zaczęło się o wiele wcześniej, kiedy w katolickiej nauce społecznej pojawił się termin „sprawiedliwość społeczna”.
Friedrich A. von Hayek trafnie zauważa, że termin ten staje się rzeczywistym odpowiednikiem sprawiedliwości dystrybutywnej. Rzekomy cel sprawiedliwości społecznej, którym jest wyeliminowanie ekonomicznych nierówności, bez brania pod uwagę prostego faktu, że dysproporcje w głównej mierze wynikają z własnych wyborów jednostek, może być osiągnięty jedynie przez kontrolowanie ludzkich wyborów (F.A. von Hayek, „Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu”). Sobór Watykański II naucza, że działalność gospodarcza musi być prowadzona w granicach porządku moralnego i zgodnie ze sprawiedliwością społeczną, by każdy człowiek mógł odpowiedzieć na zamysł Boży względem człowieka („Gaudium et spes”). Trudno jednak zgodzić się z założeniem, że można to osiągnąć bez niezbędnej przestrzeni w sferze gospodarczo-społecznej dla podejmowania wolnych wyborów.
o. Jacek Gniadek
Źródło: Facebook Autora