Rewolucja francuska stanowiła bunt przeciwko porządkowi rzeczywistości w wymiarze stosunków społecznych, rewolucja bolszewicka ponowiła ów bunt w wymiarze stosunków gospodarczych, a rewolucja hipisowsko-„postmodernistyczna” – w wymiarze stosunków intymnych i ogólnie tożsamościowych.
Nic dziwnego, że w świecie trwale przeoranym owymi trzema przewrotami wciąż dokazującemu człowiekowi pozostało już jedynie zwrócić się przeciwko samemu sobie na najbardziej elementarnym bytowym poziomie. Stąd pojawienie się w tzw. dyskursie intelektualnym tak groteskowych zjawisk jak „antynatalizm”, „posthumanizm” czy ideologiczny eutanazjonizm.
Niemniej, o ile normalnemu, niezakażonemu „intelektualnymi” miazmatami człowiekowi podobne wymysły muszą się wydać w najwyższym stopniu odstręczające, o tyle wciąz nie dość często ma się świadomość, że dokładnie ten sam rozkładowy duch przyświeca pozornie „konstruktywnym” i „proludzkim” projektom takim jak „zielony nowy ład”, cele „zrównoważonego rozwoju” czy agenda „sprawiedliwości klimatycznej”. We wszystkich nich zawiera się bowiem ta sama inwersyjna wizja rzeczywistości, która zakłada detronizację człowieka z roli simonowskiego „ostatecznego zasobu” (czy, używając bardziej podniosłej terminologii, z roli korony dzieła stworzenia) do roli „elementu globalnego ekosystemu”, bez którego ów ekosystem jest się w stanie obejść.
Najwyższe i najbardziej wpływowe kręgi promotorów powyższych projektów to nie idealistyczni marzyciele, którzy nie wiedzą, jak funkcjonuje gospodarka, kultura i demografia, tylko bezwzględni kontynuatorzy trwającego od ponad dwustu lat dzieła rewolucji, którego nadrzędnym celem i zamierzonym rezultatem jest wzbudzanie w człowieku nienawiści do siebie samego. Stąd, o ile „antynatalizm” czy „posthumanizm” postuluje natychmiastowe zbiorowe samobójstwo, o tyle agenda „zielonego nowego ładu” czy „zrównoważonego rozwoju” postuluje zbiorowe samobójstwo o charakterze przewlekłym, a więc początkowo znacznie mniej dostrzegalnym.
Jeśli zatem ktoś wciąż kojarzy rzeczone projekty z pociesznie utopijną, hipisowską wizją człowieka żyjącego „w harmonii z naturą”, która nie ma prawa się ziścić z uwagi na swoją ekonomiczną i antropologiczną miałkość, niech zda sobie czym prędzej sprawę z tego, że owa wizja jest wyłącznie bałamutną przykrywką dla bezwzględnie niszczycielskich zamiarów rodem z siarkowej otchłani. Tylko mając ową świadomość można bowiem torpedować te zamiary wszędzie tam, gdzie przyjmują one szczególnie ckliwą i pozornie bezradną postać – czyli tam, gdzie są one potencjalnie najbardziej niebezpieczne w swym konsekwentnym infiltracyjnym wysiłku.
Jakub Bożydar Wiśniewski
PS. Wzmiankowana agenda wcale nie musi być w swej wymowie luddystyczna czy prymitywistyczna. Wręcz przeciwnie, równie dobrze może ona sugerować, że najskuteczniejszym narzędziem radzenia sobie z „ekosystemowymi problemami” jest mityczna „sztuczna inteligencja”, zaś jeśli przy okazji ich rozwiązywania „wyprze” czy „zastąpi” ona człowieka, to tym gorzej dla tego ostatniego. Innymi słowy, ta sama szatańska, antyludzka nienawiść może stroić się równocześnie w szaty rewolucji ekologicznej i technologicznej, traktując je jako komplementarne źródła sofistycznego mącicielstwa.