Niezręcznie jest występować w roli owcy, która zwraca uwagę pasterzowi, bądź wręcz usiłuje go pouczać. Tak właśnie się czułem, gdy słuchałem Komunikatu z 323 zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski z 15-16 czerwca tego roku, odczytanego podczas Mszy świętej w dniu 22 czerwca. Czułem się właśnie niczym owieczka, która ma za złe swojemu opiekunowi, że robi coś nie tak.
Nie pierwsza to sytuacja, gdy polscy biskupi wypowiadają się na temat problemów społecznych Polski, stawiając diagnozę, która – przynajmniej dla mnie – nie jest do końca trafna.
We fragmencie komunikatu Konferencji Episkopatu czytamy: „Jako pasterze Kościoła przyjmujemy z największym niepokojem oznaki głębokiego kryzysu, w jakim znajduje się nasze państwo. Nie sposób budować Polski sprawiedliwej i bogatej duchowo bez zmiany wielu postaw, które budzą lęki i wywołują kategoryczny sprzeciw w naszym społeczeństwie. Przejawy korupcji, prywaty, kierowania się partyjnym interesem, jak również pogoń za zyskiem za wszelką cenę, winny być zdecydowanie eliminowane z naszego życia społecznego. Dramat wysokiego bezrobocia pogłębia i tak bardzo trudną sytuację najbiedniejszych. Niektórzy nasi rodacy traktują niestety taki stan rzeczy jako zjawisko normalne i troszczą się jedynie o własny zysk, bez jakichkolwiek oporów moralnych”. Niby wszystko w porządku… Kryzys państwa, korupcja, prywata, partyjny interes zamiast dobra wspólnego, itp. Zresztą krytykowanie nadużywania władzy dla własnych korzyści, czy też rozpasanego polskiego partyjniactwa jest obecnie na tyle modne, że trudno się dziwić, iż biskupi dość regularnie poruszają ten wątek w swoich komunikatach kierowanych do wiernych. Niestety, jak dotąd zbyt wiele z tego nie wynika, ale to już zupełnie inna sprawa. Co innego w tym komunikacie wzbudza mój niepokój. Otóż polscy biskupi zdają się utożsamiać coraz bardziej szerzące się w naszym kraju bezrobocie z „troszczeniem się jedynie o własny zysk”. Tego – przyznam szczerze – zbytnio zrozumieć nie mogę.
Zyskiem, mówiąc językiem ekonomii, określamy dochody pomniejszone o koszty ich uzyskania. W języku potocznym natomiast zyskiem jest to, co zarabiamy „na czysto”. Czymże więc jest „pogoń za zyskiem”, którą tak bardzo krytykują nasi biskupi i niby dlaczego to właśnie ona ma być główną przyczyną rosnącego bezrobocia? Cóż jest złego w tym, że ludzie chcieliby mieć jak największe dochody? Przecież Kościół także dąży do tego, by uzyskiwać od wiernych jak najwięcej na tacę, gdyż utrzymanie parafii kosztuje równie słono, jak utrzymanie rodziny czy mieszkania.
Żeby odpowiedzieć na to pytanie w miarę uczciwie trzeba postawić inne: czy bez motywu „pogoni za zyskiem” możliwe byłoby w ogóle stworzenie jakiegokolwiek miejsca pracy? Ktoś może oczywiście powiedzieć, że jest to możliwe – dowiódł tego socjalizm, gdzie motyw zysku został, przynajmniej na papierze, całkowicie wyeliminowany, a bezrobocia w ogóle nie było. Nie wikłając się w szczegóły wspomnę tylko, że socjalizm, pomijając całą przeideologizowaną antykapitalistyczną frazeologię, był ustrojem ekonomicznie nieefektywnym, w którym tak naprawdę „cały naród” tyrał na garstkę partyjnych kacyków. Można wręcz powiedzieć, że dzięki takiemu układowi ich zyski były niepomiernie większe od zysków niejednego dzisiejszego polskiego kapitalisty, ponieważ nie ponosili oni praktycznie żadnych kosztów, ani wiążącego się z tym ryzyka.
Zupełnie inna sytuacja panuje w warunkach gospodarki wolnorynkowej, gdzie przedsiębiorca podejmuje ryzyko nigdy nie mając pewności, czy się ono opłaci. Zysk jest więc tutaj nagrodą za trafienie w gusta konsumentów. Dzięki niemu możliwe są kolejne inwestycje i tworzenie nowych miejsc pracy. Oczywiste więc jest, że bez dążenia do zysku nie byłoby rozwoju, a bez rozwoju nie byłoby zapotrzebowania na ludzką pracę. W encyklice „Centesimus Annus” papież Jan Paweł II pisze: „Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa: gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk, oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane a odpowiadające im potrzeby ludzkie – zaspokojone”. Te słowa nie pozostawiają więc żadnych wątpliwości, że stanowisko Kościoła katolickiego w odniesieniu do zysku jest pozytywne.
O cóż więc może chodzić polskim biskupom, gdy w swoim niedawnym komunikacie do wiernych usiłują powiązać „pogoń za zyskiem” z coraz bardziej rosnącym bezrobociem? Odpowiedź wydaje mi się następująca: otóż nasi Pasterze wiedzą, że gdzieś dzwoni, ale – paradoksalnie – nie wiedzą, w którym kościele. Czyli – niewłaściwie definiują Oni sprawcę największej polskiej plagi jaką obecnie jest bezrobocie. A prawdziwym sprawcą nie jest żadna „pogoń za zyskiem”, lecz zaciskające się coraz bardziej na gardłach Polaków macki państwa, za wszelką cenę dążącego do ograniczania zysków. To ograniczanie zysków aparat państwowy próbuje na ludziach wymuszać przy użyciu takich narzędzi, jak np. podwyższanie już istniejących podatków i wprowadzanie nowych, ograniczanie wolności gospodarczej, mnożenie trudności przy zakładaniu firm, wprowadzanie koncesji, wyposażanie służb skarbowych w coraz to nowe uprawnienia mogące prowadzić do gwałcenia podstawowych wolności obywatelskich itp.
Trudno mi uwierzyć w to, że polscy biskupi nie dostrzegają tych wszystkich patologicznych zjawisk. Jeśli jednak dostrzegają, to dlaczego nie wspominają o nich w swoich listach do wiernych? Czyżby stopień uzależnienia Kościoła katolickiego w Polsce od państwa był już – z różnych powodów – tak głęboki, że po prostu „nie wypada”? Że prościej jest odpowiedzialność za plagę bezrobocia zrzucić na „bezdusznych kapitalistów”, „wyzyskiwaczy” i „oszustów”, niż na coraz bardziej rozrastającego się Lewiatana, który dławi przedsiębiorczość, a tych, którym jeszcze coś się w naszym kraju chce robić, bezlitośnie skubie z każdej ciężko zarobionej złotówki?
Biskupi słusznie piszą, że nasze życie publiczne wymaga radykalnego oczyszczenia i duchowego odnowienia. Obawiam się jednak, że nie da się tego osiągnąć, jeśli odpowiedzialnych za pogłębiający się w naszym kraju kryzys moralny i gospodarczy szukać się będzie nie tam, gdzie rzeczywiście się oni znajdują. Owszem, można wyprodukować jeszcze dziesiątki listów do wiernych, jednak cóż z tego, skoro nie będą one dotykały sedna problemu…
Paweł Sztąberek
(22 grudnia 2003)
(Artykuł ukazał się we wrześniowym numerze miesięcznika Opcja na Prawo)