(Artykuł opublikowany został pierwotnie w tarnowskim tygodniku TEMI w lutym 1999 roku)
Wyobraźmy sobie taką sytuację: żyjemy w kraju demokratycznym, jednak pogrążającym się w chaosie. Na czele państwa stoi człowiek, który swoim działaniem tylko ten chaos wzmaga. Gospodarka znajduje się na skraju wytrzymałości. Inflacja zżera owoce ludzkiej pracy, ceny idą w górę, półki sklepowe zaczynają świecić pustkami, dochodzi do masowych konfiskat prywatnej własności, a na dodatek zewsząd dobiegają słuchy, że do kraju z różnych stron świata zjeżdżają się, bynajmniej nie w celach pokojowych, różni dziwni ludzie. Posiadają broń i zaczynają obracać się w otoczeniu prezydenta, doradzając mu to i owo.
Prezydent reprezentujący określony światopogląd, wspierany przez różne, znajdujące się na zewnątrz państwa ośrodki decyzyjne, hołubiąc zagranicznych „gości” blisko związanych z tymi ośrodkami i przekonany o tym, że dzięki ich „wsparciu” może zbudować raj na ziemi, postanawia przejąć władzę totalną. Przeszkadza mu w tym jednak konstytucja i parlament, który widząc, co się święci oraz dostrzegając zagrożenie porządku publicznego i bytu państwowego, widząc, że za czynami prezydenta stoją emisariusze obcych państw, postanawia ratować kraj przed totalną katastrofą. W pewnym momencie Zgromadzenie Narodowe uchwala deklarację, w której stwierdza m.in.:
„(…) Jest faktem, iż obecny Rząd Republiki od samego początku swego istnienia starał się usilnie przejąć całkowitą władzę, wyraźnie zamierzając poddać wszystkich obywateli najściślejszej kontroli gospodarczej i politycznej ze strony Państwa i tym samym ustanowić system totalitarny, całkowicie sprzeczny z reprezentacyjnym systemem demokratycznym ustanowionym w Konstytucji;
(…) Aby osiągnąć ten cel Rząd nie poprzestał na przypadkowym łamaniu Konstytucji i innych praw, ale uczynił z tego trwały system podobnych zachowań, dochodząc do skrajności w postaci nie uznawania uprawnień pozostałych Organów Państwa, notorycznie łamiąc gwarancje jakie Konstytucja zapewnia wszystkim mieszkańcom Republiki i pozwalając oraz popierając tworzenie się równoległych i bezprawnych władz, które stanowią bardzo poważne niebezpieczeństwo dla Narodu.
(…) Ugodził poważnie w wolność słowa, dokonując wszelkiego rodzaju presji ekonomicznych wobec mediów nie będących bezwzględnymi zwolennikami Rządu; zamykając tak gazety codzienne jak i rozgłośnie radiowe, zarzucając tym ostatnim, że nadają „nielegalnie”; z pogwałceniem prawa wtrącając do więzienia dziennikarzy opozycji; uciekając się do podstępnych procederów by ustanowić monopol informacyjny;
Dopuścił się wielu bezprawnych aresztowań z powodów politycznych, poza już wspomnianymi dotyczącymi dziennikarzy, i tolerował fakt, iż ofiary w wielu przypadkach poddawane były torturom i biczowaniu;
W upadłości państwa prawa szczególne znaczenie ma tworzenie i rozwój, przy poparciu Rządu, uzbrojonych grup które, poza godzeniem w bezpieczeństwo osób i ich praw oraz w wewnętrzny pokój narodowy, są również skierowane do stawiania oporu Siłom Zbrojnym”.
W kilkanaście dni po tej deklaracji, by ratować państwo, do akcji wkracza armia. I okazuje się, że napotyka na zbrojny opór ludzi prezydenta, wspieranych przez zagranicznych emisariuszy, którzy w tej sytuacji okazują się po prostu zewnętrznymi agresorami. Ofiary są po obu stronach. Wojsku udaje się wreszcie zaprowadzić porządek. Kilkanaście lat rządów wojskowych, na czele których stoi szef armii, to kilkanaście lat trudnych, ale potrzebnych reform ekonomicznych, niezbędnych do tego, by odbudować gospodarkę kraju. To wreszcie stopniowy powrót do demokracji i wycofanie się armii z rządzenia państwem.
* * *
Można sobie oczywiście taki scenariusz wyobrazić, ale niekoniecznie. Bo tak już kiedyś było, w Chile. Łamiący konstytucję i dążący do wojny domowej to marksista, prezydent Salvadore Allende, natomiast broniący porządku i ratujący kraj przed katastrofą komunizmu to dowódca sił zbrojnych, Augusto Pinochet. Fragment deklaracji to autentyczny dokument uchwalony przez ówczesne, legalne chilijskie Zgromadzenie Narodowe.
Nawiązując do polemiki pana Adama Bartosza (TEMI, nr 3/99) z moim tekstem „Widmo krąży po Europie” można zastanowić się, co sugeruje autor, czy Hiszpania ma, czy też nie ma prawa upomnieć się o swoich obywateli, po których ślad w Chile zaginął. Oczywiście, Hiszpania ma prawo upomnieć się o wszystko, o co tylko zechce. Również o tych swoich obywateli, którzy na początku lat 70-tych zdecydowali się organizować, sabotującą chilijski porządek konstytucyjny, komunistyczną partyzantkę, a jeśli uzna za stosowne i poniesie ją fantazja może nawet wywołać III wojnę światową.
Jednak dlaczego hiszpański sędzia, bo to on konkretnie domaga się wydania przez Londyn generała Pinocheta, czyni to dopiero teraz? Były chilijski przywódca, obecnie senator tego kraju posługujący się immunitetem dyplomatycznym, przebywał w Londynie wielokrotnie. Trudno uwierzyć, że sędzia Garzon wcześniej nie posiadał żadnych dowodów przeciwko Pinochetowi. A jednak do tego momentu nie domagał się jego aresztowania i ekstradycji do Hiszpanii. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że czekał, aż w Anglii dojdą do władzy ideowi pobratymcy Salvadora Allende i Fidela Castro, czyli socjaliści, dla których Pinochet na pewno nie jest idolem. Tak też się stało.
Dlatego też, biorąc pod uwagę historyczne fakty o wydarzeniach w Chile oraz prosocjalistyczny klimat panujący w dzisiejszej Europie Zachodniej, naprawdę trudno uwierzyć, że nagonka na generała Augusto Pinocheta ma na celu rzeczywiście dążenie do wyjaśnienia prawdy i sprawiedliwości, nie jest zaś zemstą polityczną, szykowaną od lat przez jego lewicowych przeciwników.
Paweł Sztąberek
(Publikacja na SP – 11 grudnia 2006)
Czytaj także:
Paweł Sztąberek – Widmo krąży po Europie
Paweł Toboła-Pertkiewicz – Chile – najbogatszy kraj Ameryki Południowej (wywiad z Wojciechem Klewcem)
Paweł Toboła-Pertkiewicz – Gracias Generale