Zasadniczy komunikat jest prosty, jasny i radykalny: inwestuj albo giń. Zapowiedź gigantycznego podwyższenia płacy minimalnej można bowiem traktować jako przejaw bezradności rządu i rozpaczliwą próbę zmuszenia przedsiębiorców do zwiększenia stopy inwestycji prywatnych. A pytań, wątpliwości i potencjalnych konsekwencji realizacji sobotniej obietnicy wyborczej Jarosława Kaczyńskiego jest bez liku.
Ogłoszony w sobotę „hat-trick” Kaczyńskiego wywołał lawinę komentarzy: od hurra optymistycznych po katastroficzne. Trudno się zresztą dziwić powszechnemu wzmożeniu, i to nie tylko ekspertów czy komentatorów, ale także szeregowych wyborców – prezes PiS dowiódł bowiem w ostatnich latach, że jego partia realizuje przedwyborcze obietnice. Jest się zatem z czego cieszyć/czego obawiać* (niepotrzebne skreślić).
Co dla polskiej gospodarki oznacza zapowiedź radykalnego podniesienia płacy minimalnej, która ze zrozumiałych powodów przykuła największą uwagę opinii publicznej spośród całego wyborczego „hattricku”? Trudno powiedzieć, czy Jarosław Kaczyński ma świadomość rewolucyjności tego pomysłu, wykraczającej dalece poza wprowadzenie programu „Rodzina 500 Plus”, i to nawet obejmującego każde dziecko. Nie wiadomo, czy w partii mają to, mówiąc kolokwialnie, wszystko policzone. Zresztą, tak naprawdę nikt nie wie, jakie byłyby całościowe konsekwencje takiego ruchu. Nikt na świecie nie przetestował jeszcze bowiem podwyższenia płacy minimalnej o prawie 80% w przeciągu niecałych 5 lat, i to do poziomu ok. 60% przeciętnego wynagrodzenia. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość po wyborach (o ile je wygra) zdecyduje się wprowadzić to rozwiązanie w życie, wypłyniemy na nieznane dotąd nikomu wody.
Płaca minimalna w liczbach i długiej tabelce
Zanim przejdziemy do prezentacji możliwych konsekwencji podwyższenia płacy minimalnej, warto jednak uporządkować zapowiedzi polityków PiS, bo w debacie publicznej pojawia się wiele nieścisłości, także za sprawą samych działaczy partii rządzącej.
I tak – płaca minimalna od 1 stycznia 2019 r. wynosi 2250 PLN. Zgodnie z zapowiedzią premiera Mateusza Morawieckiego, od 1 stycznia 2020 ma ona wynieść 2600 zł, do końca 2021 r. – 3000 zł, a do końca 2023 r. – 4000 zł. W najbliższych latach ma się zatem ona kształtować w następujący sposób (dla porównania przedstawiono wysokość płacy minimalnej i relacji do średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej od 2000 r.):
* prognoza
** szacunek przy założeniu przeciętnego wzrostu płac na poziomie 6,5%
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych i prognoz GUS oraz NBP
Wzrost począwszy od 1 stycznia 2020 roku faktycznie robi wrażenie. Wiadomo, wybory. Warto jednak zwrócić uwagę, że choć premier Morawiecki mówił o „dwutakcie 15%” do 2021, dodał jednocześnie, że płaca minimalna wzrośnie do 3000 „do końca 2021”. Oznacza to, że może ona wzrosnąć 1 stycznia 2021, ale równie dobrze rząd może z podwyżką poczekać do końca roku. W tym drugim przypadku owe 15% trzeba by podzielić przed dwa, a wtedy wzrost nie wyglądałby już tak imponująco. Z kolei ponad dwa lata, które pozostały do 1 stycznia 2022 r., kiedy dynamika wzrostu ma powrócić do wartości dwucyfrowych to w sensie politycznym przyszłość tak odległa, że nie ma się nią co szczególnie przejmować. Łatwo można sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której rząd w obliczu światowego spowolnienia gospodarczego przesunie podwyżki płacy minimalnej o 2‒3 lata, tym samym utrzymując je w wieloletnim trendzie (roczny wzrost poniżej 10%, mniej niż 50% średniego wynagrodzenia). Jeżeli miałbym przyjmować zakłady, obstawiałbym właśnie taki scenariusz. Tym bardziej, że naprawdę nie wiemy, co czeka polską i światową gospodarkę w perspektywie 3-4 lat.
Cztery potencjalne konsekwencje spełnienia zapowiedzi Kaczyńskiego
Przyjmijmy jednak, że partia rządząca spełni swoją obietnicę i dojdzie do płacy minimalnej na poziomie 60% średniej krajowej. Czego możemy się spodziewać?
- Jeśli prawdziwa jest hipoteza, że w sektorze MŚP właściciele firm (zwani błędnie pracodawcami, wszak swoją pracę „daje” pracownik) płacili często wynagrodzenia w dwóch transzach – oficjalnie minimalną krajową plus resztę pod stołem, to podwyższenie płacy minimalnej może albo zlikwidować tę fikcję (i spowodować istotny wzrost wpływów z tytułu podatków dochodowych oraz składek ZUS), albo skłonić przedsiębiorców do jeszcze większego omijania przepisów (analogicznie – spadek wpływów z podatków dochodowych i składek ZUS). Wszystko zależeć będzie od skuteczności Państwowej Inspekcji Pracy, Krajowej Administracji Skarbowej i ZUS. Jak będzie – nie wiadomo.
- Wzrost płacy minimalnej niewątpliwie wpłynie na wyrównanie różnic płacowych osób, które pracują. Z drugiej strony, przedsiębiorcy mając na uwadze istotny wzrost kosztów pracy mogą być skłonni do redukcji zatrudnienia, zwłaszcza na tych stanowiskach, które mogą być stosunkowo łatwo zautomatyzowane. W rezultacie wielu pracowników niewykwalifikowanych i niskowykwalifikowanych może stracić pracę i mieć problem z jej znalezieniem. Jaki będzie ostateczny efekt dla zmniejszania różnic dochodowych – nie wiadomo.
- Część małych firm (tzw. zombie companies), funkcjonujących zwłaszcza w niskomarżowych sektorach, w wyniku wzrostu kosztów pracy może utracić konkurencyjność. Taka sytuacja będzie prowadzić do konsolidacji w sektorze przedsiębiorstw – po pierwsze przetrwają te najbardziej konkurencyjne, a po drugie dodatkowo się wzmocnią, przejmując zasoby upadających firm (w tym lepiej wykwalifikowanych pracowników). Jest to zjawisko niewątpliwie pożądane, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce mamy relatywną nadpodaż mikro i małych firm. Czy jednak korzyści z tytułu konsolidacji w sektorze MŚP skompensują w krótkim okresie upadek małych firm – nie wiadomo.
- Firmy w obliczu wzrostu kosztów pracy mogą zostać wreszcie zmuszone, aby uruchomić część z prawie 300 mld złotych, które dziś „chomikują” na własnych kontach, i zacząć inwestować w automatyzację produkcji, która umożliwi zwiększenie wydajności i „skompensowanie” wzrostu płac, który w innym wypadku mógłby prowadzić do wzrostu inflacji. Pytanie, czy dotychczasowa niechęć do inwestowania nie skłoni firm raczej do podwyżek cen – wtedy co prawda wynagrodzenia nominalne wzrosną, ale ich wzrost pochłonie inflacja. Jaki efekt przeważy – nie wiadomo.
Można zresztą mnożyć dylematy bez odpowiedzi tu i teraz – wystarczy przejrzeć setki głosów bardziej i mniej poważnych ekspertów, opinie polityków czy przedsiębiorców, które pojawiły się w ostatnich dniach. Co stanie się z kursem walutowym? Co ze stopami procentowymi? Co z bezrobociem? Co z inflacją? Co ze wzrostem gospodarczym? Co z inwestycjami? Co z dochodami budżetowymi? Prawdziwa odpowiedź brzmi – nie wiadomo.
Ostateczne skutki wprowadzenia istotnej podwyżki płacy minimalnej będą wypadkową wszystkich pozytywnych i negatywnych czynników. Jak słusznie wskazuje Ignacy Morawski na podstawie przeglądu badań empirycznych, z pewnym prawdopodobieństwem można przyjąć założenie, że „plusy ujemne” przesłonią „plusy dodatnie”, gdyż wzrost relacji płacy minimalnej do średniego wynagrodzenia powyżej 50% nie wróży dla gospodarki wiele dobrego. Ale to tylko prawdopodobieństwo, które nie uwzględnia np. specyfiki zmian na rynku pracy czy rewolucji technologicznej.
Dwa kluczowe wnioski na dziś
Są jednak dwie rzeczy, które można powiedzieć na pewno.
Po pierwsze, wcześniej czy później (a przy istotnej podwyżce płacy minimalnej wcześniej) musimy liczyć się z postępującą automatyzacją produkcji, która będzie prowadzić do redukcji zatrudnienia pracowników niskowykwalifikowanych. Jeżeli nie zbudujemy (niestety praktycznie od zera) kompleksowego systemu kształcenia zawodowego, który umożliwiłby nabywanie przez pracowników nowych umiejętności w trybie modułowym, za kilka lat możemy być świadkami sytuacji, w której będziemy mieć mnóstwo wakatów na rynku, a jednocześnie sporą grupę bezrobotnych obciążających system zabezpieczenia społecznego. Zresztą już dziś wiele firm zgłasza trudności ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Z każdym rokiem problem ten będzie coraz bardziej palący, a same migracje zarobkowe Indusów czy Nepalczyków raczej go nie rozwiążą.
Po drugie, radykalne podwyższenie płacy minimalnej można traktować jako przejaw bezradności rządu i rozpaczliwą próbę zmuszenia przedsiębiorców do zwiększenia stopy inwestycji prywatnych. Ambitne plany premiera Morawieckiego zakładały, że będziemy przeznaczać na inwestycję 25% PKB. Niestety, po 30 miesiącach od przyjęcia Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju poziom inwestycji nadal nie przekroczył 20% – gdyby nie inwestycje publiczne statystyki te wyglądałaby jeszcze gorzej. W tym obszarze wypadamy blado nawet na tle naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej. Paradoksalnie, trudno za tę sytuację winić rząd, który wprowadził w życie choćby dwie ustawy o innowacyjności, tworzące istotne zachęty do inwestowania. Niestety, wielkich efektów tych działań na razie nie widać.
Dlatego PiS, zapowiadając podwyżkę płacy minimalnej, zdaje się mówić małym i średnim przedsiębiorcom – inwestuj albo giń. Sytuacja ta pokazuje jednak, że możliwości państwa w zakresie stymulowania rozwoju gospodarczego są ograniczone, a osiągnięcie założonych celów wymaga wykorzystania płacowej bomby atomowej, której skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć, i to zarówno w wymiarze ekonomicznym, jak i politycznym. Nie można bowiem zapominać, że bomba ta może rozsadzić potencjalnie „pisowski” elektorat małych przedsiębiorców, czyli grupę, którą według m.in. Waldemara Parucha, szefa Centrum Analiz Strategicznych i jednego z głównych doradców prezesa Kaczyńskiego, partia rządząca chciała w dużo większym stopniu niż dotychczas do siebie przekonać.
Podsumowując, nikt nie jest w stanie powiedzieć, jakie będą ekonomiczne skutki realizacji najgłośniejszej z ostatnich obietnic Jarosława Kaczyńskiego. Tym bardziej, że rząd wyraźnie zostawił sobie furtkę, aby w razie zajścia niesprzyjających okoliczności tę obietnicę osłabić. Pozostaje mieć nadzieję, że albo w ostatnich tygodniach kampanii, a najlepiej tuż po wyborach, nowy rząd zajął się na poważnie edukacją zawodową i jakością administracji, w tym sądownictwa – bez tego podwyżka płacy minimalnej może być tylko kosztownym fajerwerkiem.
Marcin Kędzierski
Artykuł ukazał się na stronie Klub Jagielloński
Fajnie te zmiany płac wyglądają na tym diagramie. Niby coraz więcej zarabiamy, ale i koszty utrzymania są coraz większe, więc jakoś wychodzi na równo.
Comments are closed.