„Po pierwsze nie szkodzić”… Trzeba było prawie 10 lat, by władze Piotrkowa Trybunalskiego zrozumiały wreszcie tę maksymę i zastosowały ją w odniesieniu do prywatnej komunikacji minibusowej w mieście. Tego, czego były prezydent Piotrkowa, p. Andrzej Pol, nie potrafił, bądź nie chciał zrobić przez kilka lat, nowy prezydent, p. Waldemar Matusewicz (były prominentny działacz SLD) dokonał w ciągu zaledwie kilku tygodni swego urzędowania. Minibusy mogą wreszcie legalnie korzystać z przystanków MZK.
Pierwszy minibus wyjechał na ulice Piotrkowa 1 czerwca 1993 roku. Kilku przedsiębiorczych, młodych ludzi założyło wówczas spółkę „Kanada” i w oparciu o ustawę o działalności gospodarczej z 1988 roku postanowiło zorganizować w mieście prywatną komunikację. Dokonali oni wpisu spółki do ewidencji oraz zgłosili Urzędowi Skarbowemu fakt rozpoczęcia działalności. Jak widać, rozpoczęcie działalności gospodarczej nie było wówczas trudne. Prawdziwe problemy zaczęły się dopiero potem, kiedy to kolejnym rządom, a także samorządom, żywiołowa eksplozja przedsiębiorczości zaczęła z jakichś niezrozumiałych powodów przeszkadzać. Rozpoczął się etap tzw. „porządkowania prawa”, co w praktyce oznaczało spychanie prywatnej przedsiębiorczości do coraz bardziej zbiurokratyzowanego getta.
Nastawienie władz Piotrkowa do prywatnej komunikacji praktycznie od samego początku było – delikatnie mówiąc – mało życzliwe. Działo się tak m.in. za sprawą dotychczasowego monopolisty – MZK, który starał się wymusić na władzach miasta zlikwidowanie minibusów. Zaczęły pojawiać się zarzuty, że „minibusów jest za dużo”, że „są w kiepskim stanie”, że „stanowią zagrożenie dla ruchu kołowego”, że „nie przestrzegają rozkładów jazdy” itp. Kierownictwo MZK, mocno wspierane przez zakładową „Solidarność”, próbowało różnych metod, ale jednej wystrzegało się jak ognia – strajku, który byłby równoznaczny z niewyjechaniem autobusów „w miasto”. Tę formę protestu uznano po prostu za mało skuteczną, skoro po mieście i tak jeżdżą minibusy. Piotrkowianie prawdopodobnie nie odczuliby zbytnio strajku, zaś MZK straciłaby wielu klientów. Konkurencja – jak widać – robi swoje. Zrozumieli to zresztą także prywatni przewoźnicy i zdezelowane „Nysy” stopniowo zamieniać zaczęli na dużo bardziej eleganckie i wygodniejsze dla pasażerów „Mercedesy”. To, co spodobało się klientom minibusów nie przypadło jednak do gustu władzom, które uznały, że autobus komunikacji miejskiej powinien mieć dwoje drzwi – z przodu i z tyłu – otwierane automatycznie.
Jeden z pierwszych protestów prywatni przewoźnicy zorganizowali w 1996 roku. Zwrócili się wówczas w specjalnej odezwie bezpośrednio do mieszkańców Piotrkowa. „W walce przeciwko nam używano różnych argumentów” – pisano w odezwie – „Jednym z pierwszych był zarzut, że nie płacimy za korzystanie z przystanków. W chwili obecnej jesteśmy jedynym przewoźnikiem, który to robi i robi to regularnie. (…) Później twierdzono, że nie przestrzegamy rozkładów, że nie sprzedajemy biletów, że używamy starych niebezpiecznych samochodów. Bez względu jednak na zasadność tych zarzutów (…) to Wy, Drodzy Pasażerowie dokonywaliście wyboru i korzystaliście z naszych usług, obdarzaliście nas zaufaniem”. Na zakończenie odezwy napisano: „Prezydent Piotrkowa oraz cały zarząd miasta często powtarzają slogany o wolności gospodarczej. To, co stanie się m.in. z nami będzie sprawdzianem wiarygodności władzy miejskiej. Wedle naszego przekonania własność to rzecz święta i nienaruszalna i nikomu nie można zabronić prowadzenia działalności gospodarczej, jeśli wszystko mieści się w granicach prawa. Chyba że cofamy się do komunizmu”.
Ówczesne władze Piotrkowa robiły jednak swoje, tzn. rzucały coraz to nowe kłody pod nogi prywatnym przewoźnikom. Jednocześnie, zorganizowana przez lokalny „Czas Piotrkowski” oraz UPR akcja wsparcia minibusów zaowocowała zebraniem blisko tysiąca podpisów od mieszkańców. Dzięki publikacjom w ogólnopolskiej prasie napłynęły także protesty z wielu polskich miast, a także ze Stanów Zjednoczonych. Mimo to nie ustawały – przeprowadzane z inicjatywy władz i przy aplauzie „Solidarności” z MZK – naloty policji i straży miejskiej na prywatnych przewoźników i nakładanie na nich wysokich mandatów. Wszystko to po to, by zniechęcić ich do dalszej działalności.
I choć było tak w zasadzie aż do ostatnich wyborów samorządowych, poprzednie władze miasta, poza akcjami nękania minibusów, wydawaniem przeróżnych nakazów i zakazów, szkalowaniem prywatnych przewoźników, nigdy nie odważyły się podjąć działań, które ostatecznie zakończyłyby ich żywot. Dlaczego? Sprawa wydaje się oczywista. Gdy przed laty do wejścia na piotrkowski rynek komunikacyjny szykowała się, mająca poparcie władz lokalnych, kaliska firma KLA Consulting LTD, ówczesny naczelnik wydziału gospodarki Urzędu Miejskiego w Piotrkowie twierdził: „Rozwiązanie proponowane przez tę firmę sprawdziło się w Kaliszu i sprawnie funkcjonuje ku zadowoleniu władz miasta i pracowników przedsiębiorstwa”. Pytany wówczas przez tygodnik „Najwyższy Czas!” o tę kwestię jeden z prekursorów prywatnej komunikacji w Piotrkowie, Andrzej Ściepłek, odpowiedział: „My chcemy funkcjonować i działać nie ku zadowoleniu urzędników, a – przede wszystkim – mieszkańców miasta, bo to dla nich jest komunikacja”. Chwała, że nowe władze Piotrkowa także zdołały zrozumieć tę prostą prawdę.
Paweł Sztąberek