Trwają obchody 97 rocznicy Bitwy Warszawskiej z bolszewikami 1920 roku, określanej mianem „Cudu nad Wisłą”. Wydawnictwo AA, dwa lata temu wydało książkę Jarosława Szarka „1920. Prawdziwy Cud nad Wisłą. Przebudzenie Polaków”. Publikujemy wstęp do tej książki napisany przez prof. Andrzeja Nowaka.
* * *
W 1918 roku mówiono nam, że państwo odzyskaliśmy w darze od zwycięskich mocarstw zachodnich. Wolność z łaski nie jest jednak wolnością. Państwo polskie w takim a nie innym położeniu geopolitycznym nie jest obcym darem, który można otrzymać za darmo. Żeby Polska była Polską – musieli ją obronić Polacy. Przed pogardą obcych i przed własnym zwątpieniem.
O tym właśnie jest ta książka: jak w roku 1920 Polacy potrafili dorosnąć do tego wyzwania, jakim stało się zadanie wywalczenia granic, obrony polskiej (i europejskiej) wolności przed idącą od sowieckiego wschodu totalitarną nawałą, a zarazem odbudowy normalnego w tych nienormalnych warunkach życia.
Skalę napięcia w owej walce i pracy oddać mogą dwa cytaty. Pierwszy pochodzi z reportaży Juliusza Kaden-Bandrowskiego z wyprawy na Kijów – z kwietnia 1920 roku („Trzy wyprawy”, Wrocław 1991, s. 81-82). Autor przytacza pełne wielkich oczekiwań słowa pod adresem Polski i jej roli w Europie, roli przedmurza. To słowa skierowane do polskiego żołnierza ruszającego na ukraińską ziemię, śladami bohaterów Trylogii: „Jesteś pan synem wielkiego narodu. Naród ten młodą krwią żołnierzy rozwiązuje kwestię Wschodu Europy. Żołnierze, których tu widzisz w oknach, na drogach, po lasach i ścieżynach – to najwznioślejsze marzenie historii. To wielcy legioniści, którzy niosą w swym marszu przyszły pokój świata. […] Huk wozów, które pan widzi teraz tam, pod górą piaszczystą – to zdrowy głos nowego ruchu, to głos mądrego Zachodu, niesiony przez Rzymian polskich, tu na Wschód. Tak jest – Rzymianie. […] Niezliczone wsie umierające z głodu i brudu, miasta, uschłe drogi, zesztywniałe koleje, światy ogromne, aż po Kubań, watahy straceńców skaczących po śniegach Elbrusu, stalowe zatoki Finlandii, wszyscy rybacy Estonii, każdy łotewski liczykrupa – wszystko to drży z radosnej nadziei, że naród, do którego pan należy, rozetnie swym mieczem niezawodnym tę boleść straszliwą, jaka toczy Wschód Europy. To, co myślały najwspanialsze pokolenia naszej przeszłości – to teraz bucha w mocnym oddechu armii, które chrzęstem napełniają ten kraj od Mozyrza po Dniestr.”
Dwa miesiące później pisarz pułkowy w Armii Konnej Siemiona Budionnego, Izaak Babel, zanotował na gorąco swoje wrażenia z ofensywy, którą prowadziła w tym momencie jego armia – Armia Czerwona, idąca przez „trupa białej Polski” w głąb Europy: „Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistnia się jedność ludów, wszystko jasne: są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy, aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym.” (I. Babel, „Dziennik 1920”, oprac. Jerzy Pomianowski, Warszawa 1998, s. 125-126).
Wielkie sprawy, wielki patos tych słów. Nie jest ten patos chybiony. Stawka w tym starciu, jakie weszło w decydującą fazę między końcem kwietnia i połową sierpnia 1920 roku, była rzeczywiście najwyższa. Ale przecież żyli wtedy, walczyli o tę stawkę, albo (niektórzy) próbowali się od owej walki uchylać zwyczajni ludzie. Ze swoimi troskami codziennymi, ze swoimi przyzwyczajeniami, nadziejami („jakoś to będzie”…), słabościami, ale i z tym właśnie, co można nazwać potencjałem wzrostu: wzrostu do wielkości.
Tę codzienną perspektywę czasu dziejowych rozstrzygnięć ukazuje znakomicie Jarosław Szarek w swojej książce – reportażowej niemal w zbliżeniu do faktu, do konkretu, do żywego człowieka. Wprowadza nas jakby do fotoplastykonu, w którym możemy zobaczyć historię nie w postaci dat, cyfr, pomników i wieńców, ale poszczególne twarze, imiona, emocje. Zaczyna swoją opowieść od euforii, jaka towarzyszyła pierwszym efektom uprzedzającego uderzenia Piłsudskiego na Kijów. Tej euforii, jaką wyrażają przytoczone tutaj słowa z książki Kaden-Bandrowskiego. Potem możemy zobaczyć codzienny trud budowania instytucji nowego państwa, bez którego nie mogłoby ono się ostać w godzinie próby. Ale dzięki skrupulatnej pracy Autora z dziesiątkami źródeł, gazet, osobistych dzienników, listów z roku 1920, widzimy także zwyczajną chęć do odpoczynku po trudach niewoli, po latach przetaczającej się okrutnie przez ziemie polskie wojny światowej. „Niech wiosną wiosnę, nie Polskę zobaczę” – za tym tęsknił nie tylko poeta z grupy Skamander. To była tęsknota wielu milionów mieszkańców odradzającej się od końca 1918 roku II Rzeczpospolitej. Tu możemy dotknąć niemal, poczuć tę tęsknotę za „normalnością”, za „ciepłą wodą w kranie” – jakże potrzebną 97 lat temu i obecnie. I możemy zobaczyć jak w praktyce ta tęsknota mogła się realizować w warunkach, jakie (i komu) oferował świat rozrywki i wypoczynku roku 1920.
Ale zaraz potem prowadzi nas Autor w stronę zapalonych, nie ustabilizowanych wciąż granic. Nie można było jeszcze całkiem bezpiecznie odpoczywać w roku 1920. Jeśli było wtedy „grillowanie” – to na krawędzi przepaści. Mapa Polski nie miała jeszcze jasnych konturów. Nie wiadomo było jeszcze, czy się na tej mapie utrzyma – i co się utrzyma? Pisała o tym wówczas Maria Dąbrowska: „Granice Polski, te miejsca, gdzie ona się kończy, gdzie styka z innymi ziemiami, któż z nas umie je dziś wskazać bez omyłki? Myśmy prawie granic naszych zapomnieli! Kiedy mówimy Polska, Polska, nie wiemy nawet, co to za obszar, gdzie się kończy, jak daleko sięgają w cztery strony te ziemie, które były dziedzictwem naszych ojców i stają się na nowo Polskim Państwem. Granice dawnej Rzeczypospolitej Polskiej przed stu z górą laty wsiąkły w dziedziny trzech obcych państw, zostały przez nie wessane i pożarte. Zrobili nasi wrogowie wszystko, aby zatracić ich ślad” (M. Dąbrowska, „O zjednoczonej Polsce, jej mieszkańcach i gospodarstwie”, Warszawa-Kraków 1921, s. 9-10). Te słowa zapisane zostały w roku 1921, kiedy to widmo nieistniejącej przez 123 lata Rzeczypospolitej zaczęło przybierać kształt realny – nowy: kształt II Rzeczypospolitej.
Jarosław Szarek oprowadza nas po tych granicach w momencie wcześniejszym, najbardziej dramatycznym – kiedy się one właśnie formowały w walce z obcą przemocą i własną słabością. Prowadzi nas nie tylko ku granicy wschodniej – tej, na której rozstrzygała się wojna z bolszewikami. Przypomina także kapitalne znaczenie walki o granicę południową, zdradziecko napadniętą przez Czechów. Przypomina ludzi zaangażowanych w obronę polskości na Śląsku, na Warmii i Mazurach – i ich starcie z niemiecką siłą i organizacją w momencie najtrudniejszym – latem 1920 roku.
Prowadzi nas dalej przez gorączkę społecznych napięć, strajków o chleb i płace, prowadzonych w tym samym czasie. W swoim historycznym fotoplastykonie ukazuje żywe detale sporów międzypartyjnych, formowania rządu, który miał zorganizować obronę państwa. I przedstawia niechęć zachodnich mężów stanu do tego, by owej walczącej o przetrwanie Polsce efektywnie pomóc. Potem dopiero przenosi wyobraźnię Czytelnika ku mobilizacji do obrony kraju przed Armią Czerwoną, do formowania Armii Ochotniczej, do „modlitewnego szturmu”, który miał zyskać dla Polski wsparcie Niebios, a wreszcie do samego wielkiego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej. Pokazuje to wszystko, ten wielki przyspieszający wir Historii, niejako od środka. Niezapomniany to widok.
Wbrew nadziejom i planom bolszewickiego kierownictwa z początku sierpnia – Polska nie dała się dobić. Pochód Armii Czerwonej, którym tak ekscytował się Izaak Babel, został zatrzymany. Rozczarowanie komunistów było wielkie. Zderzenie z siłą ugruntowanego w zdecydowanej większości społeczeństwa dojrzałego patriotyzmu było dla bolszewików zjawiskiem nowym. Próba sowietyzacji Polski rozbiła się o to, co amerykański historyk Richard Pipes nazwał europejskim nacjonalizmem, a co tak korzystnie wyróżniło Polskę od anomii społecznej, na której bolszewicy zbudowali swój sukces w Rosji, na Ukrainie czy na Białorusi. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski uciekł z Białegostoku, zatrzymując się aż w białoruskim Mińsku. Tam także kierowały się resztki formowanej na przedpolach Warszawy Polskiej Armii Czerwonej. Do Mińska zdołało dotrzeć zaledwie 35 jej żołnierzy… „Przeklęta, ciemna Polska” – jak pisał 4 września Kliment Woroszyłow, towarzysz Stalina z walk pod Lwowem – wykazała „szowinizm i tępą nienawiść do ‘ruskich’.” Nie dla wszystkich była to w rzeczywistości nienawiść do „ruskich” – dla znakomitej większości polskiego społeczeństwa była to nienawiść do obcych, groźnych najeźdźców, a w każdym razie udokumentowana czynem gotowość do stawienia im czoła w walce o wolność własnego domu. O zwycięstwie w decydującym boju przesądził duch polskich żołnierzy. Nie dał się on złamać dwumiesięcznym odwrotem; nie dał się przyciągnąć hasłom zemsty klasowej, do której nawoływali bolszewiccy agitatorzy. Te setki tysięcy polskich chłopów, którzy zostali powołani pod broń w 1920 roku, by bronić Ojczyzny – zdało egzamin z polskości. To nie byli już tylko „tutejsi”, to byli Polacy, świadomi wspólnoty losu z tymi, którzy ramię w ramię z nimi stali twardo pod Warszawą, Nasielskiem czy Włocławkiem – z ochotnikami z szeregów polskiej inteligencji, gimnazjalistami, studentami, z robotnikami.
O tym, jak się ten duch wykuwał wśród zwyczajnych ludzi, oderwanych od swej codzienności, mówi w przejmujący sposób ta książka. Opowiada w sposób przejmujący – bo najbliższy źródeł właśnie, bezpośrednich relacji uczestników tego procesu, procesu dorastania Polaków do Rzeczpospolitej. Rzeczpospolitej na straży Europy. Gdyby nie dorośli do tego nasi dziadowie i pradziadowie, ich żony, siostry i matki – czy Polska pozostać mogłaby Polską? Zamiast Piłsudskiego i Żeromskiego w wyobraźni „nowych Polaków” byłoby miejsce tylko dla Dzierżyńskiego i Sempołowskiej, zamiast „Mazurka Dąbrowskiego” byłaby „Międzynarodówka”, a w miejsce Orła Białego – czerwony sztandar. Zamiast przyniesionego przez niepodległe dwudziestolecie rozkwitu twórczości Skamandrytów, Leśmiana, Gombrowicza, zamiast utrwalonego dziedzictwa kultury narodowej – od Wincentego Kadłubka po Henryka Sienkiewicza, zamiast muzyki Szymanowskiego i malarstwa Malczewskiego – mielibyśmy „realizm socjalistyczny”. Zamiast wychowania patriotycznego szkoły II RP, którego echem była nie tylko postawa pokolenia „kolumbów” w II wojnie, ale także to, co najwartościowsze w polskiej kulturze po wojnie – poezja Herberta, muzyka Lutosławskiego, Góreckiego, Kilara – mielibyśmy wychowanych o dwa pokolenia „lepiej” ludzi sowieckich. Zamiast polskiego katolicyzmu, który da ostatecznie światu polskiego Papieża, urodzonego dokładnie w tym czasie, kiedy Piłsudski toczył z bolszewikami śmiertelny bój o Ukrainę – mielibyśmy moralną anomię, nihilizm na modłę sowiecką.
Książkę Jarosława Szarka warto przeczytać, by lepiej zrozumieć co zawdzięczamy bohaterom roku 1920. Żeby zobaczyć jak do tej roli bohaterów dorośli. I żebyśmy lepiej umieli odczuć to, co najważniejsze w tym wypadku: poczucie wdzięczności, długu wobec nich, poczucie zobowiązania – abyśmy także chcieli i potrafili Polskę odbudowywać i rozwijać, chronić ją i cieszyć się jej wolnością.
Andrzej Nowak
Przeczytajmy jeszcze ze 100 razy Krzyzakow. Ilez to my wszyscy zawdzieczamy bohaterom spod Grunwaldu. Moze nawet warto siegnac do historii i obdarowac podziekowanami bohaterskich czlonkow dzikich plemion Wandali za ich ofiarnosc w walce o przyszlosc nasza?
Comments are closed.