Nowoczesne państwo przeszło dynamiczną ewolucję. Od gwaranta egzystencjalnego bezpieczeństwa, przez „dostawcę dobrobytu”, aż po siłę dążącą do redukcji zewnętrznego zła i dyskomfortu obywateli. Pandemia pokazała jednak, że współczesna polityka to kolos na glinianych nogach. Jego kruchość może spowodować prawdziwą rewolucję, która odsunie PiS od władzy.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, zachowaj nas Lewiatanie
Jest taka tajemnica, którą nasz nowoczesny, rządzony niepodzielnie przez rozum, hiper-racjonalny świat wstydliwe ukrywa. Ten sekret możemy odkryć, sięgając do myśli jednego z ojców-patronów współczesnej polityczności – Tomasza Hobbesa. Brzmi następująco: nowoczesne państwo to bezpośredni „następca” Opatrzności Bożej, a jego podstawowy cel sprowadza się do odsuwania zła przychodzącego do nas z natury i od drugiego człowieka. Nowoczesny Lewiatan pod racjonalną maską skrywa swe prawdziwe teologiczne oblicze.
Analiza sztandarowego dzieła Hobbesa najczęściej zatrzymuje się na konstatacji, że powodem powstania państwa jest chęć wyjścia ludzi ze stanu natury, w którym trwała bezwzględna walka każdego z każdym. Stąd wynika zasadnicze zadanie nowo powstałego Lewiatana – zapewnienie poddanym-obywatelom egzystencjalnego bezpieczeństwa, zachowanie ich biologicznego życia, ich dzoē – pisząc językiem współczesnego filozofa Giorgio Agambena.
Jest taka stara suplikacja, którą prawdopodobnie większość z nas dobrze kojarzy:
Święty Boże, święty mocny
Święty a nieśmiertelny
Zmiłuj się nad nami.
Od powietrza, głodu, ognia i wojny
Wybaw nas, Panie.
Od nagłej, a niespodziewanej śmierci
Zachowaj nas, Panie.
W tej starej łacińskiej pieśni błagalnej zawiera się właściwa istota nowoczesnej post-teologicznej polityczności – zadaniem Lewiatana jest właśnie zachowanie człowieka od nagłej, niespodziewanej śmierci. Skoro transhumanistyczne nadzieje na doczesną nieśmiertelność nie mogą jeszcze zostać spełnione, to chociaż odsuńmy perspektywę zakończenia życia najdalej jak to tylko możliwe.
Wraz z upływem dziejów ta podstawowa funkcja państwa i polityki w świecie Zachodu rozszerzyła swój zasięg w taki sposób, że z czasem Hobessowskie państwo-policjant zastało zastąpione przez państwo-opiekuna. Takim właśnie mianem możemy określić XX-wieczny projekt welfare state, gdzie nie chodziło już tylko o zachowanie biologicznego trwania, lecz zagwarantowanie każdemu obywatelowi warunków do jednostkowego spełnienia w życiu prywatnym. Publiczna edukacja, polityka pełnego zatrudnienia, wysokie standardy rynku pracy, ochrona zdrowia, zabezpieczenie socjalne – te wszystkie polityczne rozwiązania to tylko narzędzia służące realizacji tego podstawowego celu.
Nie oznacza to jednak eliminacji ukrytego horyzontu krypto-teologicznego. Socjolog Niklas Luhmann w pracy Teoria polityczna państwa bezpieczeństwa socjalnego tak scharakteryzował istotę welfare state: „(…) analiza socjologiczna coraz bardziej pogłębia świadomość społecznych uwarunkowań działań ludzkich i losów ludzkich. Wszystko, co przytrafia się jednostce, wydaje się w jakiś sposób uwarunkowane społecznie i w tym sensie przybiera postać niezasłużonego, wymagającego zadośćuczynienia losu, blokującego własne działania jednostki. (…) »Logiką państwa bezpieczeństwa socjalnego« rządzi zasada kompensacji”.
W ten sposób w centrum państwa dobrobytu znajduje się… teologiczne wyzwanie teodycei, czyli konieczność odpowiedzi na tajemnicę zła i ludzkiego nieszczęścia, które współczesny świat w istotnej mierze lokalizuje w strukturze społeczno-gospodarczej i jej uwarunkowaniach.
Apokalipsa według COVID-19
Zachowanie od nagłej i niespodziewanej śmierci, państwo jako gwarant warunków do prowadzenia dobrego życia przez obywateli, walka ze złem przychodzącym do człowieka przez zewnętrzne wobec niego uwarunkowania społeczne – to trzy podstawowe cele współczesnej polityki zachodniej. I wszystkie trzy zostały zakwestionowane przez szalejącą za naszymi oknami pandemię.
Wirus na masową skalę przypomniał nam o kruchość ludzkiego życia i arbitralności śmierci. I chociaż śmiertelność człowieka nigdy oczywiście nie została wyeliminowana przez naszą polityczność, to chodzi tutaj o jej społeczną ekspozycję, widoczność i obecność w powszechnej świadomości. Z tej perspektywy pandemia to także swoista inwazja poza-ludzkiego w świat ludzi, ponowne uświadomienie sobie, że nasz rozum nie wystarczy, aby podporządkować sobie świat natury.
Pandemia niejako „wyłączyła” nam kapitalizm z jego nieprzerwanym przepływem ludzi, kapitału, towarów i usług. Wielu komentatorów zwracało uwagę, że ten swoisty gospodarczy „Wielki Post” pozwala nam z dystansu spojrzeć na „kapitalizm 24/7”, gdzie praca, zysk i produktywność stały na pierwszym miejscu. To prawda, lecz w dłuższej perspektywie ta „ekonomiczna kwarantanna” będzie jednocześnie oznaczać problemy dla państwa-gwaranta naszego dobrego życia. Może się bowiem zwyczajnie okazać, że zachodnie państwa nie udźwigną finansowych kosztów zapewnienia bezpieczeństwa egzystencjalnego swoim obywatelom.
Konflikt na linii burżuazja-proletariat napędzał zdaniem Karola Marksa historię świata. Niemiecki historyk i politolog Jan Werner-Müller zwracał uwagę, że konflikt klasowy był kluczowym wyzwaniem w międzywojniu, a pomysły na jego pacyfikację napędzały kolejne powstające ideologie: od faszyzmu z jego wizją korporacjonizmu po komunizm z dyktaturą proletariatu. Przedwojenne wyzwania zostały z nami także po II wojnie światowej. Zachodnie państwo dobrobytu również można czytać jako instytucjonalne rozwiązanie problemu klasowego, który współcześnie powrócił jako klimatyczno-ekonomiczny konflikt Północy i Południa oraz wewnątrz-zachodni problem prekariatu. Nieuchronność gospodarczego kolapsu tylko ten tlący się coraz mocniej spór podsyci, kwestionując w ten sposób trzecie z fundamentalnych zadań nowoczesnego państwa. Marksowska wojna klasowa wróci do naszej historii.
Z tej perspektywy koronawirus to w swej istocie wydarzenie apokaliptyczne dla sekularnego Zachodu i jego polityczności. Apokaliptyczne nie w sensie popkulturowym z jego wyobrażeniem kolejnych klęsk i zniszczeń, lecz w rozumieniu językowym. Apokalipsa to revelatio – objawienie. Pandemia odsłania kruchość nadkruszonych od lat fundamentów porządku naszego zachodniego świata.
Inny w czasie Paschy
Wielkie zmiany, których jesteśmy świadkami, mogą odciągać wzrok od codziennego doświadczenia, prozy politycznej egzystencji każdego z nas. Tymczasem to właśnie na poziomie zagrożonego bezpieczeństwa i wolności obywateli kryzys ten jest wyjątkowo niepokojący.
Świat obiegają różne obrazki przynoszące pocieszenie w tych trudnych chwilach. Zachwycaliśmy się koncertami balkonowymi, oddolnymi inicjatywami społecznymi, pomocą osobom starszym niesioną przez sąsiadów. Jednak gdy kryzys będzie się pogłębiał – zaczną się masowe zwolnienia, opieka zdrowotna przestanie być wydolna, zabraknie potrzebnego sprzętu, a skala zachorowań będzie stale rosnąć – akty solidarności zaczną blednąć na tle powszechnego lęku.
Ten z kolei może uruchomić mechanizm obronny, którego wszyscy powinniśmy się wystrzegać. Istnieje ryzyko, że zaczniemy redukować bliźnich do wymiaru zagrażających nam biologicznych organizmów. Dalszy przymus izolacji i brak kontaktu spowodują, że dyskusyjnie stanie się oddolne niesienie pomocy. „Czy na własną rękę potrafimy się zabezpieczyć przed zarażeniem? Jeśli nie mamy pewności, niech zrobi to za nas państwo” – to emocja, która już się pojawia, a przy rosnącej skali epidemii tylko zyska na popularności.
Niech zrobi to państwo. Państwo załatwi. Zostawmy to rządzącym. To z perspektywy każdego demokratycznego systemu wyjątkowo niebezpieczne mechanizmy. Ich źródłem nie jest wyłącznie troska o własne bezpieczeństwo w stanie nadzwyczajnym, w którym już de facto funkcjonujemy. Przyczyną bezpośrednią jest odebranie obywatelom, w skutek bądź co bądź słusznych decyzji rządu, politycznej mocy. Uznanie, że obostrzenia wprowadzone przez władzę są słuszne, nie zwalnia nas jednak z troski o te prerogatywy i wartości, które konstytuują nasz system polityczny w czasie pokoju.
Wszystko to powoduje, że Sartrowskie wyznanie „piekło to są inni” zaczyna coraz częściej dominować jako nasze wyobrażenie o relacji z drugim człowiekiem. Warto zauważyć, że antropologia wpisana w tę najbardziej znaną frazę francuskiego egzystencjalisty jest dokładnym odwróceniem antropologii chrześcijańskiej. Jako chrześcijanin mam w drugim człowieku odnajdywać Chrystusa: karmić głodnych, poić spragnionych, opatrywać chorych. Sartre, chociażby w dramacie Przy drzwiach zamkniętych, z którego pochodzi słynne zdanie, sugeruje, aby w drugim widzieć raczej szatana.
Wytłumaczenie tego poglądu należy odnieść do Sartrowskiej koncepcji wolności. Wolność Innego muszę uznać jedynie postulatywnie, pewny mogę być tylko własnej absolutnej wolności. Inni, ale też cały otaczający nas świat, są takiej egzystencjalnej pewności pozbawieni. Tylko JA żyje prawdziwie wolny, bo tylko JA mam pewność, że MOJE życie wewnętrzne nie jest niczym ograniczone. Nasz nastrój, nasza egzystencja w świecie, Mdłości (La Nausée – jeden z najsłynniejszym utworów Sartre’a) pojawiające się w kontakcie z potencjalnie zarażonymi innymi, uniemożliwiają przeżycie Świąt Wielkiej Nocy. Otwarcia na bliźniego, ostateczne pokonania zła, przeżycie śmierci i zmartwychwstania Chrystusa są w tak pesymistycznym i egoistycznym scenariuszu po prostu niemożliwe.
Pycha kroczy przed upadkiem
Długotrwałe ograniczenie podmiotowości obywateli przynosi realne konsekwencje dla funkcjonowania całego systemu politycznego. Skoro jesteśmy wyizolowanymi jednostkami, bez realnej możliwości zrzeszenia się, aktywnego lobbingu na rzecz władz, zmuszeni do zmiany dotychczasowego życia przez coraz większe restrykcje, to ujawnia się naga przemoc polityki ubrana w legalistyczny garnitur uchwał, której od dawna nie doświadczaliśmy.
Po raz pierwszy od dawna odczuwamy ciężar niepodważalnej hierarchii władzy, która dla każdej demokracji jest nieznośna. Wszak demokracja to ustrój, w którym władza jest możliwie rozproszona, którą obarczeni jesteśmy wszyscy jako obywatele – odpowiedzialni za demokratyczny wybór. Teraz, tymczasowo, obywatelami przestaliśmy być. Mamy komisaryczny rząd, który na kolejnych konferencjach prasowych – misteriach politycznej mocy – ogłasza nową rzeczywistość. Jako obywatele stajemy się niemi, a Internet – jedyne narzędzie, które pozostawia nas w iluzji mocy – stanowi jedynie marny substytut partycypacji w systemie.
Po drugie, polityka rządu, tak chwalona w pierwszych tygodniach epidemii za sprawczość i skalę podjętych działań, zaczyna nam doskwierać. Odczuwamy w każdej minucie naszego życia konsekwencje decyzji płynących mocą państwowych dekretów. To, patrząc od strony samych polityków, jest wyjątkowo niebezpieczne. Przyzwyczailiśmy się do opinii, że współczesne państwo jest słabe, nie może już wpływać na życie codzienne ludzi. Mamy globalizację, erozję klasycznej polityczności, stoimy u progu nowej epoki.
Tymczasem dawka sprawczości, którą otrzymali politycy w pierwszych tygodniach pandemii powoduje, że poza całym tym zagrożeniem związanym z epidemią, zagrożeniem dla samych polityków jest wola politycznej mocy. Jej upajająca energia, adrenalina, występowanie w roli męża stanu, decydowanie o losie milionów ludzi. Wreszcie pojawiła się prawdziwa polityka, a nie zakulisowe partyjne gry i kłótnie o każdy nieistotny paragraf w ustawie.
Zdaje się, że iluzja obietnicy Nietzscheańskiego nad-człowieka już zawitała pod strzechy. Oto niewydolne, kartonowe państwo nadal sądzi, że jest w stanie w kilka dni zorganizować korespondencyjne wybory dla ponad 30 mln osób. Trwanie w iluzji mocy jest jednak krótkowzroczne. Wybory mogą okazać się organizacyjną klapą, skala ekonomicznych konsekwencji epidemii może prowokować społeczny bunt, a wybranie prezydenta, którego nie będą uznawali Polacy, to gotowa recepta na polityczną rewolucję. Pycha kroczy przed upadkiem. A ten wydaje się mocno prawdopodobny.
Początek i koniec politycznego mitu
Spodziewana rewolucja polskiej sceny politycznej sprowadza się na ten moment do prawdopodobnej utraty władzy przez PiS. Gdyby tak się stało, to zauważmy, że całą poprzednią dekadę można opowiedzieć, posługując się jednym politycznym mitem. PiS doszedł do władzy przez negatywny mit imposybilizmu liberałów. Symbolem jest tutaj nieudolność państwa najjaskrawiej wyrażona przez reakcję polskich władz na katastrofę smoleńską. Kartonowość ówczesnego państwa zarządzanego przez Platformę była głównym paliwem politycznym PiS-u. „Przełamiemy imposybilizm, będziemy skuteczni, nasze rządy to powrót klasycznej polityki, która ma zmieniać świat” – głosiła Zjednoczona w 2014 r. prawica.
Czasy pierwszej kadencji upłynęły pod znakiem 500 plus – przykładu polityki mocy, realnego oddziaływania na społeczeństwo. Druga kadencja to czas skutecznej walki z pandemią. Jednak jej skala może całą heroiczną historię prawicy zakończyć tragicznie. Podobnie jak Platforma w 2010 r., PiS prędzej czy później okaże się politycznym nieudacznikiem. Po dekadzie zapowiadanej rewolucji podmiotowości możemy być świadkami spektakularnego upadku ekipy, dla której gwoździem do trumny będzie brak politycznej skuteczności. Skuteczności, z którą szli na sztandarach w 2015 r.
Jeśli trzymać się analogii do katastrofy smoleńskiej, to właśnie wówczas, 10 lat temu, Polska przeżyła ostatni tak wielki polityczny szok. Wówczas los spowodował tragiczną śmierć elit, teraz to elity muszą ratować społeczeństwo przed losem. Właśnie dlatego polityczne skutki pandemii mogą być jeszcze bardziej poważne, a pamiętajmy, że Smoleńsk to w naszej zbiorowej pamięci czas, po którym debata publiczna stała się areną ordynarnej i zaciekłej wojny.
Podważenie trzech fundamentów współczesnej polityki – zapewniania bezpieczeństwa, dobrobytu i walki ze złem przychodzącym z zewnątrz – zwiastuje polityczną rewolucję. Rewolucję, przed którą przestrzegał Tomasz Hobbes. Dlatego też podważenie logiki nowożytnej państwowości musi zwiastować co najmniej polityczne zawirowanie, a więc w polskim kontekście utratę władzy przez prawicę.
To wszystko jednak w najbliższych dniach powinniśmy od siebie jak najdalej odsunąć. Zdobyć się na ten wysiłek i spróbować zdystansować od okoliczności, które tak mocno utrudniają nam codzienne funkcjonowanie.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, zachowaj nas Panie
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dzisiejsze pokolenie 30-latków – dzięki wizytom u swoich dziadków – jest ostatnim, które wie, czym jest gromnica. 2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego, odbywa się obrzęd poświęcenia świec zwanych gromnicami. Ich płomień symbolizuje Jezusa – „Światłość świata i Światło na oświecenie pogan”.
W ludowej religijności rozpowszechniona była opowieść o Matce Bożej Gromnicznej, która w lutowe noce chodzi po polach i miedzach z zapaloną świecą, chroni zboża ozime przed wymarznięciem i oświetla drogę zbłąkanym wędrowcom. Same słowo „gromnica” pochodzi ze staropolszczyzny, od przymiotnika „gromny”, czyli „grzmiący”. Gromnice zapalano w trakcie wiosennych burz – ich płomień miał wypraszać opiekę Matki Boskiej i chronić domostwa od nieokiełznanych sił natury oraz nagłej i niespodziewanej śmierci. Gromnica była więc odpowiedzią na wydarzenia, które można byłoby nazwać… „czarnymi łabędziami”, używając popularnego pojęcia Nicolasa Taleba.
W rozpoczynającym się Triduum warto zachować właściwe proporcje. Jest bowiem Ktoś ponad wirusem i bezlitosną mocą natury. Ktoś kto zwyciężył śmierć i ofiarowuje nam perspektywę życia wiecznego. Jezus Chrystus.
Piotr Kaszczyszyn, Konstanty Pilawa
Artykuł ukazał się na stronie Klub Jagielloński