W powszechnej opinii przyjęło się uważać Wiktora Janukowycza za rusyfikatora, którego jednym z głównych celów jest wprowadzenie języka rosyjskiego jako drugiego państwowego. Rzeczywistość jest jednak o wiele bardziej złożona. Choć to może zabrzmi niewiarygodnie, mimo wielu przejawów prorosyjskiej retoryki Janukowycz wykonał też wiele konkretnych gestów, umacniających status języka ukraińskiego na Ukrainie.
Jedno o Wiktorze Janukowyczu można powiedzieć na pewno: jest to człowiek rosyjskojęzyczny, który wyrósł na totalnie zrusyfikowanym wschodzie Ukrainy. Oczywiście w Doniecku wszyscy doskonale rozumieją język państwowy (w końcu każdy ogląda telewizję, która jest przeważnie ukraińskojęzyczna), ale na co dzień posługuje się tam ukraińskim jedynie garstka ludzi – zaledwie kilka procent. Jeżeli język ukraiński jest tam w ogóle używany, to niemal wyłącznie w sytuacjach oficjalnych: w urzędach, szkołach, sądach, gdyż taki jest ustawowy obowiązek – ale i tak w większości przypadków prawie nikt w Doniecku tego obowiązku nie przestrzega.
W takim właśnie otoczeniu wyrósł Wiktor Janukowycz i dlatego nic dziwnego, że jeszcze do niedawna językiem ukraińskim posługiwał się tylko biernie. Jednak w odróżnieniu od swoich donieckich kolegów, podczas pełnienia funkcji gubernatora obwodu donieckiego postanowił to zmienić. Janukowycz był jednym z niewielu donieckich (i w ogóle wschodnioukraińskich) notabli, którzy na serio potraktowali artykuł 10 konstytucji Ukrainy, mówiący o tym, iż jedynym językiem państwowym Ukrainy jest język ukraiński. W jednym z wywiadów ówczesny gubernator stwierdził, że bierze regularne lekcje języka państwowego i gdy tylko ma wolną chwilę, wyjeżdża w Karpaty, by tam poćwiczyć język w praktyce. Janukowycz zwierzył się wtedy również z tego, że ta jego niecodzienna postawa wywołuje drwiny wśród jego współpracowników i biznesowych sponsorów. „Po co ci, Witja, ten banderowski język, może się jeszcze zapiszesz do UNA-UNSO” – nabijali się z niego rosyjskojęzyczni koledzy.
Gdy pod koniec 2002 roku Wiktor Janukowycz został premierem, znał już język dość dobrze jak na osobę, dla której ukraiński był de facto językiem obcym. Ale równocześnie poziom ten był dość słaby jak na Ukraińca, zajmującego tak wysoką pozycję – zwłaszcza mieszkańcy zachodnich regionów kraju wyłapywali liczne błędy, które od razu stawały się obiektem drwin, wykorzystywanych również w walce politycznej. W porównaniu z Wiktorem Juszczenką, który po ukraińsku wypowiada się bezbłędnie i z gracją, Janukowycz ze swoim koślawym ukraińskim wychodził, delikatnie mówiąc, na człowieka niezbyt rozgarniętego, co zresztą zostało doskonale wykorzystane w kampanii wyborczej i stało się jedną z przyczyn jego porażki w 2004 roku.
Równocześnie jednak należy mieć na uwadze, że Janukowycz był (i nadal jest) chyba jedynym donieckim politykiem, który nie tylko nauczył się języka ukraińskiego i się nim aktywnie posługuje, ale też zrobił z tego atut. Swą znajomość ukraińskiego wykorzystywał zawsze, gdy jego autorytet w gronie politycznych i biznesowych partnerów z Doniecka słabł, a on chciał pokazać, kto tu jest tak naprawdę szefem. A należy pamiętać, że takich sytuacji było wiele – jeszcze do niedawna Janukowycz uchodził powszechnie za jedynie formalnego lidera klanu donieckich, podczas gdy w rzeczywistości decyzje i władza należą do innych (czytaj: oligarchów).
W takich sytuacjach premier, a później prezydent Janukowycz chętnie odgrywał się na swoich nielojalnych podwładnych, stawiając im publicznie warunek, by przemawiali po ukraińsku, a nie po rosyjsku – ku uciesze oglądających ten spektakl w telewizji mieszkańców Galicji czy Wołynia. Janukowycz kilka razy publicznie zbeształ premiera Azarowa czy ministra obrony, którzy są niemal całkowicie rosyjskojęzyczni (jak Azarow mówi po ukraińsku, to nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać). Efekt wizerunkowy był osiągnięty: cała Ukraina oglądała w telewizji i puszczała sobie potem na Youtubie sceny, w których donieccy notable (w zasadzie partnerzy, ale też potencjalni rywale Janukowycza w walce o władzę) czerwienili się i pocili, dukając swoje przemówienie po ukraińsku, strasznie się przy tym męcząc i kompromitując. Na ich tle Janukowycz ze swym w sumie nienajgorszym ukraińskim wypadał w oczach opinii publicznej niemal jak elokwentny mówca i obrońca ukrainizacji. Zachodni Ukraińcy ugłaskani, rywale z własnej donieckiej ferajny upokorzeni, można jechać dalej.
Charakterystyczne dla Janukowycza jest przede wszystkim to, że w kwestiach językowych wysyła sprzeczne sygnały, chcąc przypodobać się raz wschodnim wyborcom, innym zaś razem zachodnim. Co charakterystyczne, zawsze, gdy zbliżają się wybory lub gdy Partia Regionów chce sprowokować jakieś ważne zmiany, z otoczenia Janukowycza pojawia się postulat wprowadzenia rosyjskiego jako drugiego języka oficjalnego, lub też nadania mu statusu języka regionalnego (czyli quasi-oficjalnego) we wschodnich i południowych obwodach. Cel tego działania jest jasny – zmobilizowanie wschodnich wyborców, twardego jądra elektoratu Partii Regionów, tak by nie zwrócili się w stronę komunistów lub prorosyjskich radykałów spod znaku Natalii Witrenko. Jednak gdy już Partia Regionów przejmuje władzę, w dziwny sposób o tych obietnicach zapomina. Trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że gdyby donieccy rzeczywiście chcieli i byli zdeterminowani wprowadzić rosyjski jako język oficjalny, to dawno by to zrobili.
Co ciekawe, podczas rządów Janukowycza, bez medialnego zgiełku wprowadzono kilka ustaw o jawnie ukrainizacyjnym charakterze. Najważniejszą była Ustawa o reklamie z 2003 roku, wprowadzona z inicjatywy rządu, na czele którego stał Wiktor Janukowycz. Ustawa wprowadziła absolutny zakaz reklamy w innym języku, niż ukraiński, czyli de facto po rosyjsku. I trzeba przyznać, że choć ustawa jest często ignorowana, to zmiana spowodowana jej wprowadzeniem była ogromna. Jeszcze na początku 2003 roku większość billbordów na ulicach Kijowa była rosyjskojęzyczna, podobnie jak reklamy telewizyjne. Zaraz potem nastąpiła gwałtowna zmiana: język ukraiński pojawił się wszędzie, nawet w rosyjskojęzycznych miastach.
Należy zaznaczyć, że z zakazu rosyjskojęzycznej reklamy wyłamują się jedynie drobni przedsiębiorcy, podczas gdy reklamy dużych korporacji, niemal wszystkie reklamy billboardowe, telewizyjne i radiowe są rzeczywiście w jakichś 90% ukraińskojęzyczne. Powoduje to ciekawe sytuacje, kiedy program całkowicie rosyjskojęzycznej rozgłośni radiowej jest przerywany wyłącznie ukraińskojęzycznym blokiem reklamowym. I ciekawe w tym wszystkim jest właśnie to, że jest to skutkiem ustawy, która wcale nie wyszła z warsztatu Juszczenki czy Tymoszenko, ale właśnie od tego demonizowanego Janukowycza.
Z drugiej strony trudno powiedzieć, by podczas pięcioletnich rządów pomarańczowych rola języka ukraińskiego jakoś znacznie wzrosła – mimo, że tego właśnie oczekiwała zdecydowana większość uczestników pomarańczowej rewolucji. Za rządów Tymoszenko i Jechanurowa podjęto jedynie kilka inicjatyw, sprzyjających polepszeniu stanowiska języka ukraińskiego, które nie były wcale bardziej odważne i dalej idące od tych, podjętych przez ekipę Janukowycza. Ukraina co prawda z każdym rokiem stopniowo coraz bardziej się ukrainizuje i derusyfikuje, ale jest to proces raczej oddolny i samoistny.
Janukowycz i niektórzy ludzie z jego otoczenia doskonale rozumieją, że dla ukrainizacji kraju nie ma alternatywy i że za 20-30 lat Kijów i reszta centralnej Ukrainy będzie ukraińskojęzyczna w takim stopniu, w jakim obecnie jest Lwów, ale równocześnie Donieck, Odessa czy Dnipropetrowsk pozostaną rosyjskojęzyczne, czy raczej dwujęzyczne. To właśnie może tłumaczyć niejednoznaczną politykę językową obecnego prezydenta Ukrainy. Nikt nie lubi stawiać na z góry przegranego konia, nawet, jeśli z nim sympatyzuje – a już na pewno taką osobą nie jest pragmatycznie myślący Janukowycz.
Jakub Łoginow
Tekst ukazał się również na portalu http://www.porteuropa.eu/