Mamy już ponad tydzień przymusowo/dobrowolnej kwarantanny. Przymusowej bo nakazano zaprzestanie takim placówkom jak: restauracje, kina, kluby sportowe i galerie handlowe, dobrowolnej, bo zdecydowana większość Polaków stosuje się do apelu rządzących by pozostawać w domach.
Tydzień temu był run na sklepy spożywcze i sporo towaru wykupiono. Ale wczoraj rano byłem w sklepie (Biedronka) i sklep był otowarowany, ceny niezmienione. Ruch mniejszy ale ludzie, co zrozumiałe, więcej kupują, bo rzadziej chcą chodzić do sklepu. Kilka dni temu tak samo było w Auchan.
Cichymi bohaterami tych czasów, gdy większość “yntelektualystów” okopała się w domach, zdalnie “pracując”, są ci, którzy muszą pracować i muszą mieć kontakt z innymi: kurierzy, kasjerki, magazynierzy. I jak do dziś są, w zasadzie, niczym nie zabezpieczeni:
- kasjerzy wczoraj mieli już gumowe rękawiczki, ale o czymś takim, jak tafla z przezroczystego pleksi, która by ich oddzielała od wydychanego powietrza płacących, nikt nie pomyślał. Nikt: ani ich szefostwo, ani naczelnicy dzielnic, ani prezydenci miast, ani rząd. Zamknąć zamknęli, ale o tak prostym, szybkowykonalnym i zarazem tanim rozwiązaniu nikt nie pomyślał.
- pytam kuriera, który przyszedł z przesyłką do naszej firmy: “Czy miał pan przeszkolenie w zakresie środków bezpieczeństwa?”. “Nie” – pada odpowiedź.
Bohaterom pozostaje tylko wierzyć w statystyki, które przytaczałem w ubiegły czwartek , że ponad 80 proc. przypadków choroby miało łagodny lub niezauważalny przebieg i że najbardziej zagrożeni są chorzy i starzy.
Urzędnicy, jak to oni, nakazują dostarczyć dokumenty “w nieprzekraczalnym terminie 14 dni od daty otrzymania niniejszego pisma” (nieomal pod groźbą kary śmierci) ale… gdy pytam, w jaki sposób mam to zrobić zostaję poinformowany, że kancelaria podawcza w zasadzie nie działa i że najlepiej przez pocztę. Cwaniaki odpychają od siebie ile tylko mogą.
Przyznam, że ten spokój w tych wielkopowierzchniowych sklepach i, w zasadzie niczym niezmącona, praca cichych bohaterów, bardziej mnie uspokajają niż poczynania rządu.
Bo ten już na samym początku “uwolnił” do gospodarki 212 mld złotych. Przemówienie prezesa NBP było jednym ciągiem bankowo-rządowego samochwalstwa i autopromocji. Jak pisze ktoś w komentarzu: “To są przemowy ułożone przez pierwszorzędnych specjalistów, super precyzyjnie dobrane słowa i statystyki, niecała prawda, wybiórcze fakty, żeby świetnie brzmiało, tak samo jak codzienna propaganda. Telewizornicy są zachwyceni, sondaże to pokazują. Demokracja sterowana globalnie”. “Uwolnili” albo jak mówią “Wpuścili” – podejrzewam, że po prostu dodrukowali. Dookoła zresztą robią to wszyscy, i Szwajcarzy i Amerykanie i Angole… Oczywiście, po krasomówczych oracjach rządzących ludziska wyobrażają sobie ich jako troskliwych rodziców, którzy właśnie zwiększyli kieszonkowe dla swoich dzieci.
Dodrukowane pieniądze to inflacja, a ta… no właśnie już chciałem napisać “wiadomo czym skutkuje”, ale tak naprawdę to mało dla kogo jest to wiadome, ludzie nie mają bowiem o niej żadnego pojęcia. Jak zauważył Keynes proceder inflacji rozumie zaledwie jedna osoba na milion: Nie ma subtelniejszego ani pewniejszego sposobu obalenia istniejącego porządku społecznego niż psucie monety. Proces ten wykorzystuje wszystkie ukryte siły ekonomii po stronie destrukcji i czyni to w sposób, którego nawet jeden człowiek na milion nie jest w stanie zrozumieć..
Dodruk pieniędzy skutkuje zawsze tym samym. I zapewne każdy od razu pomyśli, że wzrostem cen. I będzie miał absolutną rację, ale jest jeszcze coś o czym mało kto wie. To przewartościowanie posiadanych zasobów. Za inflację, czyli wytworzenie pieniądza z niczego zawsze odpowiadają rządzący. Jeśli kto inny chce to zrobić, to od razu jest uważany przez rządzących za fałszerza i gangstera – nikt nie lubi konkurentów. Wróćmy jednak do przewartościowania. Drukowanie jest stosunkowo tanie, dlatego do dalszej analizy można nawet uznać, że wytworzenie pieniądza nic nie kosztuje. W dzisiejszych czasach zwiększa się tylko liczby w komputerze – dlatego rzeczywiście przypomina to tworzenie pieniędzy “z niczego”. Ten, który dodatkowe pieniądze wytworzył i ci, którym część z nich im dał kupują za darmo towary i usługi u swoich dostawców. Wpuszczenie w ten sposób na rynek dodatkowych pieniędzy skutkuje tym, że ceny wszystkiego rosną. Wytłumaczyć to można tak: jeśli na rynku było 5000 kg towarów i 5000 dolarów to można powiedzieć, że jeden kilogram towaru kosztował dolara. I teraz jak nagle ktoś wpuści kolejne 5000 dolarów, a towarów nie przybędzie to kilogram towaru będzie wart 2 dolary. Wzrosną ceny.
Już wiemy kto zarobił, kto dostał za darmo – ci co dodrukowali pieniądz. A kto zatem stracił? Tracą ci którzy kupują na końcu i ci, którzy mają oszczędności w bankach. Mądrzy ludzie już kiedyś przeanalizowali ten problem i opisali to zjawisko. Zwie się ono efektem Canitillona. Cantillon uczonym nie był, był oszustem, a co ciekawe obecni uczeni w ogóle ani o nim ani o efekcie przezeń opisanym nie mówią. Tylko dlatego, że należą do grupy ludzi, która świeżo wydrukowane przez rząd pieniądze jako pierwsza dostaje.
By nie być gołosłownym, gdy zapytamy internet o to, kto traci na inflacji natychmiast wyskakuje: emeryci, renciści, pracownicy o stałych dochodach, osoby oszczędne, które mają odłożone pieniądze na lokatach bankowych, przedsiębiorcy, którzy inwestują swój kapitał i w końcu “najboleśniej uderza w najbiedniejszych”. Gdy, z kolei zadamy pytanie, kto na inflacji zyskuje, odpowiedź jest jedna: ten kto drukuje, czyli budżet państwa. Ale przecież państwo nie jest jakimś abstraktem, to przecież rządzący – grupa ludzi sprawujących władzę oraz wszyscy ci, których oni zatrudniają.
Gdy nowe pieniądze wpływają bezpośrednio do budżetu, efektem Cantillona jest redystrybucja na rzecz państwowego, mało produktywnego sektora. Mamy wówczas do czynienia z transferem kapitału z sektora prywatnego do sektora państwowego. Patrzmy zatem jaka to sztuczka, której nie dorównuje żaden zręczny kuglarz ani wielki mistrz iluzji: “uwolnili” 212 miliardów, ale to wcale nie ich pieniądze, rządzący nawet nie spocili się przy ich tworzeniu. Ratowanie państwa finansują ludzie prywatni, którym rządzący zabrali inflacją. Koszty ponieśli ludzie, ale cały splendor spływa na rządzących. Czy widzieliście kiedyś zręczniejszych sztukmistrzów? Gorące ziemniaki wyciągają cudzymi rękoma, jedzą je sami, a tych co je wyciągali nazywają najczęściej spekulantami.
Pierwszymi ofiarami ciężkich czasów są prawda i rozsądek, wyznacznikami działania stają się emocje. A z tego doskonale zdają sobie sprawę rządzący. Jeśli chodzi o inflację to też świetnie wiedzą o co w niej chodzi. Wiedzą głównie jakie korzyści z niej… mają. Bo de facto to tylko oni na niej zarabiają, finansowo i wizerunkowo.
Ale ludzie na to nie tylko, że pozwalają, ale wręcz się tego domagają. Chcą by to rząd za nich załatwiał. Albert J. Nock tak opisał to zjawisko w książce “Państwo nasz wróg”:
Masy ludzkie, nie znające mechanizmów społecznych i historii państw, uważają naturę i cel państwa za bardziej prospołeczne niż antyspołeczne. I w tej wierze gotowe są oddać mu do dyspozycji nieskończony kredyt zaufania, nawet… dla łotrostwa, zakłamania i szykanowania, z którego to kredytu rządzący mogą i czerpią do woli. Zamiast z odrazą i oburzeniem patrzeć na coraz to większe pochłanianie przez państwo władzy, jakie naturalnie odczuwaliby wobec działań jakiejś zawodowej organizacji przestępczej, masy ludzkie wolą raczej państwo zachęcać do tego procesu i pochwalać go. W pewnym stopniu utożsamiają się bowiem z państwem i są przekonane, że przyzwalając na jego nieograniczone wywyższenie, przyzwalają na coś, w czym mają swój udział — że tym samym wywyższają same siebie. Ortega y Gasset (1883-1955) doskonale opisuje ten stan umysłu. Człowiek w tłumie — stwierdza — stając wobec zjawiska państwa, „postrzega je, podziwia, wie, że ono tu istnieje… Co więcej, człowiek tłumu dostrzega w państwie anonimową władzę i czując się — podobnie jak państwo — anonimowym, wierzy, że państwo jest czymś jego własnym. Przypuśćmy, że w życiu publicznym jakiegoś kraju wyłoni się jakaś trudność, konflikt czy problem — człowiek tłumu będzie wówczas skłonny domagać się, aby państwo natychmiast interweniowało i podjęło bezpośrednie działania dla załatwienia tego problemu przy użyciu swoich niezmiennych i niezwyciężonych zasobów… Kiedy człowiek tłumu cierpi z powodu jakiegoś nieszczęścia lub po prostu odczuwa jakieś silne pożądanie, wielką pokusę dla niego stanowi ta stała i pewna możliwość otrzymania wszystkiego bez wysiłku, bez walki, bez zwątpienia i bez ryzyka, jedynie przez naciśnięcie guzika i uruchomienie tej potężnej machiny”.
O tym, jak “człowiek tłumu domaga się, aby państwo natychmiast interweniowało i podjęło bezpośrednie działania dla załatwienia problemu przy użyciu swoich niezmiennych i niezwyciężonych zasobów…” można przeczytać w arcyciekawym artykule Łukasza Warzechy “Spekulantów w mordę lać!” .
To opis zjawiska i jego konsekwencji, ale gdy znajomy zadał mi pytanie “A co ty byś w naszej sytuacji zrobił?”. Po krótkim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to samo, z jednym wszak wyjątkiem. Inflowanie, bo tak należy nazywać proceder tworzenia nowych pieniędzy, dla rządzącego (czyli w tej hipotetycznej sytuacji dla mnie) ma same korzyści: nie dość, że zarabia, to większość społeczeństwa ma świadomość, że rozdaje pieniądze, za które będzie można kupić tyle samo co poprzednio. Co więcej, wszyscy, którzy ode mnie zależą, a więc państwowe media, państwowi naukowcy, państwowi aktorzy, wojskowi i policjanci, będą mnie za to chwalić. Wyjątek byłby jeden: mnie nie przeszło by przez gardło, że to ja ratuję Ojczyznę, i że to mnie najbardziej należy za to dziękować.
Jan Kubań
Artykuł ukazał się na stronie Fundacji PAFERE
Od redakcja PROKAPA: Niedawno nakładem Fundacji PAFERE ukazała się książka Tomasza Ulatowskiego „Ukryta nikczemność. Kto zyskuje, a kto traci na inflacji?”. Książkę zamówić można m.in. w księgarni internetowej MULTIBOOK.PL