Dwa tygodnie temu wróciłem z Zambii. Pojechałem tam, by przygotować nowy projekt dla wolontariuszy, razem z fundacją ASBIRO. Tym razem wolontariusze będą wyjeżdżać do prywatnej szkoły na obrzeżach Lusaki.
Pojechałem do stolicy Zambii razem z nową wolontariuszką, Moniką, która prowadzi małe przedsiębiorstwo w Krakowie. Od znajomych dostała 12 używanych laptopów, pozbierała trochę pieniędzy na materiały biurowe i podręczniki dla szkoły, ale cały swój wyjazd sfinansowała sama, włącznie z mieszkaniem i wyżywieniem w Zambii. Tak zawsze było w moich projektach. Przy budowie przedszkola w Lindzie pomagało mi ponad 50 wolontariuszy. Wszelkie koszty związane z ich pobytem były pokrywane z ich własnej kieszeni. Uważam, że dopiero wtedy praca wolontariusza ma charakter wartości dodanej.
Po powrocie z Afryki zajrzałem na nową stronę internetową werbistowskiego wolontariatu misyjnego „Apollos” i czytam, że „ze strony gospodarza-misjonarza, który zaprasza wolontariusza, zwykle zagwarantowane jest mieszkanie i wyżywienie”. Tak funkcjonują wszystkie misyjne wolontariaty, które znam. Dlaczego? Czy brakuje im wiary w to, że bez dofinansowania będzie za drogo i nie znajdą się chętni na wyjazd do Afryki? A może to wpływ czasów, w których żyjemy?
Teraz prawie wszystko jest dofinansowywane przez rząd lub ze środków unijnych. Żyjemy w państwie opiekuńczym, które ma dbać o obywateli i rozwiązywać ich problemy za pomocą wsparcia socjalnego. Tym socjalnym duchem przesiąknięta jest także strona „Apollos”, na której jest napisane, że jednym z dodatkowych źródeł finansowania wyjazdów wolontariuszy mogą być środki pochodzące z fundacji, organizacji pozarządowych, rządowych, czy też projektów uniwersyteckich. Słyszałem, że niektórzy salezjańscy wolontariusze, pieniądze na swój wyjazd, zbierali pod kościołem po niedzielnej Mszy św. Czy nie byłoby łatwiej młodemu człowiekowi wyjechać na dwa miesiące do Londynu i popracować „na zmywaku”? Przy okazji taki wolontariusz podszlifowałby swoją znajomość języka angielskiego.
Państwo opiekuńcze ma, nie tylko negatywny wpływ na wzrost gospodarczy i rozwój przedsiębiorstw, ale także na kapitał społeczny. Szwedzki autor Nima Sanandaji w swojej książce „Mit Skandynawii, czyli porażka polityki trzeciej drogi” (Warszawa, 2016), wykazuje, że wskaźnik powstawania firm w okresie skandynawskiej „trzeciej drogi” (1970-90) był na zastraszająco niskim poziomie. W 2004 roku, spośród 100 firm o najwyższych przychodach w Szwecji, tylko 38 powstało jako prywatne przedsiębiorstwa wewnątrz kraju. Spośród tych 38 firm, tylko dwie zostały założone po 1970 roku. Żadna ze 100 firm, zatrudniających najwięcej pracowników, nie powstała w Szwecji po 1970 roku. Do tego przyczyniła się także polityka migracyjna państwa opiekuńczego, która swoimi zasiłkami socjalnymi, przyciągała do krajów skandynawskich raczej roszczeniowych imigrantów, a nie potencjalnych przedsiębiorców.
Kilka lat temu, jeszcze na początku mojej pracy w Zambii, napisała do mnie pewna studentka, która chciała przyjechać do mnie jako wolontariuszka: „Przyjadę i pomogę księdzu w pracy na misji za mieszkanie i jedzenie”. Odpisałem, że jest bardzo wiele rzeczy do zrobienia, ale nie stać mnie na utrzymywanie kogoś przez kilka miesięcy, gdyż musiałbym wtedy do tej pomocy dołożyć z moich własnych środków. Te argumenty nie przemawiały do niej, więc na zakończenie umówiłem się z nią na rozmowę przez Internet. Dopiero wtedy zdobyłem się na odwagę i zapytałem: „Czy nie ma w twojej okolicy jakieś starszej samotnej osoby, której mogłabyś pomóc zrobić zakupy? Dlaczego chcesz koniecznie pracować jako wolontariuszka w Afryce, jeżeli ciebie na to nie stać?”
Można dopłacać do wolontariuszy. Może ktoś ma w tym inne cele do osiągnięcia? Moim dążeniem jest jednak nauczenie młodych ludzi przedsiębiorczości. Jest jeszcze inna wartość dodana takiej formy współpracy z wolontariuszami. Mam po prostu mniej kłopotów.
– Czy twoi wolontariusze nie narzekają u ciebie na jedzenie? – zapytał mnie ktoś w Zambii.
– Nie – odrzekłem krótko, uśmiechając się pod nosem.
Jacek Gniadek SVD
O. Jacek Gniadek SVD test misjonarzem werbistą i doktorem teologii moralnej (ur. 1963). Pracował przez wiele na misjach w Afryce (Kongo, Botswana, Liberia i Zambia). Mieszka w Warszawie (Fundacja Ośrodek Migranta Fu Shenfu, Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma). Tekst pochodzi ze strony areopag21.pl. Przedruk za zgodą Autora. Tytuł pochodzi od redakcji.
Ale sknerus. A czemu nie napisal kto jemu sfinasowal podroz do Zambii? Dostal kase na wyjazd i pojechal za czyjes srodki a nie swoje – tak z tego wynika. Od nich jednak wymaga by sami placili za siebie. Po prostu wstyd i zenada.
PS. Dlaczego Zambii trzeba pomagac? Czemu miejscowi kapitalisci nie dbaja o swoj kraj i narod? Czemu Autor musi jezdzic do Zambii jao tzw. wolontariusz? Czemu nie pomoze w Polsce zrobic jakiejs starszej osobie zakupow i nie pojdzie z nia na wizyte do lekarza? Czy Zambia mu placic za ten wolontariat? Czy placa mu Polacy a on te pomoc wywozi poza Polske? Odpowiedzi pewnie nie otrzymamy…
„Można dopłacać do wolontariuszy. Może ktoś ma w tym inne cele do osiągnięcia? Moim dążeniem jest jednak nauczenie młodych ludzi przedsiębiorczości. Jest jeszcze inna wartość dodana takiej formy współpracy z wolontariuszami. Mam po prostu mniej kłopotów.”
Nauka przedsiębiorczości poprzez wolontariat – a to Ci dopiero 🙂 ktoś pragnie się nauczyć przedsiębiorczości, jedzie pracować za darmo brzmi jak w Państwie socjalistycznym 😀
Comments are closed.