W praktyce, jak to obecnie chętnie się mówi konserwatywno-liberalnej (czytaj PO+ SLD, ale i inni sprawiedliwi sobie nie żałują), wygląda to na przykład tak. Aby termin wypadł przed wyborami (lud ma pamięć krótką jak i wdzięczność) bierze się trzy istniejące place zabaw. Nie za duże, nie za małe i wymienia się istniejące zabawki na inne.
Z grubsza trzy podwójne huśtawki w tym jedna z oparciem, piaskownica z daszkiem, dwie zjeżdżalnie, dwa bujaki, trochę liny w „pajęczynie” i siatce, parę ławek. Do tego zamiast podłoża ziemnego, piaszczystego czy płyt chodnikowych rozkłada się nierówno miękkie „płyty” tartanowe i kostkę brukową.
Do tego na słupach ustawia się mnogość malutkich kamer aby było widać dokładnie każdą białoruską i inną nielegalną niańkę i w stosownym czasie udowodnić młodym, wykształconym z miasta, że mają dług wobec władzy. Na siatce ogrodzeniowej zawiesza się co kilka metrów tablice z nazwą firmy ochroniarskiej, która będzie brała kasę. Na uroczystym otwarciu każdego placu, trwającym nieporównanie dłużej niż odsłonięcie tablicy na Krakowskim Przedmieściu, puszcza się w niebo a częściowo rozdaje balony z logo i nazwą Straży Miejskiej. Ciekawe, czy SM za pieniądze podatników pilnuje, a ochroniarze biorą kasę, też odbieraną podatnikom?
W ten sposób ludzie są wdzięczni, że władza ciesząca się odwzajemnioną miłością wyborców o nich dba. Cóż, że za ich pieniądze wszak mogli kasę zabrać a nic nie dać, a tak – jest plac zabaw. Za ile? Trzy wspomniane miejsca to koszt 1,8 mln złotych. Interesujący, zważywszy, że oferta cennikowa dla każdego chętnego w cenach detalicznych za elementy „zabawowe” bez podłoża i zestawu do inwigilacji to ok. 100 tysięcy za jeden komplet z montażem. Godna marża – życzę każdemu.
By żyło się lepiej. Komu trzeba.
Wojciech Popiela