Zaczynający się polityczny sezon nie będzie okresem rozstrzygających wyborów – parlamentarnych, prezydenckich czy choćby samorządowych. Mimo to może przynieść istotne w dłuższej perspektywie zmiany na scenie politycznej. W najbliższych tygodniach przekonamy się, jak silna będzie dekompozycja obozu rządzącego, a także jaka będzie dynamika zmian w opozycji, wywołana lekcją lipcowych protestów. Jeżeli zarysowane latem zmiany nabiorą cech tendencji, mogą w istotny sposób wpłynąć także na wynik kluczowego sporu między PiS a resztą politycznego świata.
Już dziś wiadomo, że rządy Prawa i Sprawiedliwości przyniosą trudne do odwrócenia pogłębienie się podziałów politycznych i społecznych. Zaowocują też na przyszłość wyraźnym zwiększeniem renty dla zwycięzców kolejnych wyborów. Będą oni mogli – w świetle reguł (nie tylko formalnych!) ustanowionych przez PiS – przejmować instytucje władzy, spółki, media, instytucje wymiaru sprawiedliwości. Wywracać do góry nogami wprowadzone przez polityków „dobrej zmiany” porządki.
Emocjonalne „credo” PiS
Sposób, w jaki PiS sprawuje władzę, ma też inne długofalowe konsekwencje. Najpoważniejszą z nich jest ograniczenie przestrzeni publicznej nieobjętej rywalizacją partii. Obecna sytuacja wymusza bowiem opowiedzenie się po jednej ze stron w stopniu, z jakim nie mieliśmy do czynienia po 1989 r. Kryzys lipcowy tylko tę sytuację zaostrzył, choć zarazem rozszerzył polityczną i ideową formułę „anty-PiS”, której nie sposób zredukować do partii opozycji parlamentarnej i KOD. Skutkiem manifestacji jest nie tylko prezydenckie weto do dwóch ustaw, ale także zmiana charakteru społecznego sprzeciwu, jego poszerzenie i odmłodzenie.
Efekt lipcowej zmiany politycznych trendów – związanych przede wszystkim z decyzją prezydenta Dudy – został wzmocniony przez trudny do zaakceptowania atak, jaki Jarosław Kaczyński przypuścił na polityków opozycji, w kilku krótkich zdaniach wygłoszonych z trybuny sejmowej „bez żadnego trybu”. To ważny moment, bowiem brak reakcji wewnątrz obozu rządzącego pozwala stwierdzić, iż struktury państwa znalazły się we władzy osób, które nawet jeżeli nie myślą tak jak lider większości, to przynajmniej takie myślenie akceptują.
Co więcej, dla których słowa o „zdradzieckich mordach” są zapewne emocjonalnym „credo”. Dotyczy to także znaczącej grupy wyborców, którzy nie będą tak plastyczni w swoich zachowaniach jak posłowie PiS. Nie zechcą zmienić zdania na podstawie kolejnego przekazu dnia i zapewne będą oczekiwali „uderzenia” w opozycję. Wyborców, którzy pod presją oficjalnej propagandy uwierzyli, że rywalizacja partyjna zmieniła się w wojnę z obcymi. Którzy już dziś rozumieją patriotyzm jako najważniejsze narzędzie walki wewnętrznej, której celem ma być eliminacja drugiej strony. Drugiej strony, która nie jest wyłącznie jakimś klubem parlamentarnym, ale porównywalną grupą aktywnych politycznie obywateli.
Niewolnicy własnych decyzji
Ten retoryczny „stan wojenny” jest wygodny dla rządzących, bo zwalnia ich z merytorycznych zobowiązań wobec wyborców i usuwa jakiekolwiek bariery własnych działań. Na tej retorycznej wojnie – inaczej niż w stanie demokratycznej rywalizacji – nie obowiązują żadne kryteria przyzwoitości, uczciwości, żadne formalne prawa. Dlatego retoryka, po którą sięgnięto w czasie lipcowego kryzysu, wskazująca na zewnętrzne inspiracje i wsparcie dla manifestacji, jest retoryką czasu, w którym przeciwko inaczej myślącym sięgano po przemoc. Nawet jeżeli dziś większość polityków PiS taką możliwość wyklucza, to warto twardo powiedzieć, że zachowania struktur państwa i procesy społeczne mają też własną, niezależną od intencji rządzących logikę.
Prawo i Sprawiedliwość już dziś jest w sytuacji, w której nie może uwolnić się jakimś sprytnym ruchem od skutków własnych decyzji. Przeciwnie. Lokalny kataklizm pogodowy, do jakiego doszło w połowie sierpnia, obnażył słabość rządu w sytuacji, w której należało zareagować na znane przecież z poprzednich lat zdarzenie. Za chwilę trzeba będzie rozwiązywać napięcia związane z likwidacją gimnazjów i zmianami w funkcjonowaniu szpitali. Trzeba będzie zbudować sensowny budżet i podjąć decyzje w sprawie niespełnionych obietnic wyborczych (np. kwoty wolnej).
Jednak największym problemem jest paradoksalnie kwestia, którą PiS traktuje jako swój najpotężniejszy kapitał – poziom emocjonalnego konfliktu. Partia Kaczyńskiego surfuje na emocjach, które sama wznieca. Na pogardzie dla „gorszego sortu”, na lęku przed uchodźcami, na emocjach antyniemieckich i antyunijnych. Na walce z „lewactwem” (co ciekawe, mało kto pamięta, że słowo „lewacki” było ulubionym epitetem propagandy komunistycznej w latach 80.), które obejmuje w zasadzie wszystko co niepisowskie. Jednak oprócz ludzi, których utwierdza to w politycznym akcesie do „prawicowego”, „katolickiego” i „patriotycznego” obozu dobrej zmiany, retoryka ta wpływa także na postawy przeciwne. Już dziś PiS ma przeciwko sobie różne silnie zbudowane emocjonalnie i ideowo mniejszości, niepokrywające się z partiami politycznymi opozycji. Lewicowi symetryści, krytykujący z rozmachem polską transformację w mediach głównego nurtu, autorzy listu „Żegnaj III RP” czy coraz bardziej wyrazisty krąg „Kultury Liberalnej” to tylko te najmocniej wyartykułowane postawy. Te mniejszości nie miałyby tak silnej motywacji do działania i występowania z krytyką PiS, gdyby nie obraźliwa i agresywna propaganda obozu władzy.
Jeżeli prawdą jest – w co wierzą sami politycy PiS – że konsolidację zwolenników tej partii ułatwiało nastawienie mediów głównego nurtu, z pogardą odnoszących się do przekonań im przeciwnych, to podobny efekt wystąpi także tym razem. Tyle, że ze znacznie większą siłą. Dwa lata rządów wychowały – bo trudno użyć bardziej precyzyjnego terminu – PiS-owi nowych wrogów. Nie spośród beneficjentów władzy PO-PSL, byłych ubeków czy postkomunistów. Wychowały w ten sposób ludzi, którzy są zdeterminowani bardziej niż politycy, gotowi ruszyć się z miejsca tylko wtedy, gdy wskazuje na to polityczna kalkulacja. Dla PiS najwygodniej byłoby mieć za przeciwnika zawsze tylko „partię tłustych kotów”, rozleniwioną ośmioma latami rządzenia i pewną siebie Platformę Obywatelską. Ale ten scenariusz wziął w łeb. Pierwszy raz mogliśmy to zobaczyć w lipcu na ulicach największych miast, kiedy w miejsce „demonstracji autokarowych” pojawiły się spontaniczne, złożone z nowych przeciwników władzy.
Symbole zmiany
Prawo i Sprawiedliwość uznaje zapewne, że ma do czynienia z niezwykle elastycznym i nastawionym konformistycznie społeczeństwem. Do pewnego stopnia tak jest i korzystała z tego poprzednia koalicja rządząca. Ale w momencie, kiedy okazało się, że społeczne emocje zwróciły się przeciwko niej – na zmianę kursu było za późno. Prawdopodobnie w przypadku PiS taka zmiana jest w ogóle niemożliwa. Ramy strategiczne nowego sezonu politycznego określone zostały przez cztery symboliczne fakty, o których wspomniałem już wcześniej. Warto te wątki rozwinąć.
Pierwszy i najważniejszy to weto prezydenta Dudy. Nawet jeżeli nie daje ono nadziei na zasadniczo lepsze uregulowanie ustroju sądownictwa (ze względu na większość sejmową kontrolowaną przez Jarosława Kaczyńskiego), to stanowi zasadniczą korektę modelu rządów sprawowanych od jesieni 2015 r. Wytwarza bowiem przestrzeń niepewności w obrębie samego obozu władzy, a ponadto uprawomocnia uliczny sprzeciw z lipca. Demonstracje organizowane w warunkach pogłębiającej się bezradności to coś zupełnie innego niż demonstracje zakończone sukcesem.
Drugi symboliczny fakt to słowa o „zdradzieckich mordach” wykrzyczane przez lidera większości parlamentarnej. Słowa, po których nie padło żadne zdawkowe przepraszam, bo paść nie mogło. Jarosław Kaczyński wyraził w nich samą istotę rządów PiS i – jak wspomniałem – emocjonalne credo obecnej polskiej prawicy. Ci, którzy sądzili, że istnieje jakiś pozytywny plan tworzenia nowych elit, zostali ośmieszeni. Istnieje tylko rewolucyjny plan zniszczenia starych. A realizujące go oddziały mają w tym planie do odegrania rolę „mięsa armatniego”, a nie nowej czerwonej burżuazji. Inteligentniejsi zrozumieli to jeszcze tego samego wieczora, mniej bystrzy potrzebują zapewne tygodni.
Trzeci symbol to działania rządu Beaty Szydło w sprawie pomocy dla mieszkańców wsi zniszczonych podczas sierpniowych nawałnic. Błędy w takich sytuacjach zdarzają się wszystkim. Zarówno w wymiarze realnej pomocy, jak i działań spektakularnych, wyrażających troskę rządzących o obywateli. Ale w tym wypadku odsłonięta została natura rządów, sprawnych w walce z opozycją i przejmowaniu stanowisk, bezradnych i pozorujących działania w kwestiach, w których wystarczyłoby połączenie rutyny i dobrej woli.
Czwartym symbolem jest widok ogromnych demonstracji ze świecami, jakie poprzedziły prezydenckie weto. Wielu komentatorów zwracało uwagę na – pomijaną wcześniej przez opozycję parlamentarną i KOD – estetykę protestów, ściśle przecież związaną ze sferą emocji i zdolnością mobilizacji.
Nowe otwarcie?
Czy te symbole zwiastują otwarcie – wraz z nowym politycznym sezonem – nowego układu sił politycznych, czy też możliwe jest jeszcze utrzymanie się tego, z czym mieliśmy do czynienia w ostatnich dwóch latach? Sądzę, że zmiana, do jakiej doszło w lipcu 2017 r., ma konsekwencje poważnie wykraczające poza sferę rywalizacji politycznej i szans poszczególnych ugrupowań.
Po pierwsze, Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się doprowadzić do trwałego, nieodwracalnego pęknięcia wspólnoty politycznej. Pęknięcia, które zostanie wzmocnione próbą propagandowego obciążenia przeciwników zarzutem zdrady narodowej i działania w obcym interesie. Takie pęknięcie nie jest jednak – na co być może liczy Kaczyński – pogrążeniem jego przeciwników, ale niszczy wszystkie strony.
Po drugie, rządzącym udało się doprowadzić do sytuacji, w której ostry konflikt przebiega między PiS a anty-PiS, co nie oznacza, że istnieją tylko dwie tożsamości. Po stronie sprzeciwu wobec rządzących istnieje kilka zyskujących wyrazistość tożsamości, które mogą ukształtować własne polityczne mniejszości, odrębne od dominującej Platformy Obywatelskiej. Co więcej, po stronie prawicowej wraz z wetem prezydenta i wyraźnie zaznaczoną odrębnością klubu Kukiz’15 kształtować się może też drugi biegun opinii prawicowej, niekoniecznie mający charakter spójnego ugrupowania, ale retorycznie odmienny od PiS.
Warto śledzić mikropolitykę
Oczywiście „mniejszości retoryczne”, w tym stanie, w którym je dziś widzimy, stanowią zaledwie „wiązki opinii i postaw”, tworzą raczej pewne możliwości działania niż twarde fakty społeczne. O ich tożsamości decyduje zawsze zdolność artykulacji. Ta zaś zależy od okazji, silnych osobowości, zasobów materialnych itp. Najbardziej spektakularnym przykładem problemów z zagospodarowywaniem takich „mniejszości” może być niepowodzenie ZChN czy LPR w tworzeniu tożsamości, którą wyartykułowało Radio Maryja.
Podobnie zresztą działo się na lewicy, gdzie SdRP i SLD udało się przechwycenie większości środowisk należących do tej formacji i zablokowanie „innej lewicy”, przede wszystkim solidarnościowej. Nie sięgając tak daleko w przyszłość, możemy też podać przykład Razem, które wyartykułowało nową formułę radykalnej lewicowości, pozostawiającej jednak – jak się wydaje – przestrzeń dla formacji socjaldemokratycznej czy nawet socjalliberalnej.
Oprócz nowych frontów wojny PiS i „antyPiS” jesień może przynieść nie mniej ciekawe przekształcenia wewnętrzne. Stan pewnego powyborczego zamrożenia postaw, z jakim mieliśmy do czynienia przez ostatnie dwa lata, ustąpi pierwszej próbie rekonfiguracji. Dokonującej się – dodajmy to – na poziomie elit politycznych i środowisk opiniotwórczych, a nie wyborców. Choć nic tak nie dodaje dynamiki zmianom jak drobne nawet wahnięcia sondażowe. Ale w najbliższych miesiącach warto śledzić przede wszystkim zdarzenia mikropolityczne, korekty stanowisk, nowe diagnozy i pomysły retoryczne. To one bowiem stworzą grunt pod okres wyborczy 2018–2020.
Rafał Matyja
Artykuł ukazał się w magazynie „Nowa Konfederacja”. Przedruk za zgodą redakcji.