Ogromne zamieszanie na rynkach finansowych wywołała wypowiedź kontrowersyjnego słowackiego polityka Richarda Sulika, który w wywiadzie dla gazety „Hospodarske noviny” stwierdził, że Słowacja powinna mieć plan awaryjny wyjścia ze strefy euro i przyjęcia nowej korony. Aby zrozumieć kontekst tej wypowiedzi, należy powiedzieć kilka słów o tym, kim jest przewodniczący słowackiego parlamentu.






Bloger, zwolennik marihuany i milioner
Richard Sulik należy do czołówki najbogatszych Słowaków i do niedawna był właściwie biznesmenem, a nie politykiem. Do polityki wszedł kilka lat temu, doradzając rządom Dzurindy i Ficy w sprawach podatkowych (słynny podatek liniowy). Niedługo przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi Sulik założył własną ultraliberalną partię Sloboda a Solidarita (SaS, Wolność i Solidarność), nastawioną głównie na młodych wyborców, rozczarowanych polityką w ogóle. Aby zdobyć popularność, Sulik wykonał szereg kontrowersyjnych działań, o czym poniżej.
Pod wieloma względami Richard Sulik przypomina Janusza Palikota. Podobnie jak on, Sulik ma dość pieniędzy i jest finansowo niezależny na tyle, że może samodzielnie sfinansować stworzenie partii i jej kosztowną kampanię marketingową. Dla obu panów polityka to właściwie hobby, dodatek do biznesu. I kolejne podobieństwo – to zamiłowanie do ekscentrycznych wypowiedzi, bez oglądania się na ich skutki. Wśród wielu Słowaków panuje powiedzenie, że Sulik najpierw coś powie, a dopiero potem pomyśli – dokładnie tak, jak George W. Bush, który swoimi nieprzemyślanymi wypowiedziami również wiele razy wywołał panikę na rynkach. Dla Sulika, podobnie jak dla Janusza Palikota, obowiązuje jedna zasada: im bardziej szokująca wypowiedź lub propozycja, tym lepiej, bo wtedy wszyscy o tym mówią i jest darmowy PR.
Richard Sulik jest też znany z tego, że w swoim programie wyborczym umieścił np. postulat dekryminalizacji marihuany i legalizacji związków homoseksualnych. Gdyby propozycje Sulika weszły w życie, katolicka Słowacja stałaby się bardziej liberalnym krajem, niż Holandia. Sulik oczywiście wie, że to niemożliwe, a celem tych radykalnych propozycji jest po prostu zwrócenie na siebie uwagę. Co zresztą się marszałkowi udało – wizja legalnego zapalenia jointa spodobała się wielu młodym wyborcom, dzięki którym partia SaS dostała się do parlamentu z całkiem niezłym wynikiem ok. 10%, co umożliwiło zawiązanie prawicowej koalicji z premier Ivetą Radiczovą na czele i odsunięcie od władzy rządu Roberta Ficy.
Kolejne podobieństwo Richarda Sulika do Janusza Palikota – to sposoby komunikacji ze społeczeństwem. Sulik jest aktywnym blogerem i jego partnerzy z koalicji często zarzucają mu, że właśnie blogerem, a nie politykiem, pozostał również obejmując trzeci najważniejszy urząd w państwie. I tak, jak Palikot paradował na konferencji prasowej ze sztucznym penisem, tak na przedwyborczych plakatach SaS Sulik był przedstawiony w stroju Supermana wśród stada plemników, z podpisem: „Przyszłe pokolenia głosują na SaS”. Taki przekaz idealnie trafił do młodych ludzi, chociaż nie spodobał się konserwatywnie nastawionej części społeczeństwa (ale oni i tak by na SaS nie głosowali).
Brak odpowiedzialności
O ile Sulikowi nie można zarzucić braku wiedzy ekonomicznej oraz zaradności, to już styl jego zachowania się jako polityka jest bardzo powszechnie krytykowany, nawet wśród partnerów z koalicji. Premier Iveta Radiczova i minister finansów Ivan Miklosz uważają, że marszałek zachowuje się po prostu niepoważnie i zapomina, że już nie jest blogerem, osobą prywatną czy wręcz klaunem, ale pełni poważną funkcję. Tymczasem Sulik bez zażenowania potrafi opuścić ważne posiedzenie parlamentu, by wyskoczyć ze znajomymi swym prywatnym samolotem na ekskluzywną kolację do Paryża. Krytykującym go politykom odpowiada, że przecież poleciał za swoje, a odpoczynek mu się należy.
Luźny styl bycia i ignorowanie zasad protokołu dyplomatycznego – to podstawowe zarzuty, kierowane wobec przewodniczącego parlamentu. Wypowiedź o możliwym wystąpieniu Słowacji ze strefy euro była zresztą nie pierwszą kontrowersyjną wypowiedzią tego polityka, który nawet po objęciu trzeciej najważniejszej funkcji w państwie wciąż zachowuje się jak bloger, a nie jak dyplomata.
Dlaczego więc osobie o takich cechach powierzono tak odpowiedzialną funkcję? Wynikało to z sejmowej arytmetyki. SaS jest drugą największą partią w koalicji i jej lider musiał dostać jakieś poważne stanowisko. Wcześniej mówiło się, że Sulik zostanie ministrem finansów, jednak ostatecznie przypadła mu funkcja marszałka.
Słowacy zadowoleni z eura
Wypowiedź Richarda Sulika była o tyle dziwna, że trudno tu mówić o grze pod publiczkę, o tanim populizmie. Tak by było, gdyby Słowacy byli z eura niezadowoleni, a Sulik proponował coś, co jest niemożliwe, ale co wyborcy chcą usłyszeć. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Słowacja jest krajem, w którym poparcie dla eura jest najwyższe spośród wszystkich państw unii walutowej i oscyluje wokół 80%. W przeciwieństwie do Niemców, Słowacy nie mają za czym tęsknić, bo ich korona była za granicą jedynie bezwartościowym świstkiem papieru (jeszcze w Zakopanem, Krakowie, Wiedniu czy Pradze dało się ją wymienić, ale już w Niemczech, Francji czy na Ukrainie – nie). Tymczasem z obecną słowacką walutą można jeździć po całym świecie i każdy ją z zadowoleniem przyjmie. Co ważne, Słowacy szybko uznali euro za „swoje”, w czym pomaga fakt, iż na monetach euro widnieją swojskie słowackie motywy (godło Słowacji, bratysławski zamek i Krywań oraz napis: Slovensko), które można zresztą spotkać w całej Europie. Słowacy są dumni z tego, że euro przyjęli jako pierwsi w regionie i po raz pierwszy wyprzedzili w czymś swoich niedoścignionych sąsiadów Czechów oraz odwiecznych rywali Węgrów.
Nie bez znaczenia jest też to, że euro zostało przyjęte przy mocnym kursie wymiennym korony. Słowacy przyjmując unijną walutę stali się z dnia na dzień o wiele bogatsi, niż by byli, gdyby kurs był 40 koron za euro. Słaby kurs korony wobec sąsiednich walut powodował, że przez wiele lat Słowacy byli dziadami, dla których każdy wyjazd zagraniczny był drogi. Teraz sytuacja się odwróciła – Słowacy z mocnym euro w kieszeni mogą komfortowo jeździć na zagraniczne wycieczki i kupować za bezcen tanie towary w sąsiednich krajach, w tym w Polsce.
Przyjęcie eura spowodowało również zahamowanie inflacji – handlarze nie mogli podnosić cen, bo i tak u sąsiadów jest taniej. Poprawiła się dzięki temu jakość towarów i usług, gdyż mocne euro wymusiło na słowackich firmach poprawę swojej oferty. A to bardzo ważne, gdyż do tej pory Słowacy narzekali, że wiele towarów jest kiepskiej jakości, a usługodawcy się nie starają. Teraz Słowacy mają wybór – zawsze mogą zrezygnować z kiepskiego producenta/usługodawcy i pojechać za granicę i dopiero ten czynnik wymusił to, co przez całe lata było niemożliwe – podjęcie przez słowackie firmy działań, których skutkiem jest wzrost efektywności i jakości produktów.
Dlatego zwłaszcza wśród słabiej wykształconych Słowaków wypowiedź Sulika spowodowała prawdziwą panikę. Ludzie nie wsłuchali się dokładnie w tę wypowiedź i późniejsze komentarze pani premier, ale przestraszyli się, że znów trzeba będzie wymieniać walutę na nikomu nie potrzebną koronę. Przed oczyma pojawiła się wizja utraty tego, do czego każdy się przyzwyczaił: dostępnych dla każdego tanich zagranicznych wakacji, poczucie bezpieczeństwa, relatywnie niskich cen.
Rozgrywki geopolityczne
Tymczasem Sulikowi chodziło o coś zupełnie innego. Mianowicie, Słowacja, która w latach 1998-2006 przeprowadziła serię bolesnych reform, nie chce zgodzić się na to, by pomagać o wiele zamożniejszej Grecji, która ani myśli przeprowadzić takich reform u siebie. A w kolejce do unijnej (w tym słowackiej) pomocy ustawiają się kolejne kraje.
Bratysława natomiast kategorycznie domaga się reformy unii walutowej, zmuszenia krajów strefy euro do dyscypliny fiskalnej i zaostrzenia kryteriów wstępowania i przebywania w tym klubie. Na zasadzie, że skoro my (Słowacy) mogliśmy przeprowadzić niepopularne reformy, to inni też mogą. Towarzyszy temu konsekwentna niezgoda na to, by Słowacja dopłacała do bogatszych członków euro-wspólnoty (Grecja, Włochy, Portugalia, Hiszpania, Irlandia), które mają problemy z deficytem i zadłużeniem.
Na to oczywiście nie zgadza się Komisja Europejska. Pod adresem Słowacji padają ostre słowa w stylu, że Słowacy mają siedzieć cicho i płacić, jeśli tak postanowią wielcy gracze.
Z kolei Bratysława jest gotowa iść na bardzo poważną konfrontację z Brukselą, by te pomysły zablokować. I elementem tych przepychanek jest właśnie stwierdzenie, w stylu: „tere-fere, nie będziemy płacić na żadną Grecję czy inną Irlandię, nie zmusicie nas do tego, jak będzie trzeba to nawet opuścimy to towarzystwo i poradzimy sobie sami”.
Niestety, tak właśnie ta wypowiedź została odebrana. Oczywiście Sulik nie powiedział tego takimi słowami, ale właśnie w takim stylu. O tym, że tego typu blef zostanie odebrany zupełnie inaczej i spowoduje panikę na rynkach, polityk już nie pomyślał, ani się tym szczególnie nie przejął.
Jakub Łoginow
Artykuł pochodzi z portalu www.porteuropa.eu. Publikujemy go za zgodą redakcji.

3 KOMENTARZE

  1. A ja słyszałem, że przez euro przestało się Polakom i Czechom kupować na Słowacji, że wzrosły ceny używek (a przez to przemyt) i że zdrożały kredyty. Dziwne w sumie, co relacja ze Słowacji, to inna.

  2. Od kiedy to kolor farby na papierkach którym ludzie się wymieniają decyduje o czyimś bogactwie?
    To że Słowacja ma się trochę lepiej niż inni to zasługa wspomnianych reform. Gdyby nie byli w euro mieliby się jeszcze lepiej.

Comments are closed.