Parytety w polityce – to już nie wystarcza wojującym feministkom. Ich zakusy idą dalej. Teraz toczy się walka o wprowadzenie tzw. kwot we władzach spółek. W tej batalii feministki mają dosyć wpływowego sojusznika w postaci Henryki Bochniarz, prezydent PKPP Lewiatan.
Sprawa parytetów w biznesie jest już chyba przesądzona, gdyż obliguje nas do tego ustawodawstwo unijne. Jedyną nierozwiązaną kwestią jest wysokość owych kwot. Do końca maja powinny się zakończyć konsultacje, toczące się w środowisku organizacji biznesowych. Już teraz wiadomo, że o wypracowanie wspólnego stanowiska nie będzie łatwo.
Jako pierwsza swoją propozycję wysunęła PKPP Lewiatan. Zdaniem organizacji wprowadzanie kwot należy rozpocząć od spółek Skarbu Państwa i tym samym dać dobry przykład innym firmom. Według Lewiatana już w 2013 roku limit kobiet w zarządzie powinien wynieść 20%, w 2015 powinien wzrosnąć do 30%, aby w 2017 roku osiągnąć 40%.
Według analiz taka sytuacja wymusiłaby szybkie zmiany w większości zarządów dużych firm tj. PZU, JSW, PKO BP, Lotos czy KGHM, które wszak są zdominowane przez mężczyzn. Nawet PGE, która do tej pory mogła poszczycić się jedną przedstawicielką płci pięknej, po odejściu Bogusławy Matuszewskiej pozostała z samymi mężczyznami na pokładzie. W podobnej sytuacji znalazł PKN Orlen, gdyż z pracy w firmie odeszła Grażyna Piotrowska-Oliwa, prywatnie przeciwniczka parytetów. Zasiliła ona natomiast zarząd PGNiG, czym przyczyniła się do wypełnienia przez spółkę 20% limitu.
Propozycje wysuwane przez Lewiatana nie zyskały aprobaty wśród innych organizacji zrzeszających polskich pracodawców. Przeciw tym zmianom protestują m.in. Pracodawcy RP. W ich opinii nie rozwiąże to problemów kobiet na rynku pracy. Jak słusznie zauważają o wejściu do zarządu powinny decydować umiejętności i kompetencje, a nie prawne regulacje, gdyż narusza to standardy biznesowe.
Oficjalnego zdania nie ogłosił na razie BCC, choć Dominika Staniewicz, ekspert ds. rynku pracy, prywatnie wyraziła absolutny sprzeciw wobec tych zarządzeń. Jej zdaniem jest to krzywdzące dla tych kobiet, które objęły swoje stanowiska dzięki swoim kompetencjom i ambicjom. Kwoty doprowadzą do sytuacji, w której panie będą postrzegane jako te, które objęły swoje stanowiska dzięki regulacjom, a nie własnym wysiłkom. Uważa ona też, że wolny rynek najlepiej zweryfikuje najlepsze kandydatki do piastowania wysokich stanowisk w firmach.
Podobnie, choć dużo bardziej dosadnie określił to Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Jego zdaniem regulacje są dla kobiet upokarzające. Postrzeganie człowieka i jego umiejętności przez pryzmat płci jest w jego opinii wulgarne i prymitywne. Skład zarządu według niego powinien wynikać z zasad wolnego rynku.
40% kobiet i 60% mężczyzn?! Toż to jawna nierówność! Co na to feministki? Poważnie mówiąc nie przemawia do nich nawet to, że panie piastujące wysokie funkcje w zarządach same mają poczucie niestosowności takich rozwiązań. W czyim więc imieniu walczą feministki, skoro od ich pomysłów odżegnują się same kobiety, które teoretycznie powinny być zainteresowane wprowadzaniem takich regulacji?
I.Sz.
Źródło: www.ekonomia24.pl
A co z transwestytami, pedalami i lesbijkami? I z parytetem dla jakalow, posiadaczy plaskostopia i mankutami? Dla dobra sprawy parytety tez dla kibicow Realu, Barcelony, Legii i Stalowej Woli. W zasadzie mozna to mnozyc skoro jest co dzielic…
A może by tak wprowadzić parytet dla pań z parytetowego awansu społecznego, żeby co najmniej 60% z nich miało IQ powyżej 200?
Wbrew pozorom z kobietami wspolpracuje sie doskonale i nie mozna ich potepiac za to, ze jakis pomyleniec chce im wyrzadzic niedzwiedzia przysluge.
@Marko – potwierdzam. Tylko jedno małe „ale” – świetnie się współpracuje z tymi, które swoją pozycję zawodową zawdzięczają swojej pracy i umiejętnościom. Współpraca z „paniami” z np. partyjnego nadania wygląda dużo gorzej, więc zachodzi obawa, że w przypadku „parytetowego awansu społecznego” też będzie kiepsko. Dlatego trzeba takie kretyńskie pomysły, jak parytety, tępić wszelkimi możliwymi sposobami.
Poza tym ciekawi mnie co innego – a jak będzie ze zwalnianiem takiej „pani”, co to awansowała społecznie dzięki parytetom?
Pozdrawiam
Kazdy z tzw nadania czy to on czy ona to fatalna sprawa. Nie wiadomo jak go traktowac i komu co mowi. Zwolnienie takiego kogos to trudna historia ale ma tez swoje plusy – zawsze cos mozna po znajmosci zalatwic…
@ Marko – na podstawie obserwacji mogę z całą pewnością stwierdzić jedno – można coś załatwić. Tym czymś z reguły jest załoga. Tak było w przypadku pewnego przedsiębiorstwa, gdzie przyszła taka „pani prezes” z partyjnego nadania. Na zarządzaniu, ekonomii a nawet przepisach (które sama poniekąd uchwalała) wcale się nie znała. Ale za to miała „plecy” i masę równie nadających się do biznesu krewnych i znajomych. W ciągu niecałego roku wywaliła całą załogę i zatrudniła „swoich”.
A propos – wymownie o jej podejściu świadczy pewne zdarzenie z czasów początków jej „prezesowania”. Otóż nikt w przedsiębiorstwie nie przejmował się godzinami pracy. Ważne było, żeby było zrobione dobrze i w terminie. Bardzo to „prezeskę” z awansu społecznego ubodło i zebranej załodze oznajmiła, że … „urząd pracuje w godzinach 8-16”.
Pozdrawiam
Jest wiele firm prywatnych, gdzie oprocz wlasciciela siedza z nadania jego dzieci, zonka lub kochanka, krewni i inne pociotki. Wiekszosc nie ma zielonego pojecia o biznesie a jedynie sie kokosi i drazni swoja arogancja i dyletantyzmem pracownikow. I jak okreslic taka sytuacje?
To jest akurat w miarę normalne – oni wiedzą, że wyniki przedsiębiorstwa = ich zyski. Ci z nadania politycznego mają to gdzieś – nie ta, to inna synekura 😛
Widze, ze jest Pan bardzo daleko oddalony od realiow. Pan nawet nie wie, ze wiekszosc z tych prywatnych synekurek nie odroznia obrotu od zysku, nie ma zielonego pojecia co oznacza cash flow i nie zajmuje sie windykacja, a jedynie wyjmowaniem gotowki z kasy firmy, ktora zyje z kredytow i kredytowania sie u klientow.I to ma byc normalne? Glowny problem tzw prywatnej wlasnosci to gigantyczne zatory platnicze.
Rzecz w tym, że ryzykują własnością prywatną, nie zaś publiczną, jak to ma miejsce w tzw. państwowych przedsiębiorstwach. Mało mnie interesuje to, jak kto zarządza własnym kapitałem, ale bardzo mnie interesuje to, w jaki sposób zarządzany jest majątek, do którego wytworzenia rękę przyłożyli moi Rodzice, Dziadkowie, a również i ja sam. To zasadnicza różnica, nie uważa Pan?
Zgadzam się natomiast z twierdzeniem, że zatory płatnicze rozkładają polską własność prywatną. Z szczególnym uwzględnieniem kretyńskiego zapisu nakazującego odprowadzenie podatku VAT w momencie wystawienia faktury, nie zaś otrzymania zapłaty.
Panie Michale jesli firma prywatna zatrudnia 500 osob, z ktorych powiedzmy 90 % ma rodziny to klopoty tej firmy czy nawet jej upadek nie jest wylacznie ryzykiem 10 ignorantow z rodziny czy otoczenia wlasciciela. To jest tragedia nawet kilku tysiecy osob. Konsekwencje upadku panstwowej firmy czy prywatnej sa podobne. Prosze nie byc upartym i na sile udowadniac z gory zalozona teze.
Ależ nie jestem uparty 🙂 Po prostu widziałem już w życiu to i owo, w tym firmy państwowe (prywatne zresztą też) które jakoby są „za duże by upaść”. Poza tym jedna sprawa – konsekwencje upadku prywatnej firmy są jednak inne, niż upadku państwowej. W przypadku prywaciarza stratni są wszyscy, włącznie z właścicielem i jego pociotkami. W przypadku państwowej – stratni są tylko pracownicy. Zarząd ma szansę znów być „na fali” w ramach partyjnego klucza. To jest tzw. czynnik motywujący / demotywujący 😛 To chyba jasne?
Alez Pan brnie w slepy zaulek. Pan nie docenia „prywaciarzy”. Maja oni kilka nog (zwykle) i jak im sie jedna zlamie stoja dalej na kolejnych. Jedynie z torbami ida ich pracownicy. Jakos nie znam nikogo wsrod „prywatnych”, komu sie zle wiodlo po jednym czy drugim upadku.
A wśród „państwowych” (z nadania) zna Pan?
Jedni i drudzy maja sie dobrze. Bo to wybrancy losu. Zostawmy ich wiec w spokoju i zajmijmy sie swoimi sukcesami. Pozdr.
Comments are closed.