Ostra krytyka szefów banków centralnych, którzy nie przyznają, że bańki na rynkach finansowych świata mogą nieść ryzyko kolejnego kryzysu. Tymczasem rynki powinny przygotować się na biblijną klęskę.
Zacznijmy od wiwatu, który dał bankom ich dotychczasowy krytyk Stephen Roach za przyrzeczenie normalizowania polityki. Ale jest jedno „ale”. Zdaniem Roacha normalizacja nie powinna być widziana jako operacja zależna od inflacji. Banki centralne muszą zmienić kompas i zarzucić projekt stopniowej normalizacji. Musi być on – zdaniem Roacha – szybka. Że może być wstrząsem? Zadaniem banków nie jest przecież wygrywanie popularności politycznej, ale sterowanie polityką monetarną tak, by wspierała wzrost gospodarczy. Czy Federalna Rezerwa będzie miała odwagę prowadzenia polityki koniecznej?
Podobnie o nowe podejścia do nowych polityk apeluje James A. Dorn z liberalnego Cato Institute. Uważa, że czas najwyższy odesłać do lamusa krzywą Phillipsa. Wskaźnik ten, opracowany w 1958 roku, wymusza kompromis pomiędzy inflacją a stopą bezrobocia i jest podstawą dla Federalnej Rezerwy do określania, czy i kiedy powinny być zmienione stopy procentowe. Jednak jak zauważyła niedawno szefowa Rezerwy Janet Yellen, krzywa Phillipsa pozostaje płaska, co oznacza, iż inflacja nie koresponduje w tym samym tempie ze zmianami na rynku pracy. Dorn dodaje, że krzywa Phillipsa nie mówi nic o procesie monetarnej transmisji, czyli o tym jak nowo stworzona baza pieniężna (waluta plus rezerwy) wpływa na inne agregaty pieniężne i dochody nominalne. I nie informuje o tym, dlaczego bilans Rezerwy podniósł się czterokrotnie od 2008 roku, ani że zasilenie bazy bilionami dolarów nie spowodowało inflacji. A tymczasem wprowadziliśmy nowy system monetarny, w którym odsetki od nadwyżek rezerw (IOER), regulacje makroostrożnościowe i niepewność systemu znacząco osłabiły wpływ poszerzenia bazy pieniężnej na podaż pieniądza, a tym samym inflację. Rezerwa powinna porzucić krzywą Phillipsa i przyjąć system dający więcej pewności, a więc oparty na zasadach, i przyznać że istnieją granice polityki pieniężnej.
Są i mocno krytyczne opinie. Desmond Lachman z AEI pisze, że jest zdumiewające i oburzające, iż szefowie banków centralnych Mario Draghi i Janet Yellen nadal zaprzeczają, że globalne rynki finansowe i kredytowe są na bardzo niepewnym gruncie. Mario Draghi, szef Europejskiego Banku Centralnego, powtórzył niedawno mantrę banków centralnych, że bańki na rynku finansowym nie rozwiąże polityka monetarna, ale raczej narzędzia makroostrożnościowe. Czyli nie podnoszenie stóp procentowych ani zmniejszanie zakupów rządowych obligacji, ale używanie bardziej ukierunkowanych instrumentów, takich jak wymagania dotyczące marż na giełdzie lub ustalenie minimalnych poziomów płatności za zakup nieruchomości. Co jednak w sytuacji, gdy bańki są powszechne na większości giełd na świecie, na rynkach obligacji rządowych na świecie i na rynkach nieruchomości? Centralni bankierzy jednak nie przyznają, że bańki te wyrosły na bazie polityki luzowania ilościowego, ani nie ostrzegają, że stwarzają ryzyko dla wzrostu gospodarczego.
Tymczasem komentatorzy i politycy i rynki nie doceniają zagrożenia. Dlaczego? Jeffrey Frankel pisze, że najlepiej oddaje istotę rzeczy pojęcie „czarny łabędź”. Wyliczając wszystkie zagrożenia — od baniek na giełdzie, obligacji i nieruchomości po zagrożenia geopolityczne, takie jak Północna Korea – zauważa, że tzw. wskaźnik lęku VIX, czyli zmienności na giełdzie, jest na najniższym od 2006/2007 roku poziomie. Ówczesne załamanie rynku nieruchomości było zaskoczeniem i jak napisali wówczas analitycy — niemożliwym do przewidzenia, dlatego było określane jako „czarny łabędź”. Obecny poziom VIX przypomina tamte okoliczności i można przewidzieć jedynie, że poziom zmienności wzrośnie dopiero wtedy, gdy nastąpi negatywny szok.
Carmen i Vincent Reinhartowie (znane małżeństwo ekonomistów) także przywołują radykalne wydarzenia, by porównać te do tych, do których musimy się przygotować. W ich ocenie mogą być one jednak nawet bardziej radykalne niż wszelkie czarne łabędzie, bo na miarę biblijnej klęski. Takim zagrożeniem jest konflikt z Północną Koreą, który już wpływa na rynki. Poglądy te wyjaśnia teoria „ryzyka rzadkiego kataklizmu” autorstwa ekonomisty z Harvardu Roberta Barro, który zakłada, że możliwa jest klęska na skalę plag ze Starego Testamentu. Przekonanie, że konflikt z Północną Koreą może być tego rodzaju ryzykiem, ma trzy implikacje. Po pierwsze, niskie stopy procentowe niekoniecznie wskazują, że zaawansowane gospodarki złapane są w pułapkę niskiego wzrostu; raczej, że właśnie zwiększa się konkurowanie o bezpieczne aktywa. Po drugie, krótkoterminowy koszt finansowania budżetowych deficytów jest niski, ponieważ gospodarstwa domowe są zaniepokojone tym, że siedem nadchodzących chudych lat będzie naprawdę chudymi latami. Po trzecie, niskie stopy procentowe niekoniecznie są dowodem wspierającej rynek polityki. Jest ona tak postrzegana, bo jej łatwość jest mierzona różnicą między rzeczywistą stopą procentową a stopą równowagi. Jeśli ta ostatnia jest niska, polityki banków centralnych zaczynają wyglądać inaczej.
LIBOR wciąż rodzi pokusę manipulacji. Dlatego powinien być zlikwidowany – uważa dwóch ekonomistów specjalizujących się w międzynarodowych rozliczeniach. Firmy finansowe zapłaciły za manipulacje LIBOR-em kary o łącznej wartości 9 mld dolarów. Ale system wciąż nie został zastąpiony lepszym. LIBOR jest wciąż otwarty na manipulacje i co więcej zawiera zachęty do takich manipulacji. Odwrotnie bowiem niż indeksy S&P500 czy standard ropy Brent, które są oparte na transakcjach, stawki LIBOR są uznaniowe i zależą od opinii ekspertów. Autorzy zalecają przejście na SOFR (Secured Overnight Financing Rate), który to system ma cztery przewagi nad LIBOR. Opiera się na głębokim płynnym rynku z transakcjami o dziennej wartości kilkuset miliardów dolarów, a więc trudnym do manipulacji. Jest kalkulowany na bazie średniej wielkości udziału w rynku oraz jest zabezpieczony i jako taki jest bardziej spójny z krótkoterminową praktyką finansowania po kryzysie. Wreszcie zgodnie z kursem wolnym od niebezpieczeństwa niewypłacalności zapewnia inwestorom lepszy mechanizm ochrony przed ryzykiem niewypłacalności niż stosowane obecnie instrumenty pochodne od LIBOR.
Donald Trump i partia Republikanów posiadająca większość w obu izbach Kongresu doświadczyli kolejnego upokorzenia w minionym tygodniu, kiedy nie zdołali wprowadzić pod głosowanie kolejną wersję obalenia tzw. Obamacare, czyli systemu ubezpieczeń zdrowotnych wprowadzonego przez prezydenta Obamę. Wycofanie Obamacare było sztandarowym hasłem wyborczym i Trumpa, i Republikanów. Ramesh Ponnuru z American Enterprise Institute wylicza siedem powodów, dla których Republikanie nie mogli nie tylko zniszczyć, ale nawet nieco urynkowić nowy system. Najistotniejsze jest to, że za każdym razem, kiedy próbowali, ważne było dla nich jedynie, aby przewrócić ustawę Obamy, a nie ulepszyć system. Ponadto Republikanie nigdy nie mieli nabożeństwa do ubezpieczeń zdrowotnych, wobec czego nie mieli też na tyle ugruntowanej wiedzy, aby wnieść pozytywne idee. Dlatego mieli przeciwko sobie własnych wyborców, wyborców Demokratów oraz większość mediów, bo Amerykanie nie lubią zmian w opiece zdrowotnej. Uniemożliwiało to reformy w przeszłości i Barack Obama poświęcił połowę swej prezydentury na wyjaśnianie, dlaczego jego reforma nie pozbawi Amerykanów ani ubezpieczenia, ani dostępu do lekarzy. Zgodnie z projektami Republikanów ubezpieczenia miało stracić ok. 21 milionów ludzi.
Na koniec — warto czasem zajrzeć na bloga Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gdzie ekonomiści instytucji publikują ciekawe zestawienia danych. Na przykład wykresy ilustrujące rozdźwięk między niskim bezrobociem a poziomem płac. Wynika z nich, że wynagrodzenia spadały już od roku 2000.
Anna Wielopolska