Publikujemy fragment dzieł polskiego ekonomisty międzywojennego Adama Heydla. Jego prace postanowił przybliżyć Instytut Misesa. Na rynku ukazał się właśnie I tom „Dzieł zebranych”.



Nie można odmówić naszym specjalistom od „gospodarki planowej”wytrwałości. Wygrywają z przekonaniem jedną i tę samą melodię. Bywa to monotonne, ale zaoszczędza czasu. Któż by studiował owe wstępne artykuły od początku do końca? Z góry wiadomo: trzeba planować, kierować, inwestować, bo brak inicjatywy prywatnej. Takie już przyszły smutne czasy i skarlałe pokolenia. Eksportować nikomu się nie chce, inwestować się boją…
Jak to się stało, że doszło do takiej degeneracji? Przed wojną powstała, rozwijała się i bogaciła w „amerykańskim tempie” Łódź i Zagłębie Dąbrowskie, i Śląsk, i zagłębie naftowe Galicji. Świetnie stało
rolnictwo poznańskie, ogromne postępy robiło rolnictwo w Kongresówce. Nie obawiano się eksportu (rynki wschodnie), nie obawiano się inwestowania.
Warto by ustalić najpierw, czy to wszystko rzeczywiście tak bardzo się zmieniło, a jeśli tak jest – czy nie ma po temu przyczyn obiektywnych. Zacznę od faktów niespornych: przemysł polski i rolnictwo odbudowały się z ogromną energią ze zniszczeń wojennych. Taka jest – o ile mi wiadomo – oficjalna i propagandowa teza. Tak czy nie?
Prywatna gospodarka polska wykazywała ogromną dynamikę w latach 1926–1929. Stwierdzają to cyfry. Co więcej, karmiona drogimi kredytami, jak smok wawelski zatrutą baraniną, łapczywie objadała się tymi kredytami, aż pękła z chwilą nastania kryzysu. To także wydaje się niewątpliwe. Czy te wszystkie fakty świadczą o braku inicjatywy prywatnej? Można jej – zapewne – zarzucać krótkowzroczność i brak ostrożności. Ludziom w Polsce śpieszyło się (trudno im się dziwić) do tego, żeby dobrze jeść, a nie dbali o to, żeby dobrze spać. To prawda. Ale jeżeli co można stwierdzić w tych objawach, to raczej skłonność do „grynderki” niż brak inicjatywy.
Minęły dawno te piękne dni Aranjuezu. „Oderwaliśmy się od koniunktury światowej” w myśl haseł planistów, tylko właśnie w najmniej właściwym momencie, tj. wtedy gdy na świecie kryzys minął. Nie wyzyskaliśmy dobrej koniunktury lat 1933–1937. Zabrakło oliwy w maszynie, koła zgrzytają, zacierają się, gospodarka idzie naprzód ciężko i z oporem. Taka kuracja mogła być potrzebna jako antidotum na inflacyjne jeszcze resztki lekkomyślności. Ale kuracja trwa za długo. Osłabiła ona z pewnością rozpęd i skłonność do ryzyka. Ryzyko stało się oczywiste, ale tylko w znaczeniu ujemnym. Nie sposób dostrzec jego pozytywnej przeciwwagi. Ale prawda! Są dziedziny, w które może się jeszcze wcisnąć inicjatywa prywatna: budownictwo domów mieszkalnych. Ta produkcja rozwijała
się i kwitnie, jak to widać z owych fundamentów zakładanych na gwałt przed feralnym 1 stycznia 1939 roku.
Tak – w skrócie – wygląda inicjatywa prywatna w Polsce powojennej. Nie chcę twierdzić, że w tej chwili wygląda pomyślnie, ale niejednemu z owych „myślicieli ekonomicznych” z wstępnych artykułów warto by zaproponować, by ze sutym udziałem przeprowadził któryś z interesów eksportowych między Scyllą i Charybdą przepisów, urzędów, biur, zakazów i pozwoleń. Warto by mu także ze składek zebrać kapitalik i popatrzeć, co z nim zrobi. Niechby się tylko poinformował u fachowców, co jest rentowne i co pewne! Fundamentów już mu po pierwszym stycznia budować nie warto. W tych warunkach wątpię, czy zdobyłby się na większy heroizm niż kupno akcji Banku Polskiego… A to istotnie nie świadczy o inicjatywie.
*  *  *
Nie wierzę w nagłą degenerację gospodarki polskiej. Jeżeli w dziedzinie inicjatywy coś się psuje, to muszą być po temu obiektywne powody. Jeżeli jedyną zatoką, do której płynął w Polsce kapitał w ciągu ostatnich lat, było budownictwo domów mieszkalnych, to było tak ze względu na ulgi podatkowe. Jeżeli ten sam kapitał nie idzie gdzie indziej, to dlatego że w tych dziedzinach rentowność podcięta jest podatkami.
Powiedział ktoś, że w Polsce ma się albo dochody, albo majątek. Powiedzenie to jest paradoksalne, bo majątek, który nie daje dochodów, przestaje być majątkiem. Ale powiedzenie to obrazuje dobrze ogólną sytuację gospodarki w Polsce. W Polsce można mieć dochody z pracy. Nie sposób mieć dochodów z kapitału – dochodów odpowiadających wielkości tego kapitału. Przez parę lat może tak być, może to się ciągnąć, ale na dłuższą metę oznacza oczywiście deprecjację kapitału, czyli dekapitalizację. A ona z kolei pociągać musi fakt, że także i dochody z pracy zatrudnionej w gospodarce prywatnej powoli zanikają. Marne, ale nieco trwalsze dochody daje praca urzędnika państwowego lub pracownika państwowego przedsiębiorstwa, ale i to dopóki się ucho nie urwie, tj. póki źródła podatkowe nie zaczną wysychać.
Niektórym „planistom” może się to podobać: doprowadzenie do stanu, w którym dochody płyną tylko z pracy, może się im wydawać osiągnięciem ideału. Tylko nie wolno im się w takim razie dziwić, że te dochody są małe, ani nie wolno przerzucać na gospodarkę prywatną winy za brak twórczej inicjatywy gospodarczej.
Adam Heydel
*  *  *
Od Wydawcy:
Instytut Misesa przywraca pamięć o zapomnianym polskim ekonomiście
Rozwój myśli wolnorynkowej w Polsce, począwszy od początków II Rzeczpospolitej a na okresie powojennym skończywszy, był cały czas mocno ograniczany a wręcz tłamszony przez ówczesnych rządzących. Etatystyczna propaganda w okresie rządów sanacyjnych i podporządkowanie niemalże każdej sfery życia marksizmowi w czasach PRL sprawiły, że w społecznej świadomości zapisały się przede wszystkim takie nazwiska jak Oskar Lange czy Stanisław Krusiński. Mało kto jednak pamięta, że możemy poszczycić się rodakiem, który dysponował talentem analitycznym Misesa i rozmachem intelektualnym Hayeka – czyli najwybitniejszych ekonomistów z tak zwanej szkoły austriackiej, w miejsce kolektywizmu propagującej wolność gospodarczą i indywidualną odpowiedzialność.
Adam Heydel żył w latach 1893-1941, był profesorem ekonomii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Za krytykę interwencjonizmu gospodarczego Polski międzywojennej i polityki piłsudczyków został usunięty z katedry ekonomii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmował się takimi zagadnieniami jak pojęcie produktywności czy teoria dochodu społecznego (obydwa z resztą doczekały się odrębnych publikacji). Jego życie i twórczość przerwała II Wojna Światowa – mimo, iż mógł podpisać Volkslistę, nie zdecydował się na pohańbienie polskości i swą decyzję przypłacił życiem – zesłany do Auschwitz został rozstrzelany w 1941 r.
Czy gdyby dane mu było przeżyć wojnę doczekalibyśmy się kolejnych dzieł, które mogłyby w jakiejś mierze przyczynić się do poprawy sytuacji gospodarczej w Polsce, pomóc wykształcić nowe elity? Niestety to pytanie zostawić musimy bez odpowiedzi, natomiast dzięki Instytutowi Ludwiga von Misesa i jego ofiarodawcom po raz pierwszy możemy dziś zapoznać się z całością myśli Heydla, jego krytyką systemu gospodarczego II RP, jego spojrzeniem na etyczny wymiar aktywności gospodarczej a także poglądami Heydla na polską tożsamość i tradycję narodową. Wiele artykułów, które trafiły do „Dzieł Zebranych” zostało odnalezionych w prywatnych archiwach rodzinnych, zbiorach bibliotecznych w Polsce i za granicą, niektóre z nich ujrzą światło dzienne po raz pierwszy od czasu wybuchu II Wojny Światowej.
Wszystkie najważniejsze prace polskiego ekonomisty możemy znaleźć w dwóch eleganckich tomach (tom trzeci w przygotowaniu), wzbogaconych o zbiory fotografii pochodzących z archiwum rodziny Heydlów.  Czytając „Dzieła Zebrane” warto uświadomić sobie jak bardzo pewne racje i argumenty pozostają uniwersalne niezależnie od zmieniających się czasów. Co więcej dzięki lekturze twórczości Adam Heydla stwierdzamy, że aby je odkryć nie musimy wcale szukać daleko.

2 KOMENTARZE

  1. Czyli w latach 1918-1939 suwerennie budowali socjaliści piłsudczykowscy podwaliny socjalizmu, niczym obecnie od 1990 do dziś (że o latach 1944 / 1989 nie wspomnę, kiedy pod wschodnią ręką wznoszono świetlany ustrój komunistyczny) budowany jest eurosocjalizm?

  2. Lewackie ideologie kwitną w innej formie, a prawicowe są w zapomnieniu i zaniku.

Comments are closed.