„Moje teksty są rodzajem „matrioszek”. Jak wiadomo to takie rosyjskie laleczki – w największej ukryta jest mniejsza, w tej kolejna, w niej następna, aż do ostatniej maciupeńkiej. Utwory w „13 załącznikach” mają właśnie taką „szkatułkową” strukturę. Wydaje się Czytelnikowi, że czyta jakiś ostateczny tekst, jak to bywa w tradycyjnej książce, a tu za kilka stron okazuje się, że on był tylko pretekstem” – mówi Bogdan Zalewski w rozmowie z Jackiem Hasefeldem na temat nowej książki zatytułowanej „13 załączników”.
Jacek Hasefeld: Czym jest „13 załączników”? Dlaczego tak zatytułował Pan swój tom? O czym jest ta książka?
Bogdan Zalewski: Tematem głównym, motywem przewodnim jest nasza narodowa hekatomba – Tragedia Smoleńska. Tytuł nawiązuje bezpośrednio do słynnego załącznika 13. do Konwencji Chicagowskiej. Według oficjalnej, propagandowej wersji to właśnie na jego podstawie prowadzono śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. Jednak jak udowodnili eksperci Zespołu Parlamentarnego pod wodzą posła PiS Antoniego Macierewicza tak naprawdę decydujący był nie załącznik, a rozporządzenie Władimira Putina, „przyklepane” przez Donalda Tuska. Widzimy, że pod kłamliwą wersją rządową kryje się smutna i okrutna prawda. Ja jednak nie zajmuję się prawną analizą tego faktu. Od tego są specjaliści. Moja książka nie jest też głosem publicysty, a poety, mimo że jej zakończenie pt. „Smoleńskie mity – wybite jak nity” naśladuje styl dziennikarski. Na koniec go jednak całkowicie dezawuuję.
– Z jakiego powodu? Przecież na co dzień jest pan dziennikarzem, prezenterem Faktów w RMF FM.
– Tak, na co dzień, ale „13 załączników” – śmiem twierdzić – to właśnie książka niecodzienna. Składa się ona z trzynastu części, moich osobistych „plików” załączonych – że tak powiem – do oficjalnej smoleńskiej dokumentacji, w których ujawniam fałsz postsmoleńskiej rzeczywistości, przerażające kłamstwo III RP, także to rozpowszechniane przez prorządowych żurnalistów i reżimowe łże-autorytety. Przy czym stwarzam w tym celu własną konwencję, nie chicagowską, a literacką czy raczej liberacką.
– A propos, na okładce wyeksponowano szereg kluczowych terminów z pana książki. Jednym z nim jest właśnie liberatura, wyraz różniący się jedną literą od literatury. Jak można wywnioskować z lektury nie jest to przeoczony błąd korektorski. To zabieg celowy?
– To bezpośrednie nawiązanie do nowatorskiej twórczości zwanej liberacką. Według twórców tego terminu i autorów takich właśnie dzieł- małżeństwa Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera- liberatura to „literatura totalna, w której tekst i przestrzeń książki stanowią nierozerwalną całość”. „Liber” znaczy po łacinie „księga”. Moje „13 załączników” to właśnie przykład takiego podejścia do książki, jako w pełni autorskiej propozycji. Razem z moim wydawcą Pawłem Tobołą-Pertkiewiczem, szefem oficyny Prohibita starałem się, by ten tom był rodzajem konceptualnego albumu w hołdzie ofiarom Smoleńska, tego Katynia II. Dążyłem do tego, by jak najmniej elementów było w nim przypadkowych, począwszy od literackiej zawartości, przez taki, a nie inny układ utworów, liczbę i kształt liter, dobór ilustracji (w przeważającej większości wykonanych i obrobionych przeze mnie zdjęć i kolaży) po specyficzny format książki. Jednak chciałbym podkreślić, że mimo tych świadomie narzucanych sobie ograniczeń formalnych, moją książkę przenika duch wolności. Czuję się wolnym Polakiem, jak definiuje nasz republikański szlachecki naród sprzed rozbiorów współczesny wieszcz narodowy Jarosław Marek Rymkiewicz. W „liberaturze” pobrzmiewa dla mnie zasada prawdziwie liberalna, nie ta zakłamana rodem z III RP, a autentycznie wolnościowa. „13 załączników” to moje „liberum veto” pod adresem obecnego państwa czyli PRL-u bis. To moje „wolne – nie pozwalam” wobec tego, co się dzieje po 10.04.10 w tym posmoleńskim przywiślańskim kondominium rusko-pruskim. Liberatura – „literatura totalna” – którą, mam nadzieję, twórczo naśladuję- jest w moim wykonaniu rodzajem subiektywnego kontrataku, mojej osobistej reakcji na duchowy atak wszelkiej maści totalitarystów.
– Ostre słowa, radykalna jest ta pańska diagnoza.
– Tu wychodzi ze mnie publicystyczna natura, ale w „13 załącznikach” te jednoznaczne konstatacje przekułem na specyficzną, bardzo wieloznaczną formę i to jest moim zdaniem najważniejsza wartość tej książki. Jeżeli za punkt wyjścia potraktować hipotezę o agenturalnym charakterze najważniejszych graczy w obecnej polskiej rzeczywistości po 10 kwietnia 2010 roku, to „13 załączników” ukazuje to przede wszystkim w samej strukturze książki. Nawiązuje ona do metod szyfrowania stosowanego przez agentów.
– Chodzi o tak zwaną steganografię. Jako motto pracy wybrał Pan cytat z eseju historyka literatury Tadeusza Witkowskiego, w którym tłumaczy on to pojęcie. Na czym polega technika steganograficzna?
– Z pojęciem steganografii zetknąłem się wielokrotnie, między innymi w świetnej książce płk. Andrzeja Kowalskiego „Rosyjski sztylet”. To z tej kapitalnej pracy byłego szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego dowiedziałem się o metodach działań sowieckich i rosyjskich agentów „nielegałów”. Natomiast za motto „13 załączników” wybrałem fragment artykułu znakomitego publicysty Tadeusza Witkowskiego, bo autor nie tylko podał w nim definicję steganografii, ale także w samym swoim tekście ukrył hasło, pokazując jak w praktyce stosuje się tę formułę szyfrowania. Po arcyciekawe szczegóły odsyłam do mojej książki. Tu tylko przywołam literalne znaczenie terminu. „Steganografia (ang. steganography; od gr. steganos – przykryty) to dziedzina wiedzy specjalistycznej zajmująca się technologią przekazywania wiadomości ukrytych w innych, najczęściej oficjalnie publikowanych materiałach.”
– A jak się to ma do zawartości Pana książki?
– Moje teksty są rodzajem „matrioszek”. Jak wiadomo to takie rosyjskie laleczki- w największej ukryta jest mniejsza, w tej kolejna, w niej następna, aż do ostatniej maciupeńkiej. Utwory w „13 załącznikach” mają właśnie taką „szkatułkową” strukturę. Wydaje się Czytelnikowi, że czyta jakiś ostateczny tekst, jak to bywa w tradycyjnej książce, a tu za kilka stron okazuje się, że on był tylko pretekstem. Dosłownie pre-tekstem, tekstem wstępnym, bo w nim ukryto następny, ale i ten nie jest tym właściwym, ponieważ on też jest wstępem do kolejnego, niejawnego, wyłaniającego się z niego w serii emanacji itd. Staram się to tutaj wytłumaczyć, ale od razu zaznaczam, że nie chciałbym zbyt wiele zdradzać. Po pierwsze – to odkrywanie to powinna być domena chętnych Czytelników. Po drugie- taka autointerpretacja jest według mnie, pardon, rodzajem werbalnej masturbacji. Jednak – z drugiej strony – jest ryzyko, że bez jakichkolwiek wskazówek taka książka jak „13 załączników” pozostaje absolutnie nieczytelna, hermetyczna jak słoik zakręcony na amen. Zwrócił na to uwagę płk. Kowalski w korespondencji ze mną: „Dawno już nie miałem takiej przyjemności wejścia w gąszcz znaczeń o tak skomplikowanej strukturze. Obudziło to mój zachwyt, ale jednocześnie wprowadziło w powątpiewanie o możliwości dotarcia do czytelnika, który byłby na tyle wytrwały, aby zmierzyć się z poszukiwaniem pierwowzoru, gdy widzi tylko lustrzane odbicie w kolejnych lustrach.”
– Jak pan rozwiązał ten dylemat? I jak czytelnik ma sobie poradzić z taką wielowarstwowością?
– Doszedłem do wniosku, że „instrukcję obsługi” porozmieszczam to tu to tam w samych tekstach. Tak naprawdę uważni Czytelnicy sami mogą odnaleźć klucze do odczytania tomu, bo jest tam wiele sygnałów autotematycznych. To rodzaj kolejnej „matrioszki” – książki w książce. Tadeusz Witkowski w liście do mnie słusznie zwrócił uwagę, że w moim przypadku steganografię trzeba by wziąć w cudzysłów bowiem „steganografia zakłada znajomość tajnego kodu, tak przez nadawcę komunikatu jak i przez jego głównego adresata i zarazem powszechną nieznajomość przyjętych zasad komunikacji. Bo przecież rzecz chce się ukryć przed innymi odbiorcami wiadomości. Trzeba by więc najpierw poinstruować wybranych czytelników, o co chodzi. Jeśli instruuje się wszystkich, niczego się nie ukrywa.”. Ja steganografii używam więc raczej jako przenośni.
– Jak pan rozumie tę metaforę? Mógłby pan podać jakiś przykład.
– Jednym z graficznych motywów pojawiających się w mojej książce jest KROPKA. Ta „•” jest aluzją do steganograficznej metody. Hitlerowcy stosowali technologię mikrokropek. Były to zdjęcia o wysokiej rozdzielczości pomniejszone do wielkości kropki wklejanej do tekstu maszynopisu. Ja oczywiście nie stosuję takich technik kodowania. Kropka jest dla mnie punktem sensu, otoczonym przez morze słownych kłamstw i manipulacji. Po rosyjsku kropka to „toczka”. Wokół niej jest krąg dezinformacji czyli otoczka maskarady – „maskirowki”. Zwracam uwagę na tę właśnie „o•toczkę”.
– Wielokropkiem zakończmy naszą rozmowę. Ciąg dalszy dla Czytelników niech nastąpi w samej pańskiej książce, do której lektury zachęcam.
Bogdan Zalewski, „13 załączników”, Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2015.
Bogdan Zalewski (ur. 1965 r.) – prezenter radiowy, dziennikarz, bloger i poeta. Prywatnie mąż Doroty i ojciec Joanny i Ewy. Swoje życie publiczne dzieli na dwa okresy – przed i po Tragedii Smoleńskiej. Za swój cel poetycki, publicystyczny i patriotyczny uznał znalezienie prywatnej formy wyrazu adekwatnej do narodowej hekatomby 10.04.10. Inspiracji poszukiwał głównie w raportach komisji parlamentarnej pod wodzą posła PiS Antoniego Macierewicza, w liberaturze – awangardowym kierunku artystycznym traktującym dzieło jako organiczną jedność literacko-edytorską, oraz w republikańskiej kulturze wolnych Polaków z czasów Rzeczypospolitej Szlacheckiej.
Dziękujemy Wydawnictwu PROHIBITA za udostępnienie powyższego wywiadu.