Co tu dużo mówić; na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom. Już zdążyliśmy przyzwyczaić się do myśli, że gdy Andrzej Lepper wejdzie do rządu, to „słońce się zaćmi, księżyc nie da światłości swojej a gwiazdy spadać będą” (tak właśnie Pismo Święte przedstawia symptomy końca świata), a tu – miłe zaskoczenie. Nie tylko słońce się nie zaćmiło, ale nawet księżyc po staremu świeci światłem odbitym, niczym wiele autorytetów moralnych, zaś co się tyczy gwiazd, to ani myślą spadać.

Jeśli cokolwiek spada, to tylko dolar w stosunku do złotówki i „analitycy” powiadają, że „maluczko” a spadnie nawet poniżej 3 złotych! Tymczasem Pan Andrzej lada dzień zostanie wicepremierem, mimo ostrzeżeń udzielonych Polsce przez samego pana Abrahama Foxa z żydowskiej Ligi Antydefamacyjnej. Najwyraźniej tajemnica to wielka, bo przecież to złoty miał spaść aż do 6 złotych za dolara. Tak w każdym razie prorokowali politycy Platformy Obywatelskiej, zażywający reputacji gospodarczych koneserów. Wytłumaczyć to można chyba już tylko … konfucjanizmem.
Opowiadał mi Guy Sorman, że po wojnie koreańskiej przybyła do Korei Płd. ekipa ekspertów gospodarczych by ocenić szanse odbudowy tego kraju ze zniszczeń. Raport był bardzo pesymistyczny, głównie z tego powodu, że dominującą w Korei religią jest konfucjanizm, który sprzyja biernemu poddaniu się losowi. Ale dzięki właściwym rozwiązaniom Korea Płd zaczęła dźwigać się z ruin zadziwiająco szybko. Przybyła tam ponownie ekipa tych samych ekspertów, którzy stwierdzili, że naturalnie, jakże by inaczej! Przecież religią dominującą w Korei Płd. jest konfucjanizm, a konfucjanizm – to hierarchia, dyscyplina i w ogóle.

Dlaczego w nocy jest ciemno?

Najciekawsze są tzw. głupie pytania, ponieważ prowokują one do bardzo ważnych niekiedy odpowiedzi. Na przykład astronom Wilhelm Olbers z Bremy zadał głupie z pozoru pytanie, dlaczego właściwie w nocy jest ciemno? Udzielenie zadowalającej odpowiedzi zajęło astronomom aż sto lat, a przy okazji udało się przeprowadzić dowód, że Wszechświat jest skończony. Gdyby bowiem było inaczej, to w każdym punkcie nocnego nieba powinna znajdować się jakaś gwiazda, zatem nocne niebo powinno jarzyć się jaskrawym światłem. Tymczasem gwiazd jest wprawdzie wiele, ale jeszcze więcej – pustej przestrzeni między nimi, co wskazuje na to, że Wszechświat nie jest nieskończenie wielki. Skoro tak się rzeczy mają, to może warto postawić głupie pytanie, dlaczego właściwie złoty jest taki mocny i co to naprawdę znaczy?
Od połowy lat 70-tych, kiedy to ostatecznie załamał się system monetarny ustanowiony na konferencji w Breton Woods w 1945 roku, mamy do czynienia z płynnymi kursami pustych walut, których wartość opiera się na tym, iż ludzie wierzą, że te waluty mają wartość. Jaką? A, na to pytanie odpowiedzieć znacznie trudniej, bo np. baryłka ropy kosztuje coraz drożej i w dolarach i w euro, chociaż euro w stosunku do dolara się „umacnia”, podobnie zresztą, jak złoty, chociaż wyrażana w dolarach cena benzyny w Ameryce jest niższa, niż w Polsce, gdzie złoty w stosunku do dolara też się „umacnia”. Kiedyś, w koszmarnych czasach „dzikiego kapitalizmu” dolar to była inna nazwa jednej dwudziestej uncji złota, ale dzisiaj za uncję złota trzeba zapłacić około 600 dolarów, co pokazuje, jak daleko odeszliśmy i od kapitalizmu i od jego „dzikości”.

Zamiast złota – wrażliwość społeczna

Wprawdzie na uczelniach ekonomicznych nadal naucza się prawa Kopernika-Greshama, że pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy, ale mało kto odważa się wyciągać z tego jakiekolwiek wnioski, a jeszcze mniej – odnosić to prawo do sytuacji, w której wszystko złoto zostało zmagazynowane w piwnicach centralnych banków, zaś w obiegu jest wyłącznie „pieniądz gorszy” w postaci papierów, co do których nie bardzo wiadomo, jaką właściwie mają wartość. Jeszcze w okresie międzywojennym polityka pieniężna Banku Polskiego była zapisana w postanowieniu statutu, że obieg pieniężny musi mieć w 30 procentach pokrycie w rezerwach Banku. Oznaczało to uzależnienie ilości pieniądza na rynku od jakiegoś czynnika obiektywnego. Teraz politykę pieniężną NBP realizuje Rada Polityki Pieniężnej. Według czego? Ano, widocznie każdy z członków tego ciała musi mieć do polityki pieniężnej specjalnego nosa. Wydaje się jednak, że dużą rolę w wahaniach kursu walutowego odgrywa dzisiaj tzw. wrażliwość społeczna.
Jak wiadomo, polega ona na tym, że politycy rządzący państwami finansują swoim obywatelom z publicznych pieniędzy rozmaite „bezpłatne” świadczenia. Ponieważ większość ludzi bardzo lubi korzystać z „bezpłatnych” świadczeń, mnożą się one z roku na rok i w rezultacie pieniędzy podatkowych przestaje na to wystarczać, więc rządy zaczynają obywateli zadłużać, powiększając dług publiczny. Na przykład w strefie euro, które w stosunku do dolara się „umacnia”, już w 2002 roku dług publiczny sięgnął 69,1 proc. PKB. Taka Francja w lipcu ub. roku przekroczyła 1000 mld euro długu publicznego. Jak pouczają nas doświadczenia polskie, nie ma lepszego sposobu „umacniania” własnej waluty, jak praktykowanie społecznej wrażliwości.

Prawo podaży i popytu działa dzień i noc

W ubiegłym roku wartość inwestycji zagranicznych w Polsce wyniosła ok. 64 mld zł. Z tego 50 mld to inwestycje portfelowe, czyli zakup krótkoterminowych papierów wartościowych. Z tego 45 mld zł – to zakup obligacji skarbowych. Ubiegłoroczny deficyt budżetowy wyniósł ok. 35 mld zł, to znaczy, że został pokryty w całości przez zagranicznych inwestorów vulgo lichwiarzy. W tym celu musieli oni swoje eura lub dolary wymienić na złotówki, kreując w ten sposób podwyższony popyt na naszą walutę, która w ten sposób się „umacnia”. Dlaczego zatem lichwiarze mieliby bać się Pana Andrzeja, który w swoim programie wyborczym przelicytował konkurentów, zapowiadając zasiłek „godnościowy” w wysokości bodajże 900 złotych miesięcznie dla „każdego”, co to „nie ze swojej winy” pozostaje bez oficjalnego zatrudnienia. A któż pozostaje bez oficjalnego zatrudnienia ze swojej winy? Toż nawet dziecko wie, że takiego człowieka u nas nie ma! Spełnienie tej obietnicy oznaczałoby konieczność skokowego podwyższenia deficytu budżetowego, a zatem – i długu publicznego, a co za tym idzie – również skokowego wzrostu kosztów jego obsługi. W ubiegłym roku koszt obsługi długu publicznego wyniósł 27 mld zł, to znaczy 700 zł na głowę mieszkańca (dla porównania – nadwyżka, jaką Polska w ub. roku otrzymała z UE, to zaledwie 152 zł na głowę mieszkańca). W ekonomii zaś jest tak, że nowe teorie nie unieważniają teorii starszych i np. podobnie jak w głębokiej starożytności, tak i teraz nadal z punktu widzenia ekonomicznego ważne jest, ilu kto ma niewolników. Z punktu widzenia lichwiarzy jest lepiej, gdy np. statystyczny niewolnik polski płaci im rocznie nie, dajmy na to, 700 zł, a tysiąc. Nieprawdaż? Dlatego lichwiarski internacjonał bardzo lubi rządy wrażliwe społecznie, a zwłaszcza polityków, którzy nikomu w tej wrażliwości nie dają się wyprzedzić. Przykładem takiego polityka jest pan Andrzej Lepper i czy to nie dlatego właśnie, na wieść, iż lada dzień ma zostać wicepremierem, złotówka nasza tak bardzo się „umocniła” w stosunku do dolara?

Stanisław Michalkiewicz
(15 maja 2006)
(Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)