W dyskusjach, w których uczestniczę, coraz częściej podnoszony jest argument, że gospodarka powinna znaleźć się „w polskich rękach”. Niektórzy dyskutanci sprawiają wrażenie, jakby przekazanie gospodarki w polskie ręce rozwiązywało wszystkie problemy. Inni tak nie uważają, natomiast uważają to za konieczny warunek jakichkolwiek sensownych reform.
Widać w tym efekt uprawianej przez Prawo i Sprawiedliwość propagandy „odzyskiwania” różnych dziedzin życia publicznego, np. Ministerstwa Spraw Zagranicznych – ale również ukrytej propagandy komuszej. Ujawnili się bowiem liczni czciciele Edwarda Gierka, za którego, jak wiadomo, „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Coraz częściej uderza w ten ton „Trybuna”, najwidoczniej licząc na słabnącą pamięć starszego pokolenia i pojawienie się nostalgii w tych pozostałościach pokolenia młodszego, które nie powyjeżdżało za granicę i obawia się konkurencji. Najwyraźniej komuchy gotowe są wszystkich urządzić jeszcze raz.
Socjalistyczna wersja „polonizacji”
Według opinii socjalistów bezbożnych i pobożnych, powrót gospodarki „w polskie ręce” oznacza zawsze, że w państwowe, bo jest to dla nich jedyna gwarancja polskości.
Tym, bardzo zresztą rozpowszechnionym wśród „elektoratu” oczekiwaniom wychodzą naprzeciw politycy, którzy w propagowaniu socjalistycznej wersji „polskości” węszą własny interes. Zarządzanie państwowym majątkiem jest niezwykle korzystne i w zasadzie pozbawione ryzyka, za wyjątkiem jakichś nieporozumień partyjnych lub koalicyjnych przetasowań. Nie mówię już nawet o szerokich możliwościach rozkradania, ale o legalnym pasożytnictwie w postaci „zarządzania” bez ponoszenia gospodarczych konsekwencji własnych decyzji.
W symbiozie z politykami pozostają „menedżerowie”, których pozycja zależy wyłącznie od stopnia zażyłości z ludźmi władzy, a tajemnicą poliszynela jest, że nie ma lepszego spoiwa takiej zażyłości, niż złoto. W ramach tej zażyłości, a także w trosce o tzw. „spokój społeczny”, ludzie władzy gotowi są stwarzać „menedżerom” sztuczne warunki gospodarcze, które z czasem traktowane są jak naturalne. Oto przykład: część złoża jednej z zagłębiowskich kopalni węgla kamiennego została ongiś zalana pod pretekstem braku opłacalności. Powstałe konsorcjum prywatnych inwestorów chciałoby podjąć na własny koszt i ryzyko eksploatację zalanego złoża, ale jest to niemożliwe bez zgody kopalni na wejście w spółkę z aportem w postaci złoża. Teoretycznie kopalnia niczego nie ryzykuje, ale broni się przed tym rękami i nogami tak skutecznie, że nawet „nasz rząd” nie jest w stanie złamać tego oporu. Skąd ten opór? Ano z prostego powodu; gdyby tak wydobycie ze złoża zalanego pod pretekstem nierentowności zaczęło spółce przynosić zysk, to natychmiast pojawiłoby się pytanie, dlaczego w takim razie wszystkie kopalnie wchodzące w skład państwowej spółki węglowej od lat jadą na dotacjach? Więc żeby tych kłopotliwych indagacji uniknąć, węglowa mafia nie dopuszcza do interesu nikogo z zewnątrz, a „nasz rząd” obkłada obywateli haraczem, żeby zdobyć pieniądze na dotacje.
Bo dotacje są warunkiem „spokoju społecznego”, którego gwarantem jest każda z kilkunastu central związkowych, jakie działają w górnictwie węglowym. Spokój społeczny oznacza sytuację, w której przywódcy związkowi nie mobilizują swoich członków do marszu na Warszawę w celu przestraszenia „białych rączek” furią ludowego gniewu. Dlatego też białe rączki coraz częściej działają profilaktycznie, tzn. chwytają za pióra i podpisują dyspozycje finansowe. Spokój społeczny, jak wiadomo, kosztuje, ale te koszty są niewidoczne, bo znikają podczas księgowania wydatków budżetowych, dzięki czemu później można już rządzić bezstressowo.
I wizja rynkowa.
Alternatywą socjalistycznej wizji „polskości” gospodarki jest jej wizja rynkowa. Koniecznym jej warunkiem jest upowszechnienie własności prywatnej w gospodarce. Była ku temu znakomita okazja w roku 1990, niestety stracona. Zamiast likwidować „nawis inflacyjny” poprzez sprzedaż za gotówkę drobnej własności państwowej, ówczesne władze zdecydowały się wydrenować te pieniądze od obywateli poprzez tzw. „zmienną stopę oprocentowania kredytów”, tzn. drastyczne ich podwyższenie. W rezultacie nastąpił drenaż kapitału finansowego z Polski przez zagranicznych finansistów, zaś środowiska stanowiące zalążek polskiej klasy średniej po tym ciosie do dziś nie mogą się odrodzić. Stwarza to klimat sprzyjający propagowaniu socjalistycznej wizji polonizacji gospodarki, zwłaszcza, że dotychczasowa polityka fiskalizmu i mnożenia regulacji nie sprzyjała przedsiębiorczości. Emigracyjna fala ostatnich lat pozbawiła Polskę wielu energicznych ludzi – potencjalnych przedsiębiorców. Gdyby warunki dla przedsiębiorczości w Polsce radykalnie zmieniły się na korzyść, to wielu dzisiejszych emigrantów mogłoby powrócić, ale na to się nie zanosi m.in. z uwagi na dyrektywy europejskich komisarzy, którzy nie są zainteresowani większą konkurencyjnością któregokolwiek z krajów członkowskich, zwłaszcza nowych.
Wprawdzie poziom oszczędności w Polsce dorównuje poziomowi długu publicznego, jednak są one w posiadaniu nielicznej mniejszości; 60 proc. gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, zaś ok. 30 proc. gospodarstw jest poważnie zadłużonych. Posiadaczami kapitału finansowego są przeważnie osoby pozostające w kręgu władzy politycznej, preferujące raczej socjalistyczną, niż rynkową wizję polonizacji gospodarki. Za wizją rynkową nie stoi ani żaden poważny kapitał, ani żadne wpływowe środowisko polityczne. Dlatego też powtarzające się wezwania do „polonizacji gospodarki” rozumiane są na sposób socjalistyczny.
Stanisław Michalkiewicz
(2 kwietnia 2007)
(Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)