Wszelkie najbardziej kretyńskie i szkodliwe regulacje politycy zawsze uzasadniają tak samo – to dla naszego dobra, to w trosce o nasze bezpieczeństwo.



Ponieważ jednak jednocześnie nie są w stanie odśnieżyć porządnie chodników (na poczet czego ściągają podatki), które nader często różnią się od trawników kolorem zamarzniętej brei (bo to za duża filozofia zgarnąć to, co rozmarzło) i tym, że są bardziej krzywe niż trawniki (no kto by pomyślał – niewłaściwie przygotowane podłoże i kostka brukowa lewituje we wszystkich możliwych kierunkach), tedy wiadomo, że nie chodzi o deklarowane dobro i bezpieczeństwo. A jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze.
Doskonałym przykładem jest schizofrenia pod tytułem „bezpieczeństwo na drogach”. Rzecz jasna tak długo, jak długo nie będzie w Polsce sieci porządnych dróg, tak długo nie będzie na nich bezpiecznie, i żadne akcje „znicz” czy „długi łykend” nic nie zmienią pod tym względem. Ale też nie to jest ich celem.
Całkiem niedawno pojawiły się informacje, że w założeniach budżetu na 2013 r. rząd przyjął „wpływy” z tytułu grzywien, mandatów oraz innych opłat w wysokości 20,2 mld złotych. Planowany wzrost „wpływów” ma wynieść 37,4%. Pojawia się paradoks – państwo chce „zarabiać” na łamaniu prawa, tym samym akcje, mające na celu podniesienie bezpieczeństwa na drogach w przypadku skuteczności okażą się de facto sabotowaniem sytuacji finansowej państwa. Kuriozalne jest również to, że sutenerstwo (czerpanie korzyści z nierządu osób trzecich) jest karalne, choć prostytucja przestępstwem wszak nie jest. Łamanie przepisów drogowych jest penalizowane, ale osiąganie z tego tytułu korzyści nie jest przestępstwem. Mało tego – przyjmowane są założenia wysokości „wpływów” z tego tytułu. Paserzy mogą pozazdrościć.
Zachodzi też obawa, że wprowadzona zostanie w życie myśl Franza Fiszera, który twierdził, że „nie będzie w Polsce dobrze, póki się nie rozstrzela 100 tysięcy łajdaków – a jak się tylu nie znajdzie? – to się dobierze z uczciwych!”. No, a skoro władza mówi, że zabierze…
Jeśli ktokolwiek myśli, że owe pieniądze są potrzebne Tuskowi i Rostowskiemu na wybudowanie porządnych dróg, po których będzie można jeździć szybko i bezpiecznie – to jest w tzw. mylnym błędzie. Oprócz rzecz jasna ratowania strefy Euro, rząd chce rozwijać polską gospodarkę przyciągając inwestorów. Jak? Na pewno nie niskimi podatkami. Drodzy Przywódcy Taniego Państwa wymyślili… granty finansowe z budżetu państwa dla „odważnych inwestorów”. Zabawne, że wśród „sektorów strategicznych”, mogących liczyć na „znaczący państwowy grant” wymieniany jest m.in. przemysł motoryzacyjny. W 2009 r. Ministerstwo Gospodarki w ramach „dotacji” przekazało Koncernowi Fiata 100 277 700 złotych. Skąd wzięło tę kasę – nie trzeba chyba wyjaśniać. Argument, że koncern rozbudował i zmodernizował tyski FSM (kupiony w 1992 r.) odpada – w ciągu 20 lat koncern nie zapłacił w Polsce grosza podatku dochodowego, sprowadzał maszyny i części bez cła, dzięki czemu zarabiał na sprzedaży produkowanych w Polsce aut. W 2009 r. szef Fiata zapowiedział przeniesienie produkcji „Pandy” do Włoch, teraz widmo likwidacji zakładu staje się coraz bardziej realne.
Wygląda na to, że Polacy znów zostaną „wydojeni” przez polityków, którzy ich pieniądze przepuszczą dokładnie i szybko, a i pewnie jeszcze długów narobią. Słowem – strach się bać.
Michał Nawrocki
Fot.: internet

3 KOMENTARZE

Comments are closed.