Nakładem wydawnictwa The Bodley Head ukazała się jakiś czas temu książka, na którą czekało wielu amatorów tematyki stosunków międzynarodowych. To „Easternisation – War and Peace in the Asian Century” (w wolnym tłumaczeniu: Zwrot ku Wschodowi. Wojna i pokój w dobie azjatyckiego wieku) Gideona Rachmana.

Autor to światowej sławy dziennikarz, ekspert w dziedzinie spraw zagranicznych, od którego rubryki wielu z nas rozpoczyna czytanie wtorkowego wydania Financial Times. Jego język i lekkość pióra (czego nie można powiedzieć o wszystkich jego kolegach piszących na łamach tej samej gazety) sprawiają, że teksty Rachmana trafiają także do ludzi nie mających ekonomicznego wykształcenia.

Nie inaczej jest w przypadku jego książki, w której bierze się za naprawdę trudne zadanie, a mianowicie próbę opisu roli, jaką odgrywa i będzie odgrywać Azja w XXI wieku. Tytuł może sugerować, że treść książki będzie się ograniczać do tego, co się dzieje na kontynencie azjatyckim, ale w rzeczywistości Rachman wychodzi dalej.

Aby móc zgrabnie ująć tak szeroki temat, autor podzielił książkę na dwie części. W pierwszej opisuje, jak wygląda analizowany przez niego zwrot z perspektywy kontynentu azjatyckiego, w drugiej koncentruje się na tym, jak reszta świata szykuje się na odnalezienie się w epoce ponownej dominacji państw azjatyckich, a jednego z nich (którego nazwy nie trzeba chyba wymieniać) w szczególności.5

Wiedzy umożliwiającej odpowiedź na powyższe pytanie nie zdobywa się za biurkiem w Londynie. Zanim przeszedł do Financial Times, Rachman spędził piętnaście lat w The Economist, gdzie pracował jako zastępca dyrektora działu odpowiedzialnego za kontynent amerykański, a następnie jako redaktor odpowiedzialny za dział azjatycki. W ramach swoich obowiązków przez pewien czas rezydował nawet w Bangkoku, co na pewno pozwoliło mu znacznie lepiej poznać specyfikę kontynentu azjatyckiego.

Ponadto sprawowane stanowiska otwierały mu (i nadal otwierają) drzwi do gabinetów osób sprawujących najwyższe stanowiska na całym świecie. Usłyszał tam wiele ciekawych sentencji, którymi chętnie dzieli się z czytelnikami, a których treść daje sporo do myślenia. Wystarczy przytoczyć jedną z nich pochodzącą z ust słynnego singapurskiego politologa Kishore Mahbubaniego, który świetnie określił stosunek swojego kraju do dwóch największych potęg światowych, czyli USA i Chin. Według Mahbubaniego każdy z nas wie, że Chiny będą sąsiadem Singapuru nawet za tysiąc lat, ale na pytanie, czy obecność USA w tej części świata potrwa jeszcze sto lat, dziś nikt nie potrafi udzielić przekonującej odpowiedzi.

Pułapka Tukidydesa

Wrócmy jednak do teraźniejszości. Rachmana zastanawia przede wszystkim to, jak będzie przebiegać przekazanie palmy pierwszeństwa Chinom przez obecnego hegemona, którego czas powoli się kończy, czyli USA. Czy i jak Stany Zjednoczone pogodzą się z utratą przywódczej roli? Poruszając ten wątek, autor nawiązuje do pojęcia użytego przez profesora z Harvardu Grahama Allisona, a mianowicie pułapki Tukidydesa. Otóż ten grecki historyk kiedyś napisał, że tym co uczyniło wojnę rzeczą nieuniknioną, był wzrost znaczenia Aten oraz generowany nim strach w Sparcie.

Słowa Tukidydesa posłużyły Allisonowi do opisu okoliczności, w których pozycja dotychczasowego mocarstwa jest podważana przez nowe rodzące się mocarstwo. Allison podaje, że od około 1500 roku na szesnaście takich właśnie przypadków dwanaście skończyło się konfliktem zbrojnym. Chociaż Chiny trudno uznać za nowe rodzące się mocarstwo (bardziej pasowałoby tu określenie dawnego mocarstwa wracającego do utraconej pozycji), to problem sukcesji staje się nieunikniony.

Chińczycy dobrze wiedzą, co mówi się i myśli o Chinach w wiodących ośrodkach Zachodu. Dlatego prezydent ChRL Xi Jinping często nawiązuje do pułapki Tukidydesa, twierdząc, że obie strony będą musiały razem pracować nad tym, aby w nią nie wpaść. Trafna deklaracja. Ale co rozumie prezydent Chin przez pojęcie „obie strony”? Czy strach przed supremacją Chin ogranicza się do USA? A co mają do powiedzenia kraje sąsiednie? Czy wzrost znaczenia Chin będzie miał przełożenie na wzrost znaczenia całego kontynentu? Jak będzie wyglądać ten wiek azjatycki?
 
Nie tylko Chiny

Próbując udzielić odpowiedzi na wyżej sformułowanie pytanie, w opisie procesów zachodzących w Azji Rachman nie ogranicza się jedynie do jej największych graczy. Oczywiście zachowuje należyte proporcje i najwięcej miejsca poświęca Chinom, ale obok imperium środka mamy także wyczerpujący opis Japonii oraz Indii. Skoncentrowanie się na wymienionych krajach nie przeszkadza Rachmanowi zaserwować czytelnikowi ciekawych opisów tego, co się dzieje w Wietnamie, Korei, Malezji, Pakistanie, Singapurze czy dobrze znanej autorowi Tajlandii.

Rachman nie koncentruje się na samym jądrze tego kontynentu. Interesuje go to również to, co się dzieje na jego obrzeżach. Nie obca jest mu tematyka Iranu i Turcji. Cały osobny rozdział jest poświęcony obszarowi Bliskiego Wschodu, do którego jeszcze za chwilę wrócę. Rachman nie omija nawet Izraela, a sądzę, że dla wielu czytelników będzie dużą niespodzianką dowiedzenie się o zacieśniających się kontaktach między Pekinem a Tel Awiwem. Sporo miejsca poświęca także wchodzącej coraz bardziej w orbitę wpływów azjatyckich Australii.

Zgrabna i precyzyjna narracja autora pozwala nam zrozumieć, jak skomplikowaną mozaiką jest ten największy kontynent na świecie. Z jednej strony kryje ogromny potencjał uzasadniający jego roszczenia do niemalże pełnej supremacji na świecie; z drugiej strony jest to obszar świata podzielony, pełen wzajemnych nieufności oraz animozji, które w najgorszym przypadku mogą doprowadzić do zbrojnego konfliktu o zasięgu regionalnym, a nawet i światowym.

Kto jest na straconej pozycji

Rachman w swojej książce nawiązuje także do bardzo ciekawego (poruszanego również w jego wcześniejszych artykułach) wątku dotyczącego związku hegemonii światowej i stopy życiowej obywateli tworzących populację hegemona. Zagadnienie to można sprowadzić do jednego pytania: co z tego, że Chiny prześcigną USA pod względem politycznym i gospodarczym, skoro przeciętnemu obywatelowi USA jeszcze przez długi czas będzie się wieść znacznie lepiej niż jego chińskiemu odpowiednikowi.

Tym samym Rachman stawia arcyważne pytanie: czy Zachód w dobie globalnego zwrotu w kierunku Wschodu stoi na straconej pozycji. Tak naprawdę temu pytaniu jest poświęcona druga część książki.

Świat (zwłaszcza zachodni) nie ma wzajemnej i koherentnej strategii ułatwiającej przeciwstawienie się supremacji Wschodu. Ku ogromnemu ubolewaniu USA w świecie zachodnim panuje schemat sprowadzający się do zacieśniania za wszelką cenę relacji handlowych ze Wschodem, a z ChRL w szczególności. Kiedy inni zbroją się na potęgę, największy partner USA – Europa – myśli tylko o tym, jak jeszcze bardziej zmniejszyć wydatki na zbrojenie. Same Stany Zjednoczone znalazły się zaś w pułapce. Chcąc w pełni skoncentrować się na wschodniej części kontynentu azjatyckiego, musiałyby się uwolnić ze swoich zobowiązań z jego zachodniej części (czyli na Bliskim Wschodzie). Ostatecznie nie są w stanie – przynajmniej na razie –zrealizować ani jednego, ani drugiego. Na szczęście dla świata zachodniego jego największy atut – jak pisze Rachman – leży z dala od arsenałów broni.

Mimo naprawdę sporego kunsztu Rachmana jego książka nie jest wolna od wad. Trudno, aby było inaczej, skoro autor próbuje opisać tak złożony temat na zaledwie kilkuset stronach. Najmniej (i na pewno nie tylko mnie) przekonują części poświęcone Rosji i Ukrainie. Tę ostatnią autor postrzega jako scenerię swoistego rodzaju pogranicza, gdzie kończy się sfera wpływów zachodnich, a początek biorą procesy generujące de facto bezpowrotny zwrot ku Wschodowi.

Rachman nigdy nie krył swoich sympatii politycznych w tym konflikcie, co musiało się odbić na jego reputacji jako bezstronnego obserwatora wydarzeń. Szczególnie sporo krytyki wywołały jego artykuły na temat konfliktu ukraińsko-rosyjskiego z początku 2014 r. Do tego stopnia, że po jego tekstach Financial Times musiał nazajutrz przygotowywać materiały, które był niczym innym jak sprostowaniem tego, co wcześniej napisał Rachman.

Autor najprawdopodobniej wziął sobie do serca krytykę. W swojej książce stara się być bardziej obiektywny. Ale nie zawsze mu to wychodzi i w pewnych fragmentach nadal razi swoją stronniczości.

Na szczęście przeciętny polski czytelnik książki Rachmana ma już wyrobiony pogląd na temat tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Tym samym wątpię, aby opis Rachmana wpłynął na zmianę jego poglądów w tym szczególnym zakresie. Na szczęście wątek rosyjsko-ukraiński (chociaż na pewno bardzo ważny) nie jest motywem przewodnim książki i nie wpływa na jej ogólną ocenę. Bo mowa jest o naprawdę świetnie napisanej książce, będącej swego rodzaju precyzyjnym przewodnikiem po zawiłych mechanizmach regulujących procesy mające swoje epicentrum w Azji, które wywierają wpływ na nas wszystkich. Dlatego szczerze zachęcam do zapoznania się z wyżej opisaną pozycją.

Paweł Kowalewski

Otwarta-licencja

4 COMMENTS

  1. Tak to już w świecie jest, jedni pną się ku górze a inni starają się na górze utrzymać.
    Od dawna obserwuję jak Chiny mimo niedemokratycznego ustroju są coraz ważniejszym partnerem dla krajów demokratycznych, Polska wręcz zabiega o kontrakty z Chinami.
    Chiny również coraz mocniej rozpychają się nie tylko w Azji, gdzie poza mniejszymi wyspami mają coraz większą chrapkę na choćby Tajwan, ale również w Afryce gdzie korzystają z lokalnych zasobów naturalnych. Ba! Próbują wykupywać niemieckie spółki technologiczne, Niemcy się ocknęli i ostatnio zablokowali jedną z takich prób wykupu.

  2. Czy Pan Rachaman to jeden z naaażrzyhchhch? Coś w tej publikacji nie ma o wpływach i znaczeniu środowisk żydowskich i jakby nie było, azjatyckiego państwa, jakim jest, Izrael, w ekonomii i polityce światowej oraz jeszcze jednej miliardowej potęgi atomowej i rosnącej gospodarki – INDIACH. Chyba, coś mi się zdaje, że ta książka ma bardziej, za zadanie zaciemnić obraz rzeczywistości, a nie ją rozjaśnić. Czy może się mylę?

  3. Fajna poublikacja – Rachmanowi udaje sie skutecznie postraszyc czytelnika. Chinczycy nakryja swiat czapkami – to motto przewodnie, znane od chyba co najmniej 150 lat bo jak pamietam juz moj sp. dziadzio o tym mawial. Zasadne pytanie byloby na ile wplyw na Chiny maja drukarze czyli Rockefeller i Rotschild bo jesli maja tam swoje wielkie interesy to bye bye USA i witajcie Chinczycy. Cos sie zdaje ze Chiny dla duetu R&R maja byc zapora dla dominacji Japonii ktora tych drukarzy kasy nie chce za bardzo wpuscic do siebie. Zreszta w „nagrode” Rockefeller zrobil zabawe z Fukuszima i mocno zaszkodzil Japonii – gospodarczo i w jej wizerunkowi. Swiat kreci sie wokolo jednej i tej samej elity a czy to bedzie Rosja, Chiny badz USA nam szarakom zawsze bedzie sie wiodlo kiepsko.

Comments are closed.