Polska radzi sobie nadspodziewanie dobrze w warunkach światowego kryzysu, bo choć nie widać, aby rząd miał jakiś spójny program przeciwdziałania recesji, to jednak wciąż utrzymujemy dodatni wzrost produktu krajowego brutto (PKB). To prawda, że wzrost ten jest symboliczny – 0,8 proc., czyli w granicach błędu statystycznego, ale dobre i to. I choć oczywiście nie chroni nas przed ryzykiem znacznego wzrostu bezrobocia i realnym spadkiem dochodów obywateli, to nasza sytuacja jest dużo lepsza od tego, co obserwujemy w innych krajach, nie tylko europejskich.
Ekonomiści wskazują na wiele przyczyn tego zjawiska. Pisze się np. o dość wysokiej konsumpcji wewnętrznej, która utrzymuje popyt na dość przyzwoitym poziomie, o mniejszym niż w innych państwach uzależnieniu naszej gospodarki od eksportu, o mniejszym zadłużeniu Polaków w bankach w porównaniu z obywatelami krajów zachodnich, o dużej, mimo wielu problemów, konkurencyjności naszej gospodarki i zaradności polskich przedsiębiorców. To wszystko oczywiście nie pozostaje bez znaczenia, ale czynnikiem, o którym najczęściej się nie wspomina, a który niewątpliwie pomaga nam zwłaszcza w czasach kryzysu, jest duża szara strefa. Wedle części badaczy, może ona obejmować nawet ponad 25 proc. gospodarki, a skoro tak, to osiągane dzięki temu nieopodatkowane dochody utrzymują w znacznym stopniu choćby konsumpcję. Z kolei przedsiębiorstwa lokujące w szarej strefie część produkcji mają zapasy, które w trudnych czasach można uruchomić i dzięki nim uniknąć bankructwa.
Państwu nie płacimy
Szara strefa to, najogólniej rzecz ujmując, wszelkiego rodzaju niezarejestrowana, ukryta praca zarobkowa lub działalność gospodarcza. Statystycy używają terminu „nieobserwowalne działania gospodarcze”, czyli takie, których nie da się obiektywnie i dokładnie zmierzyć.
Wśród takich działań wymienia się produkcję podziemną, która obejmuje wszelkie legalne działania gospodarcze, które są jednak ukrywane przed organami państwa głównie z chęci uniknięcia płacenia podatków, składek ubezpieczeniowych, innych danin publicznych lub z powodu nieprzestrzegania pewnych przepisów (np. prawa pracy, BHP, norm sanitarnych produkcji). Drugim elementem szarej strefy jest produkcja nielegalna, czyli wytwarzanie dóbr lub usług zakazanych przez prawo (np. narkotyki, nielegalna produkcja alkoholu, papierosów, paliw). Innym ciekawym elementem szarej strefy jest, wedle statystyków, produkcja gospodarstw domowych na własny użytek. Do takich działań zalicza się np. przydomowe ogródki, niewielką hodowlę kur lub zwierząt rzeźnych, płatne usługi domowe, a nawet bieżące utrzymanie domów przez ich właścicieli. I tylko jednym z elementów szarej strefy jest zatrudnianie ludzi na czarno, tak jak tylko część kosztów każdego przedsiębiorstwa stanowią wydatki na pracowników. Każda z tych części niezarejestrowanej działalności ma swój wpływ na całą gospodarkę, choć niewątpliwie bez względu na sytuację ekonomiczną kraju najmniej pożądana jest produkcja nielegalna, tym bardziej że o ile wymierne korzyści przynosi rodzinie i społeczeństwu praca ojca na czarno na budowie, bo pozwala często na uniknięcie ubóstwa, to już trudno o takich korzyściach mówić w przypadku działalności zorganizowanych grup przestępczych, czerpiących zyski z przemytu, narkotyków, prostytucji, oszustw finansowych.
Co czwarta złotówka
Wedle różnych szacunków szara strefa w Polsce to od 13 do 27 proc. PKB. Jeśli więc przyjmiemy, że w 2008 r. nasz PKB przekroczył 1,2 bln zł, to okaże się, że ukryta działalność gospodarcza ma wartość od około 150 do ponad 320 mld złotych. I jeśli założymy, że gdyby cała ta sfera została zalegalizowana i była obciążona podatkami w wysokości tylko 20 proc. (dochodowe, VAT, akcyza), do budżetu państwa wpłynęłoby ponad 60 mld złotych. Dla porównania, deficyt budżetowy w tym roku zakładany przez rząd miał wynieść mniej niż 20 mld zł, a faktyczna dziura budżetowa może być wyższa nawet o 30 mld złotych.
Oczywiście, całkowite zlikwidowanie „gospodarki cienia” (bo i tak nazywana jest szara strefa) jest niemożliwe, jednak jej rozmiar w Polsce budzi niepokój. Okazuje się, że wśród krajów europejskich jesteśmy w niechlubnym gronie liderów pod względem wielkości szarej strefy.
Niewątpliwie, jak wskazują badania ekonomiczne i socjologiczne, prowadzenie niezarejestrowanej działalności gospodarczej w większym stopniu dotyka w Europie byłe kraje komunistyczne (Europa Środkowa i Wschodnia) niż inne państwa, na co wpływ ma właśnie to dziedzictwo. Pracownicy i przedsiębiorcy byli wręcz zmuszani do ukrywania części dochodów, aby uniknąć dotkliwego domiaru podatkowego. Gospodarka reglamentowana, która rodziła korupcję w ogromnych rozmiarach, miała także wpływ na to, iż pieniądz nie posiadał prawdziwej wartości, a wobec tego zamiast coś kupować lub sprzedawać za gotówkę, bardziej opłacało się dokonywać transakcji „pod stołem” czy też prowadzić swego rodzaju gospodarkę wymienną, nieobjętą ewidencją. I teraz po części ponosimy skutki księżycowej gospodarki rodem z PRL.
Innym powodem tego zjawiska są duże obciążenia działalności gospodarczej różnymi kosztami, w tym głównie podatkami i narzutami na płace. Wystarczy tylko uzmysłowić sobie, że tzw. dzień wolności podatkowej przypada w Polsce w połowie czerwca, czyli niemal połowę pieniędzy, jakie wypracowujemy, zabiera nam państwo. I najgorsze, że nie tylko płacimy wysokie podatki i składki społeczne, ale w zamian nie otrzymujemy sprawnie działającego państwa, administracji itd. Można więc powiedzieć, że Polacy czują, iż ich pieniądze są źle wydawane. I zapewne wielu z nich właśnie z tego powodu ukrywa dochody i nie płaci podatków. Jeżeli rząd zrealizuje zapowiedzi podwyżki podatków w 2010 roku, jeszcze więcej osób ulegnie pokusie „oszczędzania na podatkach”. Co prawda premier Donald Tusk mówi, że podniesienie podatków to na razie tylko teoretyczne rozważania i nic nie zostało postanowione, ale wszystko dzieje się w myśl znanego wszystkim scenariusza, że „jak rząd mówi, że zabierze, to zabierze, a jak obiecuje, że coś da, to obiecuje”. I pewnie dzień wolności podatkowej przesunie się bliżej 1 lipca.
Ogromnym problemem jest to, że wiele osób zarabia naprawdę niewiele nawet w szarej strefie i gdyby przyszło im jeszcze płacić podatki, nie wystarczyłoby im na życie i utrzymanie rodzin. Trudno więc od tych ludzi oczekiwać, że zgłoszą się do urzędu skarbowego i oddadzą państwu 19 proc. swoich bardziej niż skromnych dochodów.
Oczywiście, wiele osób korzysta z dobrodziejstw szarej strefy, choć byłoby je stać na płacenie podatków i nie odczułyby zbytnio spadku dochodów, a przynajmniej ich stopa życiowa by się nie obniżyła. Ale tacy ludzie są w każdym społeczeństwie, w każdym kraju, nawet w takim, w którym podatki są bardzo niskie. W Polsce niestety wiele osób jest po prostu zmuszanych do tego rodzaju zarobkowania, a to już jest skutek błędów nawarstwiających się latami w polityce gospodarczej państwa.
Nie mam z czego płacić
Pan Stanisław prowadzi firmę budowlaną. Przyznaje, że większość pracowników ma normalne umowy o pracę, ale w sezonie część osób zatrudnia nielegalnie. – My jesteśmy tylko podwykonawcami, więc i stawki za usługi mamy niskie. Tymczasem ludziom trzeba opłacać ZUS, odprowadzić podatki, pokryć inne wydatki związane z działalnością gospodarczą. A ludzie biorą urlopy, niestety także chorują i gdyby nie dorywcza praca studentów czy bezrobotnych, miałbym często spore problemy z wywiązaniem się z umów – argumentuje przedsiębiorca. I podaje tylko jeden przykład: dobry murarz zarabia około 3,5-4 tys. zł na rękę. Ale drugie tyle stanowią składki na ZUS, inne ubezpieczenia i podatki od pensji. Faktycznie więc firma musi na jednego murarza wydać 8 tys. zł i to są tylko koszty wynagrodzeń. A do tego dochodzą wydatki na odzież roboczą, narzędzia itd.
Andrzej, 45-letni bankowiec, pracuje na etacie, ale za to z szarą strefą zetknął się w tamtym roku podczas remontu mieszkania. – Znalazłem dobrą firmę, ale jej właściciel od razu powiedział, że on przyśle ekipę, tylko że już sam muszę się z nimi dogadać. Panowie remont wykonali solidnie, ale pieniądze wzięli bez żadnej umowy, pokwitowania. Dlaczego? Bo gdybym chciał wszystko zrobić legalnie, musiałbym czekać pół roku, aż będą mieli wolne terminy. Właścicielowi firmy nie opłacało się podpisywać umowy, bo jego brygada musiałaby pracować u mnie po pracy, a firmy nie stać było na płacenie nadgodzin. Wolał po prostu, aby jego pracownicy wzięli tę pracę na swoje konto. Powiedział, że u niego pracują osiem godzin, a co potem robią z wolnym czasem, to ich sprawa, i jeśli chcą, mogą sobie dorabiać – relacjonuje pan Andrzej.
Stanisław Birczyński jest już na emeryturze, ale przyznaje, że często zdarzało mu się pracować na czarno. – Ale to już było więcej niż pięć lat temu, więc urząd skarbowy już nie może mnie ukarać – mówi ze śmiechem. – A pracowałem bez umowy, bo inaczej nikt mnie nie chciał zatrudnić. To był początek lat 90., wiele zakładów upadło, ja byłem już po pięćdziesiątce, więc nikt nie chciał mnie zatrudnić. Imałem się różnych prac, w ostatniej firmie przez ponad rok pracowałem nielegalnie, ale na szczęście właściciel się do mnie przekonał, podpisał umowę i zostałem tam do emerytury. Wiele osób w podobnej do mojej sytuacji wciąż musi jednak pracować na czarno, bo nie mają wyjścia – opowiada emeryt.
Potwierdza to przypadek pani Bożeny, która swoją sześcioosobową rodzinę musi utrzymywać z własnej niedużej pensji (pracuje w sklepie) i renty inwalidzkiej męża, który kilka lat temu stracił w wypadku podczas pracy obie nogi. – Muszę dorabiać, dlatego najęłam się do sprzątania. W sklepie pracuję na pierwszą lub drugą zmianę, a ponieważ grafik jest w miarę stały, bo nie pracujemy w niedzielę, to mogę sobie zorganizować dodatkową pracę. Pani Bożena zarabia dzięki temu nawet więcej niż w sklepie. Ale wszystko odbywa się na zasadzie „z ręki do ręki”, bo nikt przecież nie wystawia rachunku na 100 czy 200 zł za sprzątanie mieszkania – tłumaczy. – Bez tych pieniędzy byłoby nam naprawdę ciężko, a tak nie muszę prosić nikogo o pomoc, nie muszę chodzić po zasiłek do pomocy społecznej, jakoś sobie radzimy – dodaje.
Z pewnością lepiej byłoby, gdyby szara strefa w gospodarce nie istniała, ale całkowicie nigdy nie da się jej wyrugować. W Polsce ma ona jednak zbyt duże rozmiary, co jest wynikiem głównie polityki gospodarczej państwa. I choć jedni ekonomiści pomstują, że nielegalna praca i działalność gospodarcza to nieuczciwa konkurencja wobec rzetelnie rozliczających się z państwem przedsiębiorstw, to okazuje się, że w warunkach kryzysu jest ona pewnym amortyzatorem. Gospodarka się kurczy, ale dzięki nieewidencjonowanym dochodom Polacy mają nieco więcej pieniędzy w portfelach, niż wynika to z oficjalnych danych, i wydają je na zakupy, podtrzymując konsumpcję, a tym samym produkcję w wielu zakładach i miejscach pracy.
Krzysztof Losz
Źródło: www.naszdziennik.pl
Nieprawdopodobne jak głęboko do języka i świadomości ludzkiej dotarły sformułowania „nielegalna praca”, „fałszywe paliwo”. Czy murarz bez umowy nie wzniesie domu? Czy paliwo bez akcyzy nie napędzi samochodu?
Comments are closed.