Obraz szkoły jest każdemu z nas dany w bezpośrednim doświadczeniu. Ale gdy zapytamy czym ona jest, niewielu z nas potrafi odpowiedzieć na to pytanie, w sposób jasny i wyczerpujący. A to dlatego, że obraz ten kształtuje sama szkoła,  wbijając nam do głowy od wczesnego dzieciństwa swój przerysowany i nafaszerowany mitologią wizerunek. Dla wielu ta mistyfikacja, mimo zderzenia z całkiem odmienną rzeczywistością, ciągle pozostaje ideałem wartym doskonalenia.


Gdy cofniemy się w czasie do początków to zobaczymy wyraźnie, że wiedza kumulowała się albo wokół pytania „jak?” albo w odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Pytanie pierwsze stawia samo życie, a źródłem wiedzy będzie rodzina (język, relacje z innymi, wierzenia, nawyki), społeczność (kultura, prawa), mistrz ( wiedza zawodowa), własne doświadczenie. Pytanie drugie stawiają sobie nieliczni, dla których wiedza nie jest środkiem do celu lecz celem samym w sobie. Dotknięci tą przypadłością będą oddawać się pasji dociekania prawdy, bez względu na to czy przyniesie im to jakieś wymierne zyski. Najpierw mistrzami a potem partnerami będą inni pasjonaci, których wiedza pozwala przeskoczyć etapy już poznane, przyswoić sobie ich tok rozumowania i uzasadniania wniosków. Niestety efektem tej pasji jest wiedza pozbawiona  wartości rynkowej, bo choć rzadka, to jednak często nie posiada bezpośrednich właściwości użytkowych.
Szczególny przypadek stanowią wynalazcy, ich pasją nie jest dociekanie prawdy (istoty rzeczy), lecz przekształcanie materii w nowe formy użytkowe. Produktem ubocznym doświadczeń i prób może być odkrycie nowych zjawisk lub zależności, ale ich nastawienie (intencja) zawsze będzie skierowana na efekt materialny.
Dlatego od wieków utarł się podział na wiedzę podstawową i techniczną. Moim zdaniem podział zależy od tego co stanowi ostateczne uzasadnienie dla tej wiedzy, czy jest to dowód formalny, czy wielokrotne potwierdzenie w rzeczywistym doświadczeniu.
Trzecia kategoria pasjonatów to tzw. artyści, którzy eksploatując swe uzdolnienia kierują się intuicją. Tworzą, nie widząc naprawdę jak ich dzieło powstaje i dlaczego. Gdyby wiedzieli „jak?”, to staliby się przemysłowymi producentami sztuki, gdyby wiedzieli „dlaczego?”, to mogliby ogłosić stworzenie kompletnej teorii sztuki i zdegradować talent do świadomie projektowanych technik ekspresji (teoria technik manipulacji, już ociera się o tę problematykę).
Znajomość historii sztuki i technik wykorzystywanych przez mistrzów nie daje podstaw do uznawania się za twórcę, a do tego uprawniają tytuły naukowe nadawane absolwentom uczelni artystycznych. Mamy do czynienia z piramidalną bzdurą. Talent jest rzadkim darem, który może być tylko doposażony w narzędzia oraz techniki wyrazu przez mistrza i tylko kretyn mógł wymyślić taśmową produkcję artystów z tytułami magistrów. Ten socjalistyczny relikt kultywowany w byłych demoludach zasila armię ćwierć inteligentów z pretensjami.
Artystą zawsze był ten, którego wytwory cieszyły się spontanicznym popytem. Współcześnie popyt tworzą urzędnicy od „kultury” i moda urabiana poprzez reklamę. Do rangi „sztuki” urastają dziwactwa, prowokacje moralne lub wywołujące szok estetyczny, wszystko co potrafi przebić się przez nieustający jazgot stręczycieli chłamu dla pospólstwa.
Z tych wymienionych trzech kategorii pasjonatów jedynie pierwsza wymaga jakiegoś niewielkiego wsparcia społecznego (brak rynku). To niewielkie wsparcie ma zniechęcać szukających łatwego chleba ( tzw. karierowiczów), a z drugiej strony powinno zapewniać minimum egzystencji osobnikom napędzanym pasją poznania (do pewnego stopnia funkcję tę pełnią liczące się ośrodki naukowe).
Nauka tylko wtedy wypełni swoje powołanie, gdy nie będzie koncesjonowana, a o jej wartości będzie decydował rynek (jeż słyszę głosy oburzenia). Tytuły naukowe są świadectwem uznania dorobku zawodowego, wydanym przez naukowców z danej dziedziny, obsiadających katedry w otoczeniu delikwenta. Gdy dziedzinę okupują miernoty, to w ich interesie jest dopuszczać do swego grona schlebiające im kolejne miernoty, bo tylko one nie zagrożą ich osiągnięciom „twórczym”. Tak jak pozytywne świadectwo pracy z poprzedniego zakładu nie gwarantuje zatrudnienia w nowym, tak kontraktujący naukowca powinien mieć prawo rozważyć czy to świadectwo jest miarodajne, a oferta kandydata jest najlepszą z tych, które są osiągalne. Niestety, nasze uczelnie są w większości skansenami pupilków byłego systemu, skłonnych służyć władzy każdą potrzebną ekspertyzą naukową (wyjątek stanowią tzw. nauki ścisłe). Gdy przyjrzymy się owocom ich „twórczości” to widać nędzę profesorskiej kondycji. Wystarczy porównać osiągnięcia z okresu międzywojennego, inżynierów, logików, matematyków, chemików a nawet teoretyków prawa, z tym co od 1989 „wyprodukowała” intelektualna czołówka naszego państwa. Konstytucja wewnętrznie sprzeczna, rozdęta administracja z zachodzącymi na siebie zakresami, działa w warunkach ciągłego konfliktu kompetencyjnego. Formalna równość wobec prawa wypierana jest przez hojnie rozdzielane przywileje. Nie istnieje dziedzina zarządzana przez biurokrację, która nie wymagałaby natychmiastowej poprawy (np. służba zdrowia, ubezpieczenia, szkolnictwo, drogi, wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości), mimo już wcześniej przeprowadzonych reform. Ilość odkryć i patentów mizerna. I to wszystko zanurzone jest w totalnym bałaganie prawnym tworzonym przez niechlujnie konstruowane pod bieżące  potrzeby ustawy, wywołujące biegunkę legislacyjną, w której już nikt nie jest w stanie się połapać. Częściowe wytłumaczenie tej mizerii znajdziemy w zaplanowanych akcjach wyniszczenia elit, zarówno przez brunatnych jaki i czerwonych socjalistów. Choć i sami chętnie, jak pisał poeta, strzelamy do wrogów diamentami. Godnym uwagi jest fakt, że Żydzi skazani w pierwszej kolejności na całkowitą zagładę ratowali, nie szczędząc środków i energii, najznakomitszych przedstawicieli swego narodu, prowadząc do końca negocjacje z oprawcami.
Paradoksalnie względnie dobry stan gospodarki ostatnimi czasy, utrzymuje się dzięki narodowej tradycji bojkotowania działań i zarządzeń obcej władzy oraz lenistwu i interesowności urzędników, co sprzyja przyśpieszonej akumulacji kapitału w szarej strefie.
Na koniec zostawiłem sobie największą grupę, tzn. tych dla których nauka jest sposobem na szybkie nabycie umiejętności niezbędnych do wykonywania zawodów, które uznają za odpowiadające ich predyspozycjom lub oczekiwaniom.
O ile w poprzednich przypadkach wiedza była celem, to tu wiedza ma być środkiem do celu, odpowiednikiem wyposażenia technologicznego, pozwalającego osiągnąć jakość oferowaną przez konkurentów, ale po niższej cenie lub odwrotnie – wyższą jakość za tę samą cenę. Powinna więc być inwestycją, gwarantującą zyski wyższe od innych aktywności osiągalnych z pominięciem tego wykształcenia. Doświadczenie mówi nam, że posiadanie nawet najlepszego wyposażenia nie gwarantuje sukcesu. Do tego potrzebne są jeszcze zdolności przypisywane tzw. przedsiębiorcom (nie da się ich nabyć ani wykształcić).
Nikt nie oczekuje od producenta maszyn gwarancji zwrotu nakładów poniesionych na ich zakup. A i on sam musi oszacować popyt na produkowane maszyny, śledząc ruchy cen wyrobów na tych maszynach produkowanych. Tak też uczelnie, śledząc zmiany popytu na rynku pracy, powinny samodzielnie ustalać zakres oferowanych produktów i ich właściwości.
To współczesne państwa sterując szkolnictwem i gospodarka są odpowiedzialne za bezrobocie, za cykliczne kryzysy rujnujące dorobek milionów pracowitych jednostek, za rozbudzanie oczekiwań niemożliwych do spełnienia, co prowadzi do narastania patologii społecznych.
Darwiniści społeczni uznają, że doskonalenie ewolucyjne wymaga stałej nadprodukcji, bowiem wyzwala ono ciąg  następstw: nadprodukcja wymusza konkurencję o ograniczone zasoby, zaś konkurencja powoduje selekcję elementów nadmiarowych. Na poziomie genetycznym, im większa populacja tym prawdopodobieństwo zaistnienia pozytywnej mutacji i jej powielenie w elementach potomnych jest większe. Toteż przy stałej ilości dostępnych zasobów wcześniejsze bezpotomne wymieranie osobników – przegrywających w walce o nie – jest koniecznym warunkiem ewolucji ku bardziej przystosowanej populacji.
Ale człowiek opanował umiejętność odkrywania i pomnażania niezbędnych do przeżycia zasobów, a to dało podstawę do zawężającej się specjalizacji i rosnącej wymiany. Rozszerza się płaszczyzna kooperacji, a zwęża pole bezwzględnej konkurencji. Wojny o zasoby nie wynikają rzeczywistego z ich braku (dobra ekonomiczne z definicji bywają mniej lub bardziej rzadkie), lecz z prób narzucenia sposobów ich pozyskania, tańszych niż wymiana rynkowa (rabunek). Z drugiej strony, trwały stan nadprodukcji, na wolnym rynku nie powinien zaistnieć, bowiem zawsze istnieją zasoby i produkty o ograniczonej podaży, do których wytworzenia można zaangażować nieefektywnie wykorzystywaną pracę wraz z kapitałem. Nadprodukcja wynika z braku pełnej informacji, z błędów w kalkulacji i w inwestowaniu, a nadto z oporów (koncesje, podatki, normy) wpływających na mobilność kapitału i zasobów pracy. Głównym nośnikiem informacji w gospodarce są ceny, a państwo wpływając na ich poziom powoduje błędy w wyborach.
Urojeniem centralnego planisty była wiara, że poprzez utworzenie ministerstw nauki, kultury, rolnictwa, przemysłu, zdrowia itd. da się skoordynować poszczególne działy gospodarki tak, by odpowiadały one oczekiwaniom konsumentów. Rynek wymusza na uczestnikach skierowanie uwagi na potrzeby innych, sprawia że producenci wyłażą ze skóry by wyprzedzić oczekiwania konsumentów, wzmacnia kooperację poprzez coraz większą specjalizację. Tam gdzie  koordynatorem staje się biurokracja, dochodzi do polaryzacji i dezintegracji rynku, uwaga wszystkich skierowana jest na urzędników, bo to oni decydują, im należy dogadzać, jeśli chce się przeżyć.
Setki tysięcy studentów wpuszcza się w kanał marnując ich czas i pieniądze, bo otrzymują wiedzę nikomu niepotrzebną (np: tysiące specjalistów od marketingu i zarządzania).
Powie ktoś: sami są sobie winni, nikt ich nie zmuszał do takiego wyboru studiów (szkoły). To samo słyszałem w PRL-u, gdy reklamowałem rozpadające się buty (dobry but był zmienną losową o znikomym prawdopodobieństwie).
Problem w tym, że choć potrzeby ludzi są nieograniczone, to ich wymagania jakościowe ciągle rosną. Nasza oferta produktu, a nawet prostej usługi, wymaga wiedzy specjalistycznej z najwyższej półki. Nawet nośny produkt, a niedopracowany w każdym szczególe, szybko przejęty zostanie przez buszujących na rynku starych wyjadaczy. Proste produkty i usługi już zagospodarowano, zoptymalizowano i nafaszerowano techniką. Nie wystarcza sam pomysł, potrzebne są duże pieniądze na testy, a potem na reklamę i wdrożenie. Przeskoczenie każdego z tych etapów, zależy od uczciwości i solidności partnerów. Czy w kraju grasujących cwaniaków, pozbawionych wszelkich zahamowań, dysponujących szczególnymi uprawnieniami władczymi, można bezpiecznie cokolwiek realizować?- śmiem wątpić.
W każdym razie, bez szkolnictwa uwolnionego od ingerencji urzędników nie dojdzie do szybkiego przepływu kadr i idei z gospodarki do środowiska naukowego i odwrotnie. Mnożenie doktorantów, przepisujących wybrane fragmenty z podręczników jeszcze nie przetłumaczonych – to też nieznanych promotorom – jedynie wzbogaca naszą wiedzę z zakresu historii osiągnięć innych, a to za mało, by nadążyć za gospodarczą czołówką. Oczywiście zachowały się enklawy kultywujące tradycje solidnej naukowej roboty, jednak to nie one mają wpływ na kształtowanie się mentalności narodu, systemu wartości i reguł wyłaniania społecznych liderów.
Mam jednak nadzieję, że zaczną powracać do kraju ci, co własną pracą i talentem osiągnęli poziom światowej nauki na liczących się zachodnich uczelniach, i że to oni z czasem przejmą inicjatywę. Pozytywnym sygnałem są coraz częstsze  przypadki podejmowania studiów na zagranicznych uczelniach. To wymusi zdrową konkurencje o studentów i wykładowców z dorobkiem naukowym zauważalnym w świecie.
Wojciech Czarniecki
Foto. PSz

2 KOMENTARZE

  1. Nie zgodzę się z tezą o całkowitym wpływie potrzeb konsumentów na producentów. obecnie największe firmy, właśnie poprzez reklamę, stosując psychologiczne sztuczki, rozbudza nowe potrzeby, tworząc na nie owczy pęd. Nie bez powodu korporacje zatrudniają „psychologów sprzedaży”. Warto o tym pamiętać, ponieważ najlepszy wolny rynek stacza się w konsumpcjonizm i to wprost proporcjonalnie do poziomu wykształcenia ludności (proszę porównać wykształcenie w Niemczech za czasów ujemnego bezrobocia 49-68 i dzisiaj – 14%).

  2. Uwaga słuszna,lecz problem umiejscowiony na innym poziomie niż relacje producent-konsument.Kiedyś na mises.pl, pozwoliłem sobie omówić relację wartościowanie, wolność wyboru a reklama, za co zostałem zrugany przez fanatyka „wolności”. Sądzę, że wynika on z degeneracji kultury, która w przypadku człowieka jest substytutem wrodzonych instynktów. Niespójność przekazywanych wzorców plus ograniczony dostęp do istotnych informacji(zakłócenia: dezinformacja, szum medialny)wywołuje reakcje nie spotykane nawet u zwierząt.
    Reasumując, problem dotyka sfery wychowania a nie nauki jako takiej.

Comments are closed.