Rok po wyborze Baracka Obama na 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych, sukces medialny i wyborczy polityka Partii Demokratycznej wciąż intryguje. Gdyby sięgnąć pamięcią wstecz, okazuje się, że był już w przeszłości prezydent amerykańskiego mocarstwa, któremu udało się zbudować swoje zwycięstwo na kanwach, wydawało się, niczym nie skrępowanej popularności, ocierającej się o granice fascynacji. Nazywał się Warren Harding i nie przypadkiem jest dziś uznawany za jednego z najgorszych prezydentów Stanów Zjednoczonych w historii.
Pewnego ranka 1899 roku przy stanowisku pucybuta na tyłach Globe Hotel w Richwood w stanie Ohio spotkało się dwóch mężczyzn. Jednym z nich był prawnik i lobbysta Harry Daughterty z Columbus: krępy mężczyzna o rumianej twarzy, prostych, czarnych włosach i wyjątkowej inteligencji – Machiavelli lokalnej polityki, szara eminencja Ohio, doskonały znawca ludzkich charakterów, a w każdym razie politycznych możliwości. Drugim mężczyzną był Warren Harding, redaktor gazety z Marion w Ohio, którego zaledwie tydzień dzielił od zwycięstwa w wyborach do stanowego senatu. Daughterty przyjrzał się Hardingowi i był pod wrażeniem. Dziennikarz Mark Sullivan tak pisał o tym spotkaniu w Richwood:
„Harding wyglądał imponująco. Miał wówczas około trzydziestu pięciu lat. Jego głowa, twarz, barki i tors przykuwały uwagę, a ich wzajemne proporcje wszędzie na świecie zyskałyby mężczyźnie mocniejszy komplement niż „przystojny” – w późniejszych latach, kiedy Harding stał się znany poza lokalną społecznością, w jego charakterystykach pojawiło się nieraz słowo „rzymski”. Kiedy zszedł z platformy pucybuta można było zauważyć niezwykłą proporcjonalność nóg w stosunku do reszty ciała, a jego zwinność, prosta sylwetka i swoboda pogłębiały wrażenie wdzięku i męskości. Gibkość połączona z potężną posturą oraz duże, szeroko rozstawione, błyszczące oczy, gęste, czarne włosy i śniada cera upodabniały go do przystojnego Indianina. Uprzejmość, z jaką ustąpił miejsca następnemu klientowi dowodziła przyjaznego nastawienia do ludzi. Mówił donośnie głosem pełnym męskiej siły i ciepła. Zadowolenie, z jakim przyjmował zabiegi pucybuta, świadczyły o dbałości o ubiór – niecodziennej u mieszkańca małego miasta. Sposób wręczenia napiwku wskazywał na dobroduszność i chęć sprawienia przyjemności, płynącą ze zdrowia i szczerej sympatii do świata.”
W tamtym momencie kiedy Daughtery przyglądał się Hardingowi, przyszła mu do głowy myśl, która miała zmienić historię Stanów Zjednoczonych: Czyż ten człowiek nie byłby wspaniałym prezydentem?
Powyższy cytat pochodzi z książki Błysk! Potęga przeczucia. Jej autor, Malcolm Gladwell definiuje ogromne znaczenie w podejmowanych wyborach, tzw. pierwszego poznania, podkreślając bardzo pozytywną rolę szybkich, intuicyjnych decyzji. Gladwell poświęca Hardingowi osobny rozdział (zatytułowany Uwiedzeni przez Warrenów Hardingów), z którego pochodzi wymieniony fragment. Opisując efektowną drogę Hardinga na fotel prezydencki, chciał przytoczyć z kolei przykład negatywnych następstw wyborów popartych fundamentem intuicji.
Harding niemal jednogłośnie został zaakceptowany, jako kandydat na prezydenta Partii Republikańskiej. W ostatecznym głosowaniu zwyciężył kandydata Demokratów, Jamesa Coxa, z miażdżącą przewagą: 60,36% do 34,19%. Było to najwyższe zwycięstwo w historii amerykańskich wyborów prezydenckich (jako pierwszy zarejestrowany wynik bierze się pod uwagę rok 1824).
Miasto Waszyngton wyległo na ulice, tańczyć i trąbić klaksonami na jego cześć. Europa przyjmuje go z otwartymi ramionami. Wielotysięczny tłum zgromadzony na wiecu w Chicago przywitał nowego prezydenta skandując entuzjastycznie „Yes, we can! Yes we can!” W światowych komentarzach, jakie pojawiły się po jego pierwszym przemówieniu już jako prezydent elekt, coraz częściej pojawiają się słowa „perfekcyjny” i „historyczny wybór”. To przemówienie nie może utonąć pod nawałą nowych informacji. Jest rzeczywiście perfekcyjne.
To z kolei przypomnienie euforii po ogłoszeniu zwycięstwa Baracka Obamy w wyborach z listopada ubiegłego roku. Wiktoria wyborcza stanowiła punkt kulminacyjny działalności silnego ruchu społecznego, który spełniał się w apoteozie czarnoskórego senatora Partii Demokratycznej.
Droga Baracka Obamy do Białego Domu była dłuższa niż w przypadku Warrena Hardinga. Największe trudności napotkały go w łonie Partii Demokratycznej, podczas starań o upragnioną nominację. Jeszcze dwa miesiące przed pierwszymi wyborami w stanach Iowa i New Hampshire sondaże wykazywały przewagę senator Hillary Clinton. Jednak już samo głosowanie 4 listopada 2008 roku wydawało się być formalnością – kandydaci na elektorów popierający Baracka Obamę zdobyli 365 mandatów w 538-mandatowym Kolegium Elektorskim wobec 173 mandatów przyszłych elektorów głównego kandydata Republikanów, Johna McCaina.
Co może wydawać się szokujące, część historyków i obserwatorów (zwłaszcza tych pochodzenia afroamerykańskiego) uważa, że to Warren Harding, a nie Barack Obama, był pierwszym czarnym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych (first black president) – nie ze względu na kolor skóry, ale na jego rzekome pochodzenie. Ciekawostką jest też fakt, że Warren Harding i Barack Obama to dwaj z trzech (jeszcze należy doliczyć Johna Kennedy’ego) prezydentów USA, którzy wcześniej zasiadali w Senacie.
Potęga słowa
Podczas wystąpienia w Missouri, Barack Obama powiedział: będą próbowali was przestraszyć moją osobą, mówiąc m.in., że mam takie zabawne nazwisko i nie wyglądam tak, jak ci wszyscy inni prezydenci na banknotach dolarowych.
W rzeczywistości ciemny kolor skóry i dźwięczne nazwisko pomogły Obamie w drodze na fotel prezydencki, zaś podobne wypowiedzi miały tylko przysparzać mu popularności. Od samego początku wokół kandydatury senatora Partii Demokratycznej formowano kontekst historycznego przełomu czy nawet nowego etapu cywilizacyjnego. Wystarczył sam rodowód protagonistycznych struktur społecznych, by w niemal powszechnej konstatacji Obama stał się następcą Martina Luthera Kinga, choć przecież nigdy nie przejawiał inklinacji aktywistycznych.
Obama nie musiał przypominać dawnych mieszkańców Białego Domu – wystarczyło uświadomić wyborcom, że tak właśnie powinien wyglądać nowy prezydent – charyzmatyczny przywódca nowoczesnego państwa, wyzbytego ze wszelkich strzępów dyskryminacji rasowej. Dodatkowo światowa opinia publiczna wykreowała postać Obamy, jako antidotum na ciernisty wachlarz problemów współczesnego świata. Położono niespożyte pokłady bezkrytycznej wiary w słowa kampanii Change we need (Potrzebujemy zmian), strącając, wydawałoby się, niezbędną analizę realnych propozycji wyborczych Obamy na bezdroża małostkowego materializmu, pozbawionego duchowej spójności z powiewem nowych czasów.
Barack Obama posiadł w ręku prawdziwy as atutowy – wystąpienia ocierające się o granice ideału. Perfekcyjnie dopracowane pod względem formy i treści, do tego mowa ciała emanująca charyzmą, wyniosłością i empatią.
Z kolei o Hardingu mówi się, że dysponował dobrymi przemówieniami pozostawiającymi pozytywne odczucia, ale momentami jego styl wypowiedzi wypadało sklasyfikować wyłącznie, jako mizerny – miał wiele lapsusów językowych, które tłumaczy się faktem, iż uparcie sam układał tekst swoich wystąpień, co dzisiaj jest przykrą rzadkością.
Ameryka nie potrzebuje heroizmu, ale uzdrowienia; nie cudownych rozwiązań, ale normalności; nie rewolucji, ale odnowienia; nie agitacji, ale rozsądzenia; nie chirurgicznych cięć, ale łagodności (Warren Harding, 1920)
Był czas, gdy głosy kobiet były uciszane a ich nadzieje lekceważone. [Ann Nixon Cooper, 106-letnia mieszkanka Atlanty – przyp.red.] dożyła czasu, gdy to się zmieniło. Tak, możemy.
Był czas, gdy depresja doprowadziła nasz naród do zwalczenia strachu za pomocą New Deal. Tak, możemy. (Barack Obama, 2008)
Powyższe wypowiedzi zostały ukształtowane w bardzo podobnej, patetycznej stylistyce. Analogicznie skonstruowano je za pomocą paralelizmu składniowego, czyli formy stylistycznej polegającej na powtarzaniu pewnych sekwencji zdaniowych. Środek ten charakteryzuje język aforystyczny, mający wymowę dydaktyczno – moralizatorską wyrażaną zazwyczaj w quasi-filozoficznym posłaniu. Odpowiednia korelacja z aspektami werbalnymi i niewerbalnymi (mimiką, kinezjetyką, proksemiką) powoduje, że osoba publiczna wypowiadająca się w podobny sposób tworzy wokół siebie w intuicyjnym odbiorze słuchacza aurę niezwykłości, przepełnioną nieraz przeświadczeniem, że słowa te mają charakter bezprecedensowy, odkrywczy, a nawet mogą okazać się historyczne.
Harding – prezydent
Wielu obserwatorów życia publicznego w Stanach Zjednoczonych twierdzi, że dzięki zapisom życiorysu politycznego Hardinga, łatwiej jest zrozumieć wydarzenia w amerykańskiej polityce następnych dziesięcioleci. To dlatego, że Harding jest postrzegany jako pionier skandali – jego kadencja stanowi preludium do wydarzeń afery Watergate i romansu Billa Clintona z Monicą Lewinsky.
Trzydzieści lat młodsza, Nan Britton, przez lata utrzymywała, że urodziła dziecko Hardinga, będące owocem ich długoletniego romansu. Ostatecznie nie wszczęto śledztwa w tej sprawie, ale cała historia zostawiła liczne znamiona głębokiego niesmaku, eksponując pokaźne rysy na krystalicznym dotąd wizerunku Hardinga.
Kluczem do bram polityczno-historycznego potępienia Hardinga stała się afera zwana Teapot Dome. W zasadzie od samego początku administracja 29. prezydenta Stanów Zjednoczonych była postrzegana bardzo podejrzliwie – na podstawie składu personalnego odnajdywano liczne prywatne koneksje, stąd pojawiło się wielce wymowne określenie Ohio Gang (właśnie z Ohio pochodził Harding). Kulminacja wydarzeń nastąpiła na samym początku kadencji. W 1921 roku na polecenie Hardinga, przeniesiono kontrolę nad złożami ropy naftowej w Teapot Dome, Elk Hills i Buena Vista z Departamentu Morskiego do Deparamentu Spraw Wewnętrznych. Rok później Sekretarz Deparamentu Spraw Wewnętrznych, Albert Fall, wydzierżawił pola naftowym magnatom, Harry’emu Sinclairowi (Teapot Dome) i Edwardowi Doheny’emu (Elk Hills), bez zorganizowania przetargu. Śledztwo wykazało wiele nieprawidłowości, które stały się przedmiotom licznych procesów sądowych. Wykryto, że rok wcześniej Doheny przekazał Fallowi łapówkę w wysokości 100 tysięcy dolarów, a podobnie uczynił w 1923 roku Sinclair, gdy Fall był już na emeryturze. W 1931 były szef Departamentu Spraw Wewnętrznych został skazany na karę więzienia, jako pierwszy w historii członek prezydenckiej administracji. Pozbawieni wolności zostali także inni pracownicy rządowych agencji, którym udowodniono konszachty ze światem biznesu: Thomas Miller, Jess Smith, Charles Forbes.
Jak wysoka była skala partycypacji Hardinga w nieczystych interesach, dokładnie nie wiadomo, gdyż z uwagi na śmierć prezydenta, śledztwo w jego sprawie zostało umorzone.
Wypada wspomnieć, że administracja Hardinga przysłużyła się amerykańskiej gospodarce, obniżając podatki i prowadząc zrównoważoną politykę budżetową.
Ze śmiercią Warrena Hardinga wiąże się pewna liczbowa ciekawostka. Otóż jeszcze w XX wieku w Stanach Zjednoczonych przy okazji wyborów prezydenckich zwracano baczną uwagę na tzw. czynnik zerowy (zero facture). Była ta zadziwiająca prawidłowość, która prześladowała Biały Dom od 1840 roku, kiedy to fotel prezydencki objął William Harrison, zmarły kilka miesięcy później. Każdy z kolejnych prezydentów, wybieranych na pierwszą lub kolejną kadencję w roku z cyfrą „zero” na końcu, umierał lub ginął w czasie sprawowania urzędu prezydenta. Po Harrisonie byli to kolejno: Abraham Lincoln (wybrany na pierwszą kadencję w 1860 roku, zginął w zamachu), James A. Garfield (wybrany w 1880 roku, śmiertelnie postrzelony), William McKinley (wybrany na drugą kadencję w 1900 roku, zginął w zamachu) oraz właśnie Warren Harding. Późniejsi dwaj prezydenci, których obejmował czynnik zerowy to Franklin D. Roosevelt (wybrany na trzecią kadencję w 1940 roku, zmarł jeszcze w trakcie prezydentury) oraz John F. Kennedy (wybrany w 1960 roku, zginął w zamachu). Klątwa zatrzymała się dopiero na Ronaldzie Reaganie, który został wybrany w 1980 roku. Warto dodać, że rok później przeżył zamach. Zresztą, Reagan był pierwszym Prezydentem USA który przeżył zamach, mimo iż został trafiony pociskiem. We wszystkich innych przypadkach nieudanych zamachów, prezydenci nie odnieśli żadnych obrażeń.
Historia nauczycielką życia
Warren Harding niewątpliwie miał dar uwodzenia. Spostrzegli to prominenci Partii Republikańskiej (bądź też sami poddali się potędze tego uroku) obierając swym kandydatem na najwyższy urząd w państwie człowieka, który nie posiadał ku temu żadnego zaplecza merytorycznego, ale potrafił skrzętnie ukryć swe nieokiełznane popędy ku beneficjom władzy. Jednocześnie wybór ten obnażył zgubny wpływ funkcjonowania ludzkiej podświadomości. Otwarte natomiast pozostaje pytanie, czy zwycięstwo Baracka Obamy to znak dominacji siły ludzkiej intuicji, czy siły dominacji nad jej słabościami.
Przywdziewając komparatystyczną szatę tej analizie, byłoby wielce infantylne i nierzetelne, stawianie wniosku, iż istnieje stała korelacja między skalą popularności kandydata na urząd publiczny a jakością sprawowania tego urzędu. Należy wiec odrzucić polityczną metafizykę, ale po prostu najzwyczajniej w świecie pamiętać o dokonaniu reminiscencji kart historii. Myśląc o polityce w kontekście dziejowym, trzeba mieć na uwadze pewien zarys, stosunkowo powtarzalny schemat na trwale zakodowany w instytucji psychofizycznej zwanej ludzkim działaniem.
Czy Barack Obama okaże się falsyfikatem zwycięstwa racjonalistycznej selekcji, czas pokaże. Sądząc na podstawie ostatnich 12 miesięcy, w środowisku liberalno-gospodarczym ta kadencja będzie oceniana bardzo krytycznie, bo też niewiele wskazuje na to, by Obama w ciągu najbliższych lat diametralnie zrekonstruował swój etatystyczny system wartości. Nie można jednak wykluczać sytuacji, w której kilka lat po zakończeniu choćby najbardziej rozczarowującej prezydentury Baracka Obamy, postać ta na potrzeby emocjonalnej mitologii cywilizacyjnej w sposób artyficjalny, strywializowany zostanie wprowadzana do panteonu najwybitniejszych przywódców Stanów Zjednoczonych. Z podobnych pobudek nie zawahano się przecież zdewaluować pokojowej Nagrody Nobla.
Obama stał się częścią amerykańskiej historii przez samą symbolikę swojego zwycięstwa. I niewykluczone, że potrzeba będzie wielu pokoleń, może nawet co najmniej kilku czarnoskórych prezydentów, by Amerykanie zdołali ocenić, w jakim stopniu spełniła pokładane w niej oczekiwania 44. prezydentura Stanów Zjednoczonych.
Tylko, czy nie znając w pełni obranego celu, można z całkowitą świadomością do niego dotrzeć?
Adam Karpiński
Wykorzystano fragmenty książki Błysk! Potęga przeczucia, M.Gladwell, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007
Strona główna Publicystyka Adam Karpiński Uwiedzeni przez Baracków Obamów – anatomia sukcesu przez deja vu. Memento dla...
Najbardziej farsową i tragiczną rzeczą jest, że w ostatnich 12 latach za władania Busha jr i Obamy Stany zajęte Afganistanem i Irakiem nie widzą jak pod nosem rosną im komunistyczne państwa. Lewacy różnych odcienie rządzą w Wenezueli, Kolumbii, Brazyli, Argentynie, wczoraj w Urugwaju, że nie wspomnę o Kubie. Paragwaj i Peru oraz Chile również staczają się w odmęty lewicowych mrzonek. W CHile lewackie sądy z poduszczenia rządu SOCJALdemokratycznego chcą wymóc na Pani Pinochet 100 milionów jakiejś kaucji. Lewacy jak się ich nie zatłucze na śmierć to zawsze się odrodzą i mszczą się z całą bezwzględnością do 10 pokolenia. USA ma w Ameryce co raz więcej ognisk komunizmu i nie reaguje na to jaki z tego wniosek? Cały kontynent amerykański zostanie przez lewicę opanowany i kto będzie wtedy utrzymywał głodujące kraje Afryki? Paranoja razy schizofrenia do kwadratu nieskończoność.
Ależ to oczywiste przecież, że jak facet przystojny, błyskotliwy i dowcipny jest to musi być nieuczciwy ! Zawsze tak było i będzie. Amen
Comments are closed.