Może i jestem głupi ale zawsze myślałem, że gospodarka to takie naczynia połączone i ma ona dużo więcej wspólnego z przyrodą niż się w pozoru wydaje. Tak jak w elektryce suma prądów wypływających i w pływających do danego punktu równa się zero, tak i w ekonomii nie można wydać więcej niż się ma, no chyba że weźmie się kredyt. A ten ma to do siebie, że należy go spłacić i dopłacić, bo ktoś pożycza nam pieniądze, które zarobił ciężką pracą. No chyba, że pożyczamy pieniądze wypłukane z powietrza przez różnego rodzaju instytucje globalnej lichwy. Musimy jednocześnie zapłacić jakieś ukryte lub bezpośrednie frycowe naszym okupantom za to, że jeszcze pozwalają nam żyć. Za tego rodzaju operacje musimy zapłacić własną pracą oddając się w coraz większą niewolę, która ukryta jest w cenie paliw, prądzie czy warzywach. A wszystko po to, aby się nie wzbogacić, nie posiąść czegoś na własność, bo człowiek posiadający myśli inaczej niż goła tłuszcza. Bogacenie się to coś naturalnego bo każdy chce zostawić coś swoich dzieciom, a gołych przybłędów można wygnać na cztery wiatry. Pożyczki to taki biznes jak każdy inny od warunkiem oczywiście, że pożyczane pieniądze naprawdę mają jakąś wartość.
Pamiętając o zasadzie naczyń połączonych obserwuję ostatnie ruchy Ministra Rostowskiego z wielkim niepokojem. Nie straszne mu zmagania kampanii wyborczej, być może dlatego, że w jej toku ludzie zajęci wyborem się nie połapią. W pewnym państwie informacje o podwyżkach czytała w TV spikerka w topless w przerwie meczu… A być może to ostatni moment na takie „ruchy” a na takie typu „innowacje” przyjdzie jeszcze czas? Ale wracając do Pana Ministra z jednej strony przyznaje się do zapłacenia Unii myta wysokości – jak twierdzi Goldman Sachs 28 miliardów Euro – na ratowanie bankrutów i przedłużenie agonii Eurosojeza z drugiej zaś strony bierze kredyt na ponad 20 miliardów w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Twierdzi przy tym, że to sobie taki obrotowy kredycik „na wszelki wypadek”. Widocznie Pan Minister nawykł podpalać cygara od płonących banknotów bo ja nie znam przypadku mądrego człowieka, który bierze kredyt na wszelki wypadek. Śmiem domniemywać, iż jedna instytucja finansowa zażądała od nas haraczu na ratowanie upadających instytucji finansowych, a na haracz pożycza nam jeszcze inna instytucja finansowa. Można byłoby to uznać za przedni dowcip lub zabawę w „Monopol”, gdyby nie fakt, że za owe długi i haracze będziemy musieli zapłacić własną ciężką pracą. To już nie podbój to brzmi jak plan ostatecznego rozwiązania nie tylko kwestii… polskiej. W takich sytuacjach jak nigdy widać fasadowość czegoś co nazywamy państwem i kunktatorstwo tych których nazywamy politykami.
Adam Kalicki