Publikujemy fragment wzruszającego pamiętnika ojca Wilhelma Westona (1550-1615), angielskiego jezuity. Niczym sensacyjna powieść ukazuje nam z jednej strony bohaterstwo i niezłomną wiarę katolickiego misjonarza, z drugiej zaś okrucieństwo i fanatyzm jego protestanckich prześladowców. Zamieszczony niżej fragment ukazuje moment nawrócenia się pewnego człowieka, heretyka, który całkiem przypadkiem miał możliwość wysłuchania Mszy św. Czasem zwykła ulewa może uratować czyjąś duszę. A cóż dopiero panosząca się – jak podają media – zaraza? Na pewno warto się nad tym dzisiaj zastanowić… Książkę nabyć można w księgarni internetowej MULTIBOOK.PL
* * *
(…) Pewien szlachcic pragnął wysłuchać mszy świętej we własnym domu. Zewnętrzne tedy drzwi starannie zamknięto, polecając służbie, ażeby nikogo nie wpuszczała bez wyraźnego upoważnienia. Tymczasem na górze pan przysposabiał sam wszystko do najświętszej ofiary, po czym przywoławszy księdza z kryjówki, gdzie się przechowywał, sam włożył komżę i pobożnie służył do mszy świętej. Szablę zaś miał przy sobie w pogotowiu. Jeszcze nie skończyła się msza święta, gdy siepacze zapukali mocno do drzwi głównych; służąca, zapominając na chwilę na pański zakaz, wpuściła ich niebacznie. Wpadli do przedsionka, aż ona spostrzegając błąd swój głośno zaczęła wołać ratunku przeciwko złodziejom. Na to pan domu wypadł w komży, a spotykając ich na schodach, prowadzących ku izbie, gdzie się msza święta odprawiała, szablą ich rozgonił, zrzucił ze schodów, spędził aż w dolne części domu, po czym zaryglował wszystkie drzwi poprzecznie, wrócił na górę, posprzątał święte przybory, księdza ukrył bezpiecznie, zdjął komżę i najspokojniej zeszedł do wysłańców rządowych.
– Co wy za jedni i po coście tu przyszli? – zapytał.
Na to oni, po nazwisku go zagadnąwszy, zawołali:
– Gdzie pańska komża? Zdajesz nam się pan być w innego człowieka przemienionym.
– Ja? – krzyknął tenże – Ja w komży? Wszakże nie jestem z rodzaju ludzi noszących komżę.
Po czym wydobył garść złota, dał każdemu z nich po kilka sztuk i zadowolonych odprawił.
Była natenczas pewna znakomita matrona, która dała znać bawiącemu w okolicy kapłanowi, iż pragnie w oznaczonym dniu wraz z całą rodziną przyjąć sakramenty święte. Jednocześnie uprosiła swego małżonka, ażeby się zechciał na on dzień wydalić dla ułatwienia kapłanowi przystępu do domu i wykonania świętego swego posłannictwa. Mąż, nader do żony przywiązany, aczkolwiek innego był wyznania, zamierzał przychylić się ku jej życzeniu; jednak właśnie gdy miał dom opuścić, taka spadła ulewa, że niepodobna mu się było wyruszyć. Tymczasem kapłan dotrzymał słowa, niebaczny na burzę i uciążliwą podróż. Stanął u bramy, przemokły do nitki, i oto szczególnym trafem otworzył mu sam pan domu, który na widok księdza wnet się domyślił, dlaczego usunąć go chciano. Niemniej łaskawie przyjął gościa, zapraszając go w swe progi. Kazał dobrze zapalić, aby tenże się mógł osuszyć; jednym słowem, nie szczędził mu dowodów gościnności. Równocześnie katoliccy członkowie rodziny sposobili wszystko do mszy świętej, urządzając odpowiedni pokój i ołtarz, a przygotowując się zarazem do godnego przyjęcia sakramentów świętych. Nie mogli wszakże ukryć przed panem domu zamiarów swoich. Udał się tedy do kapłana, żądając, aby mu było wolno być obecnym w czasie mszy świętej, obrządku, o którym wiele słyszał, a nigdy tego nie był świadkiem. Na to kapłan odparł, że żądanie jego jest niemożliwym do spełnienia, albowiem heretycy, jako wyklęci, nie mają prawa być obecnymi w czasie sprawowania katolickich obrządków. Na to ów pan, zamiast od swego zamiaru odstąpić, tym bardziej począł się naprzykrzać. Kapłan dał się uprosić, przeczuwając, że w tej prośbie musi być trochę dobrej woli. Nie omyliło go to przeczucie. Gdy ów pan przypatrzył się wszystkiemu, piękności obrządku, uszanowaniu, z jakim go kapłan sprawował, pobożności zebranych, taką nagle uczuł trwogę czy wzruszenie, iż w połowie mszy zbladł, okrył się potem kroplistym i nareszcie padł zemdlony. Żona skoczyła z pomocą, wszyscy obecni cuceniem się zajęli, rozcierając mu ręce i budząc go do życia, które zwolna tylko powracało. Po ukończeniu mszy świętej i rozdaniu komunii, kapłan rzekł do niego:
– Oto się własnym doświadczeniem przekonałeś, jako ci się nie godziło być obecnym naszym tajemnicom i odebrałeś karę przynależną wyklętym. Zarazem miałeś sposobność ocenienia, jak marną rzeczą jest ludzkie życie, jak niepewną i zupełnie od woli Bożej zależną.
Owo zdarzenie, tudzież gorące słowa kapłana tak poruszyły rzeczonego pana, iż błagał księdza, aby pozostał w jego domu, dodając:
– Albowiem z ust twoich chcę usłyszeć słowa, mające na celu zbawienie mej duszy.
Odebrał tedy stosowne nauki co do wiary, wyspowiadał się i odtąd stał się wzorowym katolikiem, przez całe życie trwając z wielką stałością w nowo przyjętej religii. Sam go widziałem pewnego razu, gdy nas, więźniów w Wisbeach przyszedł odwiedzić, wioząc ze sobą obfite jałmużny (…).
Wilhelm Weston – Pamiętnik z czasów prześladowań angielskich za panowania Elżbiety, Wydawnictwo PROHIBITA, Warszawa 2020.