Książka Richarda Weavera to klasyka myśli konserwatywnej. Wydana po raz pierwszy 60 lat temu okazała się prorocza i wywarła wpływ na cały amerykański ruch konserwatywny w kolejnych dziesięcioleciach. To do niej odwoływali się Barry Goldwater oraz Ronald Reagan. Po 15 latach od ukazania się w Polsce pierwszego wydania tej książki, nakładem wydawnictwa PROHIBITA ukazuje się II, poprawione, wydanie amerykańskiego manifestu konserwatywnego. Warto nadmienić, że praca Weavera pozostaje jedyną w Polsce książką amerykańskiego autora, który związany jest z tradycją Południa i w swojej twórczości odwołuje się do „dziedzictwa Konfederatów”.
Poniżej prezentujemy Państwu fragment książki.
* * *
Establishment naszego wieku, który z wielu przyczyn pragnie utrzymać tradycyjne wartości lub właściwie uporządkować nowe, skonstruował cudowną maszynę, którą nazwiemy Wielkim Stereoptikonem. Zadaniem tej maszyny jest projekcja wybranych obrazków z życia w nadziei, że człowiek będzie naśladował to, co zobaczy. My wszyscy, mieszkańcy Zachodu, którzy znajdujemy się w zasięgu techniki, siedzimy na widowni. Mówi się nam, kiedy mamy się śmiać i kiedy płakać. Nie brakuje oznak, że widownia staje się coraz bardziej czuła na wskazówki.
Niekiedy czyni się wielki dramat z faktu, że współczesny człowiek nie widzi już nad sobą kopuły nieba z umocowanymi gwiazdami i nie obserwuje przelotnych zjawień primum mobile. Szczera to prawda, ale… widzi on coś bardzo podobnego, kiedy otwiera swą codzienną gazetę. Widzi wydarzenia dnia rozszczepiane przez ośrodek, który koloryzuje je tak efektywnie, jak kosmologia średniowiecznego uczonego determinowała jego pogląd na gwiaździste niebiosa. Gazeta jest skonstruowanym przez człowieka kosmosem świata wydarzeń rozgrywających się wokół nas w danym czasie. Dla przeciętnego czytelnika jest to konstrukcja z pewnym układem znaczeń, których nie chce on już zbadać, jak jego pobożny przodek z XIII wieku (któremu się współczuje z powodu przebywania w średniowiecznych ciemnościach) nie myślał o kwestionowaniu kosmologii. Współczesny człowiek także żyje pod sklepieniem, którego aspekt teoretyczny ma w zamierzeniu harmonizować z materialistyczną koncepcją świata. Używa on koniunkcji i przeciwstawień, aby wyjaśnić wydarzenia swego czasu z tą samą pewnością siebie, jaką posiadał kiedyś usunięty ze sceny adept astrologii.
Wielki Stereoptikon, jak większość gadżetów, był z czasem udoskonalany i rozbudowywany, aż dziś stał się maszyną trzyczęściową: gazetą, ruchomym obrazem i radiem. Razem prezentują one wersję życia prawie tak kontrolowaną, jak ta wyznawana przez średniowiecznych zelantów, chociaż słabszą pod względem inspiracji moralnej, jak będziemy się mogli wkrótce przekonać. Przedmiotem naszych rozważań będą w tej chwili efekty każdej z wymienionych dziedzin z osobna.
Nikt nie jest gotów do zrozumienia wpływu dziennikarstwa na mentalność społeczeństwa, zanim nie doceni faktu, że gazeta jest nasieniem maszyny. Sam jej mechanizm zawsze łączony był z tym rodzajem finansowej i politycznej eksploatacji, jaki towarzyszy uprzemysłowieniu. Prasa jest wielkim skrybą opętanym przewagą środków, którą daje technika. Łatwość, z jaką mnoży ona stereotypy, czyni z niej idealną służkę postępu. Jej rozwojowi dobrze służy nieograniczoność rozprzestrzeniania. Jej potomstwo, jak egipskie żaby, włazi nawet do naszych dzież chlebowych. Ale właśnie dlatego, że mechaniczne zwycięstwo prasy jest tak całkowite, często zapominamy o warunkach, dzięki którym możliwy jest jej triumf.
Pozwolę sobie zauważyć zatem, że zbliżamy się do zagadnienia o naturze bluźnierczej, do pytania, którego samo postawienie wzburzy najgłębsze pokłady samozadowolenia naszego wieku. Brzmi ono: czy sztuka pisania udowodniła, że jest błogosławionym osiągnięciem? Myśl ta rzuca wyzwanie tak wielu utartym stwierdzeniom, że jej rozważanie wymaga nieomal nowej orientacji w filozofii. Trzeba wszakże przypomnieć, że pytanie to postawił Platon i odpowiedział na nie negatywnie. W jego rozważaniach przybrało ono formę problemu, czy filozofia ma być zapisana, a konkluzja brzmiała, że filozofia najlepiej istnieje w dyskursie pomiędzy osobami, gdy prawda przeskakuje pomiędzy nimi „jak płomień”.
Wyjaśniając tę ważną kwestię, Platon wkłada w usta Sokratesa mit o egipskim bogu Theth, potężnym wynalazcy, który przyniósł swe dzieła przed króla Thamusa, pragnąc, by stały się osiągalne dla ludzi. Część wynalazków król wychwalał, ale twardo przeciwstawił się wynalazkowi pisma, oznajmiając, że byłby on jedynie środkiem rozpowszechniania fałszywej mądrości i nauką zapominania. Sokrates dodaje od siebie, że każdy, kto pozostawia za sobą pismo, przypuszczając, że będzie ono „zrozumiałe lub niezawodne”, albo kto wierzy, że pismo jest lepsze od mądrości przedstawionej wprost umysłowi, bardzo się myli.
Tak więc Platonowi nie odpowiadał zapisany dyskurs, ponieważ nie posiada on „powściągliwości ani przyzwoitości, przysługujących – stosownie do pozycji społecznych – prowadzącym rozmowę osobom”; i kiedy ktoś zagłębi się w nim i zada pytanie – „zawsze otrzyma jedną niezmienną odpowiedź”. W siódmym Liście Platona znajdujemy takie oto osobliwe stwierdzenie: „żaden rozumny człowiek nie będzie nigdy tak śmiały, by wyrazić w mowie rzeczy, które kontemplował jego rozum, a już w żadnym wypadku w formie, która nie podlega zmianom – a dzieje się tak z rzeczami wyrażonymi poprzez symbole pisma”. Rzecz jasna, mamy tu paradoks, a piszący te słowa zdaje sobie sprawę, że ryzykuje kolejny pisząc książkę zwracającą uwagę na grzech pisania. Odpowiedź na ten problem wydaje się taka: Zapisany dyskurs podlega ograniczeniom i musimy zadecydować, rozważając wszystkie cele i okoliczności, czy zaakceptujemy te ograniczenia, aby ochronić inne korzyści. Jest całkiem możliwe, że w Dobrym Społeczeństwie człowiek nie będzie już tak uzależniony od słowa pisanego. W każdym razie, dla Platona prawda była czymś żywym, czymś, co nigdy nie zostało całkowicie schwytane przez ludzi, nawet w ożywionym dyskursie, a w swej najczystszej formie, oczywiście, nigdy nie przeniesione na papier. W naszych czasach rozprzestrzenia się – wydawałoby się – twierdzenie wręcz przeciwne. Im silniej przeradza się ono w stereotyp, tym prawdopodobniejsze jest, że zyska zwolenników. Przyjmuje się jako pewnik, iż maszyny tak kosztowne i tak potężne, jak współczesne drukarnie będą oddane w ręce mądrych ludzi. Wiara pokładana w słowie drukowanym wyniosła dziennikarzy do rangi wyroczni, ale czyż można sobie wyobrazić lepszą ich charakterystykę niż ten fragment Fajdrosa: „będą się wydawać wszechwiedzący, a nie będą wiedzieć nic zgoła; będą nudni, posiadając opinię mędrców, oderwani od rzeczywistości”.
Jeśli upostaciowienie prawdy jest efektem spotkania umysłów, możemy się odnieść sceptycznie do fizycznej zdolności mechanizmu prasowego do propagowania prawdy tak długo, jak długo jej szerzenie ograniczone jest do druku i dystrybucji opowieści, które dają „jedną niezmienną odpowiedź”. A ta okoliczność od razu stawia przed nami pytanie o intencje magnatów prasowych. Wiele mamy dowodów na to, iż współczesne publikacje pragną ograniczyć dyskusję do minimum. Pomimo chytrych prób udowodnienia, że jest odwrotnie, nie pragną one wymiany poglądów, z wyjątkiem być może kwestii czysto akademickich. Zamiast tego zachęca się ludzi do czytania, w nadziei, że pochłoną darowane im informacje. Z jednej przyczyny, tej mianowicie, że istnieje technika przekazu, z wynikającymi z niej wartościowaniami. Ma ona większy wpływ na myślenie przeciętnego człowieka, niż on sam przypuszcza. Istnieją także stereotypy całych zdań. Są one uważnie wybierane, aby nie pobudzały do refleksji, ale by prowokowały do typowych reakcji aprobaty lub dezaprobaty. Tytuły i reklamy roją się od nich. W ten sposób zbliżamy się do punktu, w którym nieumiejętność takiej typowej reakcji uważana jest prawie za zdradę, jak odmowa zasalutowania przed flagą państwową. Czasopisma masowe szczególnie wykorzystują tę automatyczną reakcję. Tak więc dziennikarstwo staje się monstrualnym dyskursem Protagorasa, który oczarowuje hipnozą i straszy, że odmowa rozmowy z nim wyklucza z grona ludzi myślących. Gdyby czytelnik naszych gazet był wyćwiczony w rozpoznawaniu gotowych stwierdzeń, gdyby był świadom retoryki zawartej w wartkim reportażu, moglibyśmy się nie bać tego produktu sztuki drukarskiej. Oznaczałoby to jednak konieczność edukacji. We współczesnym świecie czytelnik najwyraźniej traci sposoby prywatnego osądu. Zanik sztuki konwersacji doprowadził do zniszczenia praktykowanej dialektyki. W konsekwencji tego wzrasta poziom łatwowierności.
Richard M. Weaver
Fragment książki publikujemy za zgodą Wydawnictwa PROHIBITA. Książkę zamówić można na Multibook.pl
Można też kupic w księgarni bonito o ponad 10% taniej (24,2zl) niż w Multibook (27zl)
http://bonito.pl/k-434788-idee-maja-konsekwencje
A dlaczego i do czego jest potrzebna czyjakolwiek zgoda do opublikowania tego fragmentu?
Z kultury i grzeczności, dla reklamy czy w celu przestrzegania jakiś nieuczciwych, narzuconych antywolnościowo i d…kratycznie przepisów?
Dobry obyczaj nakazuje by spytać o zgodę. To chyba proste. Wolny rynek nie unieważnia istnienia dobrych obyczajów.
Comments are closed.