Ledwo co zdążyliśmy zapomnieć o aferze podsłuchowej w PSL, a już media ujawniły kolejną aferę w polskiej polityce. Tym razem dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” wykonał telefon do Prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku podając się za urzędnika Kancelarii Premiera.
Podczas prowokacji dziennikarz przedstawił się jako asystent Tomasz Arabskiego, szefa kancelarii. Jako powód swojego telefonu określił chęć ustalenia dogodnego terminu posiedzenia sądu dotyczącego Marcin P., prezesa owianego złą sławą Amber Gold. Sędzia Ryszard Milewski bez żadnych protestów zapewnił rzekomego urzędnika, że datę dostosuje do oczekiwań Kancelarii Premiera.



Wynikiem prowokacji „GPC” feralnego sędziego czeka dymisja, a w mediach znowu zawrzało w sprawie Amber Gold, która najwidoczniej nie dość jeszcze upokorzyła wszelkie rodzime instytucje. Opozycja domaga się powołania komisji śledczej, członkowie partii rządzącej zaś twardo stoją przy swoim i o żadnej komisji nie chcą nawet słyszeć.
Działanie dziennikarza przypomina inną prowokację, przeprowadzoną w 2010 roku. Oto pewien przedsiębiorczy student z Warszawy wysłał e-mail do kierownictwa Telewizji Polskiej, w którym podał się za urzędnika Kancelarii Prezydenta. Spreparowana wiadomość dotyczyła prośby aby w TVP pojawił się nowy program, a jego prowadzącym miał być sam autor fałszywki. Ku zaskoczeniu prowokatora nie minęło kilka dni, jak zaproszono go do siedziby telewizji na ul. Woronicza i po kilku miesiącach podpisano kontrakt na 39 tysięcy złotych. Student podający się za „człowieka prezydenta” otrzymał vipowską wejściówkę oraz samochód z kierowcą.
Kiedy sytuacja wyszła na jaw wprawiła w niemałe zakłopotanie władze TVP, które z zaskakującą naiwnością połknęły haczyk założony przez młodego studenta. Co jednak ma to wspólnego ze sprawą prezesa gdańskiego sądu i afery Amber Gold?
Otóż zarówno w jednym jak i w drugim przypadku cała prowokacja opierała się tylko i wyłącznie na podszyciu się pod inną osobę. Nie byle jaką bo ważnego urzędnika kancelarii szefa rządu bądź prezydenta. Sam fakt rozmowy z kimś z kręgu władzy wprawił zarówno prezesa Milewskiego jak i włodarzy TVP w stan najwyższej gotowości i wiernopoddaństwa. Gdy tylko padło hasło „kancelaria” gdański sędzia zaczął bez oporu toczyć rozmowę w taki sposób, na jaki mu prawo nie zezwala. Zasady jednak odchodzą na bok, kiedy poddany rozmawia ze swoim panem. Tak samo przedstawicielom TVP nawet nie przyszło do głowy aby sprawdzić nadawcę maila. Jak by to bowiem wyglądało? Sługa sprawdza swego pana!? To nie do pomyślenia! Przynajmniej w naszym kraju…
Teoretycznie system funkcjonuje w naszym kraju w ten sposób, że głowa państwa ma dosyć wąskie uprawnienia. Prezydent może na przykład zarządzić wybory, ma prawo weta, prawo łaski, jest także zwierzchnikiem sił zbrojnych. Nie jest natomiast zwierzchnikiem publicznej telewizji, a mimo to wystarczy jeden mail do TVP aby ta zatwierdziła kontrakt na kwotę 39 tysięcy zł. Teoretycznie system gwarantuje trójpodział władzy, w którym ta sądownicza jest niezależna od wykonawczej. Pomimo tego wystarczy jeden telefon aby prezes sądu zaczął grać jak mu „urzędnik kancelarii” zagra.
Teoretycznie system jest dobry i powinien funkcjonować sprawnie. Nie będzie tak jednak dopóki tworzące go elementy nie wyprą z siebie wiernopoddańczego, zaczerpniętego z poprzedniej epoki nastawienia wobec władzy. To władza służy obywatelom, a nie odwrotnie i o tym zapominać nie możemy.
Michał Bednarski