Oto mój komentarz do artykułu pana Mateusza Machaja pt. Walka klas:
MM: „Witold Świrski przytoczył niedawno na łamach tygodnika „Najwyższy Czas!” („Iskrzenie na styku”, NCz!, nr 21/2003) biologiczną analogię do walki klas społecznych.”
WŚ: W istocie przytoczyłem biologiczną analogię ZAPRZECZAJĄCĄ istnieniu walki klas (typu kapitaliści kontra robotnicy czyli inaczej wilki kontra sarny). Mówi ona, że prędzej możemy się spodziewać walki jakby to powiedział Marx „wewnątrzklasowej”, bo to nie robotnik walczy z kapitalistą tylko kapitalista z innym kapitalistą (o klienta) a robotnik z robotnikiem walczy o miejsce pracy. Wolnorynkowiec wstawi w miejsce walki słówko konkurencja i już.
Przyznaję, że we wzmiankowanym artykule, z rozpędu walki wewnętrzne saren, żubrów i jeleni błędnie nazwałem „klasowymi” choć logicznie pasuje tu słowo „wewnątrzklasowe”, bo dotyczą zwierząt korzystających z tego samego pokarmu.
Żeby nie być gołosłownym zacytuję: „Na koniec jeszcze mała przyrodnicza uwaga. Okazuje się, że Marks kompletnie mylił się co do walki klas jako konfliktu przedsiębiorców z robotnikami. To całkowicie naiwne myślenie przypomina powierzchowne obserwacje natury z których na przykład wynika, że największymi wrogami saren są wilki. Jednak dokładniejsze badania wyraźnie pokazują, że wilki działają na korzyść saren eliminując z dalszego rozrodu sztuki chore, stare, >głupie<. Podobnie na wolnym rynku biznesmeni pełnią rolę selekcyjną zwalniając bezmyślnych, starych, chorych i leniów. Kto jest wobec tego największym antagonistą robotników? Popatrzmy na przyrodę. Największym wrogiem saren nie są wilki, lecz zwierzęta, które żywią się tym samym pokarmem na tym samym terenie – jelenie, żubry. Ta prawdziwa a jednocześnie bezkrwawa walka klas na śmierć i życie występuje także między poszczególnymi stadami saren czy nawet pojedynczymi osobnikami. I to dlatego na wolnym rynku największym wrogiem robotnika nie jest biznesmen, lecz inny robotnik. W odniesieniu do kapitalistów największym wrogiem biznesmena jest inny biznesmen. Na przykład wrogiem firmy dużej, starej jest firma młoda, rzutka, skłonna do ryzyka (oczywiście jeśli obie działają w tym samym segmencie rynku!). Dlatego dopóki istnieje wolna konkurencja duże firmy zmuszane są do okresowych restrukturyzacji (odmładzania się) inaczej by zbankrutowały. Niestety na nasze nieszczęście zamiast ryzykownej restrukturyzacji biznesmeni często wybierają łatwiejszy hammeryzm.”
MM: „Tak naprawdę wilki nie są wrogami saren, a tak samo kapitaliści nie są wrogami robotników, tylko selekcjonują >bezmyślnych, starych, chorych i leniwych<„.
WŚ: Pan Machaj zdaje się sugerować, że jest inaczej?
MM: „Analogia jest zupełnie nie na miejscu…”
WŚ: Nie wiem czy zupełnie. Każda analogia ma jakieś ułomności inaczej nie byłaby analogią tylko tożsamością. W mojej największą wadę stanowi to, że wilki dokonują selekcji saren poprzez zabijanie i zjadanie swoich „ofiar”. Natomiast kapitaliści niestety (niestety dla analogii) nie zabijają i nie zjadają kiepskich pracowników tylko ich zwalniają albo nie przyjmują do pracy. Tak więc sam przyznaję, że jest to poniekąd chybiona analogia (jak każda inna). Choć pan Machaj akurat zapomniał użyć tego ludożerskiego argumentu.
MM: „…i stanowi próbę przeszczepienia działania człowieka na grunt czysto biologiczny.”
WŚ: Nie jestem zwolennikiem jakiegoś zwierzęcego biologizmu w życiu człowieka co sugeruje pan Machaj. Ja tylko (aż) przedstawiłem analogię. Jeśli napiszę, że rynek przypomina np. układ naczyń połączonych (bo ingerencja w jednym miejscu może oddziaływać na inne gałęzie gospodarki), to czy staję się przez to od razu zwolennikiem czysto fizykalnego ujęcia rynku? Podobnie nie jestem zwolennikiem ludożerstwa (to jest zjadania kiepskich pracowników przez żądnych krwi kapitalistów).
MM: „Samą koncepcję walki klas warto trochę rozwinąć.”
WŚ: Może i warto. Ja też coś rozwinę. Pan Machaj wyrwał omawianą tu analogię z kontekstu. Mój artykuł NIE traktował o walce klas. Pisałem ogólne wnioski na temat powiązań biznesu i władzy. Niekiedy biznesmeni niezainteresowani (zmęczeni) walką (konkurencją) na wolnym rynku o klienta próbują skumać się z władzą, by drogą administracyjną i czysto biurokratyczną zdobyć przewagę nad innymi kapitalistami. Nazwałem to zjawisko hammeryzmem od Armanda Hammera – amerykańskiego multimilionera prowadzącego mniej lub bardziej ciemne interesy (na wyłączność) ze wszystkimi chyba sowieckimi gensekami od Lenina po Gorbaczowa. Na zakończenie dodałem, że taka postawa biznesu wyraźnie pokazuje, że pozory mylą. Przedsiębiorcy nie walczą z robotnikami, lecz z innymi biznesmenami operującymi w tym samym sektorze. Podobnie nie ma walki (konkurencji) między wilkami a sarnami. Naprawdę (choć bezkrwawo) sarny walczą między sobą oraz z jeleniami i żubrami o ten sam pokarm a wilki z lisami (czy innymi drapieżcami – nie chcę tu wchodzić w szczegóły – żywiącymi się tym samym pokarmem na tym samym terenie). Pozory mylą, bo przy zjadaniu sarny przez wilki leje się krew. To, że nie jest to prawdziwa walka potwierdza choćby ten fakt, że nigdy nie zdarzyło się, by sarny zaczaiły się na jakiegoś wilka i go zabiły tudzież skonsumowały. Wilki dokonują selekcji i przyczyniają się do zachowania gatunku saren w dobrej kondycji (oczywiście niejako „przy okazji” mają pokarm). Podobnie w każdym stawie hodowlanym musi pływać jeden albo więcej szczupaków inaczej karpie robią się zbyt tłuste, nie są w stanie pływać i zdychają. Żaden wynalazek, wędkarz itd. nie jest wstanie tak wpłynąć dodatnio na kondycję i zdrowie karpi jak szczupak. PODOBNĄ (nie taką samą, bo np. nie jedzą złych pracowników) rolę szczupaków selekcyjnych na rynku pracy pełnią biznesmeni.
Człowiek dąży do minimalizacji wysiłku stąd, jeżeli może się obijać w pracy, to się obija (jeżeli biznesmen może coś sprzedać drożej, to sprzedaje) i żadna etyka tu nie pomoże. Komunę nawet chrześcijanie przerabiali (patrz Dzieje Apostolskie) i kiepsko na tym wyszli. Bo prawda jest taka, że poza nielicznymi wyjątkami (charytatywne akcje itp.) zasada „kupić tanio sprzedać drogo” oraz „pracować jak najmniej za jak najwyższą pensję” są jak najbardziej etycznie uzasadnione. Wystarczy wyobrazić sobie świat rządzony dokładnie odwrotnymi zasadami. To byłby dopiero koszmar.
Oczywiście dla tych normalnych zasad musi istnieć jakaś przeciwwaga inaczej doszłoby do absurdalnej skrajności. Taką przeciwwagą są wybredni i oszczędni klienci (oraz konkurencja), którzy studzą zapał biznesmenów w windowaniu cen. Natomiast wymagający i bezwzględni pracodawcy gaszą w zarodku wszelkie myśli pracowników o słodkim lenistwie, obijaniu się i braniu jeszcze za to kasy. Czy to jest biologizm?
MM: „Przede wszystkim należy odróżnić prawa natury od praw naturalnych. Wilki zabijają niektóre sarenki i w ten sposób dokonują naturalnej selekcji.”
WŚ: OK
MM: „Jeśli wilki usuwają niepotrzebne sarenki, a kapitaliści usuwają niepotrzebnych robotników, to może działania Stalina są odpowiedzią sił społeczno-biologicznych na zbyt duży przyrost ludności?”
WŚ: Z igły widły. Jeżeli wilki zabijają sarny a kapitaliści zwalniają pracowników, to Stalin jest OK?! Wniosek wyciągnięty z dwu przesłanek jest zbyt daleko idący (delikatnie mówiąc). Czy jeśli właściciel firmy mówi głośno: „Jestem głodny jak wilk”, to co tężsi pracownicy chowają się z trwogą po kątach? A jeśli szef doda: „Zjadłbym konia z kopytami” oddychają z ulgą, wychodzą ze swoich kryjówek i dzwonią po jakąś dużą porcję koniny? Ani ja tak nie myślę ani pan Machaj (mam nadzieję). Dlatego z faktu pełnienia roli selekcyjnej w przyrodzie przez wilki oraz z faktu pełnienia roli selekcyjnej biznesmenów na wolnym rynku nie wynika, że Stalin był przedstawicielem jakichś sił w których istnienie nota bene ani ja nie wierzę ani pan Machaj. Po za tym ani ja ani pan Machaj (tak podejrzewam) nie wierzymy w mit przeludnienia.
Napisałbym, że mój adwersarz strzela z armaty do wróbla, tylko że wtedy mógłby się on spodziewać wizyty policji i przeszukania na okoliczność nielegalnego posiadania działa kaliber nieznany używanego do kłusownictwa na ptactwo. Więc tego nie napiszę. Wystarczy, że odwiedzą pana Machaja wysłannicy przemysłu rolniczego z prośbą o odsprzedanie patentu na robienie wideł z igieł.
MM: „Wyraźnie brakuje nam tutaj pewnego elementu, który jest niezbędny do obrony systemu leseferystycznego.”
WŚ: Zapowiada się, że widły będą potężne. Do jednej analogii dodana zostanie cała podbudowa filozoficzo-etyczna. Ale dobrze. Zobaczymy do czego to prowadzi.
MM: „Jeśli wilk walczy z sarenką, to kwestią czysto praktyczną jest to, co się stanie. Takie są prawa natury, taki był bieg wydarzeń, powiemy. Sarenka albo ucieknie albo zostanie zjedzona przez wilka – decydują praktyka i umiejętności. Tak samo działa to w przypadku konfliktu człowiek kontra wilk. To, czy w bezpośrednim starciu wygra człowiek, czy wygra wilk jest przedmiotem sporu techniczno-praktycznego. Wilk może być zwinny, a człowiek wyposażony w broń, która pozwoli mu pokonać bestię. Obydwa przypadki odnoszą się do relacji biologicznych, a nie społecznych.”
WŚ: Niedokładnie. Drugi przypadek jest ludzko-zwierzęcy czyli niejako społeczno-biologiczny. Dlaczego się tego czepiam? Wyjaśnienie za moment we fragmencie o grubszych błędach.
MM: „Nie możemy powiedzieć, że jeśli pojedynek wygra sarenka to będzie dobrze albo źle poza obracaniem się w naszych subiektywnych preferencjach.”
WŚ: W indywidualnym przypadku rzeczywiście trudno stwierdzić czy to dobrze, że sarna uciekła lub czy to dobrze, że została zabita. Natomiast ogólnie rzecz biorąc TO DOBRZE, że wilki kontrolują populację saren zapobiegając wyradzaniu się gatunku i jego zniknięciu na skutek przetłuszczonej wątroby. Poza tym TO DOBRZE, że przyroda jest tak „skonstruowana”, że dąży do równowagi i wilki nie są w stanie zlikwidować całkowicie wszystkich saren.
MM: „Analogicznie nie sposób ocenić, czy wilk wygrywający z człowiekiem w pojedynku postępuje >moralnie< lub >niemoralnie<. ”
WŚ: Zgoda. Wilk nie ma duszy, rozumu i wolnej woli (dla ateistów: niepotrzebne skreślić, dla skrajnych materialistów: skreślcie wszystko i nie czytajcie dalej), więc nie może dokonywać moralnych wyborów.
MM: „Człowiek zabijający zwierzynę po prostu szuka sobie pożywienia, a jego działalność nie jest przedmiotem rozważań nauki, opisującej relacje międzyludzkie: etyki.”
WŚ: Uuuuupsss. Grubszy błąd. Bardzo grubszy błąd. Oddziaływanie człowieka na przyrodę jak najbardziej JEST poddawane ocenie etycznej.
Na przykład. Ktoś może zabić ostatniego wilka na świecie „z głodu”, bo już mu kawior obrzydł. W innym przypadku ktoś może zabić ostatniego wilka na świecie też z głodu, ale znajduje się w sercu Alaski, jest środek zimy, nie ma śladu innej zwierzyny, do najbliższej osady szmat drogi, zapasy się skończyły, grozi widmo śmierci. To są z etycznego punktu widzenia dwa różne czyny! (Nawiasem mówiąc dla dobra ludzkiego – odpowiednio ważnego dobra ludzkiego – człowiek ma moralne prawo zwierzęta nawet dręczyć – np. próbki nowych leków itp., ale np. oblewanie kota benzyną i podpalanie dla sadystycznej przyjemności jest jak najbardziej złe! Ze względów etycznych jakby się ktoś pytał).
Człowiek może zabić zwierzę także z innych pobudek niż głód czy obrona własna (i tym różni się od zwierząt). Na przykład. Ktoś może polować na wilki dla czystej przyjemności lub z nienawiści (bo mu siostrę zagryzły) w sytuacji, gdy populacja tej zwierzyny jest na wymarciu a gatunek znajduje się pod ochroną. Ktoś inny też poluje na wilki dla czystej przyjemności lub z nienawiści (bo mu siostrę zagryzły), ale wilków jest tak dużo, że w nocy w zimie watahy biegają po Marszałkowskiej w Warszawie (ludzie boją się wychodzić z domu). I znowu z etycznego punktu widzenia to też są dwa różne czyny.
To nie wszystkie możliwe sytuacje człowiek-przyroda. Ale mam nadzieję, że podałem takie przykłady, które przekonały czytelników o konieczności etycznego oceniania także relacji człowiek-przyroda.
Na tym nie kończy się poważny błąd pana Machaja. Twierdzi on bowiem w omawianym zdaniu, że etyka dotyczy tylko relacji międzyludzkich (podkreśla to w dalszej części artykułu). Przed chwilą pokazałem, że także człowieka do przyrody. Ale przecież także stosunek człowieka do samego siebie musi być poddawany ocenie moralnej. Czy jeśli ktoś upija siebie a nie kogoś, to już jest moralnie w porządku? Jeśli ktoś nadmiernie ryzykuje swoim życiem wskakując dla zabawy w biegu do pociągu, to jest OK? Powiedzmy, że nawet takie osobiste działania mogą wpłynąć na otoczenie więc są moralnie złe (z punktu widzenia etyki jako nauki o relacjach tylko międzyludzkich), ale czy jeśli Robinson znajdzie się na bezludnej wyspie (wersja bez Piętaszka) to już może zapić się na śmierć bez moralnych konsekwencji? (Owszem może to zrobić, bo jest wolny, ale to nie zmienia nagannej oceny etycznej takiego postępowania)
Wszystko co czyni człowiek jest przedmiotem etycznej oceny. Inaczej mówiąc etyka dotyczy każdej działalności człowieka.
Można wyobrazić sobie „etykę”, która pochwala obdzieranie kotów ze skóry a potępia np. głaskanie kotów. Można wyobrazić sobie etykę, która pochwala alkoholizm a potępia jedzenie chleba. Z trudem mogę sobie wyobrazić etykę mówiącą, że cokolwiek człowiek robi ze sobą (nie wpływając na innych w żaden sposób) oraz cokolwiek robi z niższymi gatunkami jest dobre. Ale nie wyobrażam sobie etyki, która mówi, że czyny jednostki nie dotyczące innego człowieka w ogóle nie podlegają etycznemu wartościowaniu. Jest to wizja etyki mocno okrojonej.
Nie wiem skąd się wzięły w wykładzie pana Machaja takie poważne błędy. Być może jest to wniosek dalekoidący, ale zastanawiam się czy te błędy nie stawiają pod znakiem zapytania wiarygodności całego jego wywodu
MM: „Tego elementu [etyki] właśnie zabrakło w porównaniu przytoczonym przez Witolda Świrskiego.”
WŚ: Wracamy do mojej analogii. Z igły widły. Czy gdy ktoś mówi: „Jestem głodny jak wilk”, to znaczy, że postępuje nieetycznie, bo ludożerstwo jest niemoralne?
MM: „Wszelkie relacje między jednostkami ludzkimi są analizowane w kontekście kategorii etycznych.”
WŚ: Nie tylko relacje międzyludzkie, lecz każdy czyn człowieka, ale o tym już pisałem.
MM: „Wilk zjadający człowieka nie postępuje etycznie lub nieetycznie, tylko działa zgodnie z prawem dżungli.”
WŚ: OK.
MM: „Kiedy jednak dochodzi do konfliktu człowiek-człowiek, możemy go analizować z etycznego punktu widzenia, czyli demonstrować, kiedy podjęte działania są z moralnego punktu widzenia słuszne bądź nie.”
WŚ: Czy ja twierdzę inaczej? Czy porównanie rynku do świata przyrody oznacza od razu pójście w a- lub anty- etyczny biologizm? Czemu pan Machaj mnie się czepił? Mam lepszego kandydata do krytyki. Niejaki Ezop pisał bajki w których zwierzęta mówiły ludzkim głosem a na dodatek każda bajka kończyła się (o zgrozo) morałem. Mało tego. Podobno w tych bajkach zachowania zwierząt były odnoszone do zachowań ludzkich i na odwrót (ciekawska sroka, sprytny-chytry lis itd.) poza tym te bajki stanowiły zakamuflowany komentarz do aktualnej sytuacji politycznej (społecznej). Tymczasem wiadomo, że świat zwierząt nie rządzi się etyką, zwierzęta nie mówią i nie mają cech ludzkich (a ludzie zwierzęcych). Lis skradający się do kurnika nie przejawia chytrości i sprytu tylko działa zgodnie z prawem dżungli, sroka latająca za błyskotkami nie jest ciekawska tylko działa zgodnie z instynktem itd. itd. Ja to wiem, bo mi pan Machaj raczył objawić. Szkoda tylko, że Ezop nie doczekał.
MM: „Oczywiście nie oznacza to, że ludzie automatycznie się dostosują do przyjętego przez nas systemu moralnego i prawnego. Wielu z nich będzie działać na przekór tym zasadom, działać niemoralnie w sposób inwazyjny na drugą osobę. Natomiast etyka, jaką zaprezentujemy, stanie się uprawnioną podstawą obrony przeciwko takim ludziom.”
WŚ: Też tak mniej więcej sądzę.
MM: „To, co odróżnia świat ludzi od świata zwierząt, to właśnie etyka i sprecyzowanie praw naturalnych, przysługujących każdemu człowiekowi. Stąd wszelkie analogie do świata zwierząt są skazane na niepowodzenie.”
WŚ: Właśnie. Od razu mówiłem, że ten Ezop to przereklamowany gość. Dlatego przyrzekam nie mówić już o bliskich przyjaciółkach, że to „papużki nierozłączki”, o rządzie nie będę mówił, że to „trutnie” lub „świnie przy korycie”, a jeżeli kiedykolwiek powiedziałem, że czuję się jak „ryba w wodzie”, to od razu przyznaję, że kłamałem itd. itd. Bo to wszystko są nieetyczne analogie skazane na niepowodzenie.
Pan Machaj traktuje moją analogię tak śmiertelnie poważnie, i z godną podziwu konsekwencją wyciąga z niej tak daleko idące wnioski natury filozoficzno-etycznej, że aż trudno mi się bronić. Czuję się tak jakbym powiedział: „Baśka miała fajny biust i była jak dzika kotka” a pan Machaj mi na to „To, co odróżnia świat ludzi od świata zwierząt, to właśnie etyka i sprecyzowanie praw naturalnych, przysługujących każdemu człowiekowi. Stąd wszelkie analogie do świata zwierząt są skazane na niepowodzenie.” Powiem więcej one są z góry skazane na niepowodzenie. A przyrównywanie człowieka (tj. w inkryminowanym przypadku dziewczyny) do zwierzęcia w dodatku dzikiego uwłacza jego (tj. człowieka a nie zwierzęcia) godności i stanowi poważny objaw depersonalizacyjnej postawy Witolda Świrskiego wypranej z wszelkiej etycznej oceny relacji międzyludzkich itd. itd.
Ale ja dalej będę się upierał, że Baśka… pardon, że wolny rynek przypomina świat przyrody. I nie muszę dodawać, że tylko pod pewnymi względami, tak jak nie muszę tego dodawać wygłaszając opinię na temat dziewczyny.
A poza tym jedno głupie pytanie. Czy analogię można „skazać”? Czy ta przenośnia nie jest chybiona (czyli skazana na niepowodzenie)? Wszak czasownik skazywać odnosi się wyłącznie do świata ludzi a nie do pojęć abstrakcyjnych…
MM: „(…) Znana teza monarchistów to: „każda władza pochodzi od Boga” (jak zauważa błyskotliwie Witold Świrski, skoro pochodzi od Boga, to może by ją jemu oddać?!).”
WŚ: Kilka akapitów wyciąłem i zupełnie nie komentowałem, bo oddalamy się z prędkością światła (wiem, że to nieuprawniona analogia, ale trudno: jedna mniej czy więcej już mi nie zaszkodzi) od artykułu („Iskrzenie na styku”) i od omawianej analogii. Tutaj jedynie pragnę zapewnić tych, którzy nie widzieli mojego artykułu, że nic na temat pochodzenia władzy od Boga i przynależności tejże do Niego w tym artykule nie pisałem.
MM: „Tymczasem jest to błąd pomieszania kwestii religijnych z kwestiami etycznymi. Każda nauka ostatecznie zatrzymuje się w jakimś miejscu, za które nie powinna wykraczać. Ekonomia zatrzymuje się na indywidualnych wyborach ludzi, które przyjmuje za dane (ekonomia nie mówi, czy papierosy są dobre lub złe dla człowieka – ona analizuje kształtowanie się cen papierosów). Fizyka zatrzymuje się (powiedzmy umownie) na wielkim wybuchu, a medycyna na organizmie człowieka. Tak samo etyka analizuje fenomen relacji człowiek-człowiek i tego, i tylko tego, dotyczy. Religia mówiąca o relacji Bóg-człowiek nie ma z tym nic wspólnego (przynajmniej nie jeśli chodzi o związek logiczny). Danie jednemu wybranemu władzy nad innymi jest złamaniem aksjomatu Kanta, wymogu równości, jaki można strywializować do postaci: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.”
WŚ: Każda nauka ma swoją działkę (ogrodzoną nieprzebytym murem) na wyłączność??? Religia jest od (tylko) relacji Bóg-człowiek a etyka (tylko) od człowiek-człowiek??? Ja bym z tymi tezami polemizował. Poza tym czy pisząc: „Danie jednemu wybranemu władzy nad innymi jest złamaniem aksjomatu Kanta, wymogu równości”, pan Machaj miał na myśli także Boga (władzę Boga)? Mam nadzieję, że nie, bo inaczej sam sobie przeczy. Traktuje Boga jako istotę różną (nierówną) od ludzi, czyli nie podlegającą etyce tylko religii, a jednocześnie odmawia Bogu władzy ze względu na postulat… równości.
MM: „(…) …rynek dąży do nigdy nie osiągalnego punktu równowagi.”
WŚ: Podobnie jak przyroda? Ups. Wyrwało mi się.
Znów wyciąłem kilka akapitów. Nie komentuję ich, bo są dalszym ciągiem rozważań pana Machaja z artykułu Czy podatki zwiększają ceny a to zupełnie inna bajka.
MM: „Kapitalista dostaje procent, sprawny przedsiębiorca dostaje zyski, zły przedsiębiorca ponosi straty, robotnicy, właściciele naturalnych bogactw oraz dobra kapitałowe dostają renty w zależności od produktywnego wkładu w produkcję. Nie ma żadnego wyzysku i nie ma żadnej dystrybucji. Wszystkie czynniki współgrają dzięki podziałowi pracy, akumulacji kapitału i specjalizacji produkcji. Nie ma żadnego ricardiańsko-marksistowskiego wyrywania zysków między pracą a kapitałem. Obydwa czynniki zarabiają pieniądze w zależności od spełnianych przez siebie ról. Nie walczą, tylko współgrają. Mit o tym, że kapitaliści ustalają płacę lub dystrybuują zyski, zostaje raz na zawsze obalony. Nie ma kolektywno-holistycznych walk między kapitalistami a robotnikami, a proces gospodarowania ma charakter mikroekonomiczny.”
WŚ: Ostatnie zdanie – pełna zgoda. Pragnę tylko na marginesie dodać, że w ten sposób zahaczyliśmy o „odwieczny” arystotelesowsko-platoński spór o powszechniki: Jeśli nie ma czegoś takiego jak „człowiek w ogóle”, albo „Polska”, bo w rzeczywistości istnieją tylko konkretni ludzie, to co opisują podręczniki medycyny i czym patriotyzm różni się od pierwszej lepszej bujdy na resorach? Jeżeli proces gospodarowania ma charakter mikroekonomiczny (bo ma!), to co opisują podręczniki ekonomii?
MM: „Kapitalista nie może sobie po prostu ustalić płac na niskim poziomie, dostarczającym tylko pieniędzy na przeżycie w slumsach, ponieważ on nie kształtuje płacy – robi to pośrednio przez niego konsument. Stąd kolejna poprawka do artykułu Witolda Świrskiego. >Bezmyślni< też są na rynku potrzebni i właśnie na rynku jest dla nich szansa.”
WŚ: Tak tak. Szczególnie w sekcji kontroli w elektrowni atomowej (to oczywiście żart).
MM: „Każda praca może być przydatna dla społeczeństwa i dobrobytu konsumentów. W zależności od jej >marginalnej wartości produktu<. Tak samo jest z chorymi, starymi i leniwymi. Im bardziej się rozwija gospodarka, im więcej kapitału, tym więcej miejsca dla wszystkich uczestników rynku.”
WŚ: Znaczy się każdy ma robić nawet jak jest chory lub stary lub leniwy? Dziadku co z tego, że masz 95 na karku – rynek się poszerzył więc marsz do roboty! A ty leniu co tak sterczysz jak „kołek w płocie” i gapisz się jak „wół na malowane wrota”? gospodarka się rozwinęła i oto od dziś każdy pracodawca przyjmie cię z otwartymi rękami a ty będziesz się uwijał jako ta „pracowita pszczółka” (motylanoga znowu to robię. Precz z analogiami przyrodniczymi!, precz!!, precz!!!, precz!!!!). A ty co tak leżysz w łóżku? Grypa, wyrostek, padaczka? To dziś żadna wymówka! Robota czeka, więc: „Weź swoje łoże i chodź”! (Jak tak dalej pójdzie, to nawet śmierć nie będzie wymówką).
MM: „Stąd zupełnym nonsensem jest twierdzenie pana Świrskiego, że biznesmeni selekcjonują ludzi. Biznesmeni nie przeprowadzają żadnej selekcji ludzi. Oni szukają czynników produkcji tak wycenionych, aby zapewnić sobie zysk.”
WŚ: No i dostało mi się. Ale pan Machaj ma rację. Jeżeli tak bezsensownie myślący osobnik jak ja znalazł jednak na rynku szansę w postaci wydrukowania swojego artykułu (tego z tą bezsensowną analogią) w prestiżowym i elitarnym „Najwyższym Czasie!”, to znaczy, że istotnie jest miejsce na rynku dla bezmyślnych (w elektrowni atomowej mnie nie chcieli. Tylko jedno mnie gryzie. Czy redaktor naczelny wybierając do druku mój artykuł a nie Iksińskiego nie dokonał czasem jakieś selekcji?! Być może naukowo nazywa się ona „szukaniem czynników produkcji tak wycenionych, aby zapewniały zysk”, ale to jest selekcja. A reszta to problem semantyczny. Podobnie jak nie ma czegoś takiego jak lodówka tylko chłodziarka, choć ja nadal trzymam piwo w lodówce a nie chłodziarce (nie wiem czy ta analogia też nie jest aby czasem „skazana na niepowodzenie”?). Jeżeli ogłaszany jest casting do filmu do roli np. Zosi w „Panu Tadeuszu”, to czy czasem nie następuje tu selekcja? Ja wiem, że ani ekipa ani nawet reżyser nie konsumują kandydatek, które odpadły, ale może nadal jest to selekcja? A gdy o stanowisko głównego księgowego w firmie X ubiega się iluś kandydatów, to czy nie mamy tu do czynienia z selekcją?
MM: „Rozwój wolnego rynku jest procesem odchodzenia od selekcji.”
WŚ: ???
MM: „…bo tu wygrywają odkrywcy, a nie ci, co odrzucają.”
WŚ: Selekcja nie wyklucza odkrywczości a odkrywczość selekcji. Jeżeli do mnie jako właściciela firmy Y przyjdzie tuzin gości z propozycją sprzedania swoich patentów, to tylko właściwa selekcja pozwoli mi odróżnić prawdziwych odkrywców od naciągaczy, wartościowy wynalazek od steku bzdur.
MM: „Taki pan jak Steven Hawking jest stary, chory, nie przeszedłby o własnych nogach centymetra, ma takie kłopoty z mówieniem, że zanim zrozumie się jego wypowiedź, trzeba być naprawdę cierpliwym. Jakoś nikt nie selekcjonuje tego geniusza, chociaż jestem pewien, że w początkach cywilizacji selekcja byłaby bezlitosna.”
WŚ: Nie tylko w początkach cywilizacji. Nawet dzisiaj. Na przykład gdyby pan Stefan Hawking spróbował dostać posadę chłopca podającego piłki na Wimbledonie… Uważam, że ta branża nawet pomimo jego geniuszu byłaby dla niego nieosiągalna. Dlaczego? Bo nie przeszedłby selekcji! (No chyba, że należy do rycerzy Jedi i mocą umysłu przenosi przedmioty).
A propos pana Hawkinga. Było coś o etyce i relacjach międzyludzkich więc tak offtopic spieszę donieść jakie żale do swojego ex-męża ma pani Hawking (która nawiasem mówiąc opiekowała się nim i pielęgnowała go, gdy jeszcze nie był sławny). Pani Hawking powiedziała mniej więcej coś takiego: „Od czasu, gdy stał się sławny nie ma w nim krzty pokory, to jedna wielka pycha. Jemu się zdaje, że jest Bogiem! Przestał mi okazywać jakiekolwiek uczucie, nawet zwykłą ludzką życzliwość” (cytat z pamięci). Nie ma nic gorszego niż odtrącona kobieta (i genialny kaleka, który popadł w manię wielkości), ale chyba jakieś ziarno prawdy musi w tym być? (Przepraszam za analogię. Wiem, że jako pojęcie abstrakcyjne prawda nie ma żadnych nasion ani ziaren… więc jeszcze raz przepraszam).
Ale, ale. Zaczynam kapować. Przykład z Hawkingiem we wczesnej fazie cywilizacji mnie oświecił. Pan Machaj naprawdę sądzi, że ja sądzę, że ludzie, którzy nie przejdą selekcji na wolnym rynku powinni kopsnąć się w kalendarz (być zjedzeni, umrzeć z głodu itd.). Na miły Bóg nie podejrzewałem, że można aż tak dosłownie potraktować tą analogię! Przecież na wolnym rynku świat się nie kończy!
Selekcja dokonywana przez wilki i szczupaki wolnego rynku sprowadza się do odmowy zatrudnienia kogoś albo zwolnienia kogoś z pracy. Do śmierci jeszcze baaardzo daleko. Te dwa narzędzia selekcyjne przynoszą trojaki skutek. Zapobiegają temu, żeby na danym stanowisku pracował ktoś kto się do niego kompletnie nie nadaje np. by w balecie tańczyła primadonna z amputowanymi nogami, by spikerem w radiu był człowiek głuchoniemy, by tłumaczem została osoba bez znajomości języków obcych itd. To sito można porównać do takiej dziecięcej zabawki w dopasowywanie klocków. Jest pudełko z wyciętymi otworami w różnych kształtach (koło, kwadrat, prostokąt i inne) i są klocki: kula, sześcian, prostopadłościan i inne. Chyba dalej tłumaczyć nie trzeba?
Drugie sito zapewnia to, żeby na danym stanowisku pracowała osoba jak najlepiej znająca się na rzeczy. Spiker nie tylko nie głuchoniemy ale i nie jąkający się, nie tylko nie jąkający się, ale i wyraźnie mówiący, nie tylko wyraźnie mówiący, ale i posiadający miły tembr głosu, nie tylko posiadający miły tembr głosu, ale i nie bezmyślny… itd. itp. To sito można sprowadzić do formuły: „Lepsze jest wrogiem dobrego”.
Wreszcie zarówno groźba zwolnienia z pracy jak i odmowa przyjęcia powodują, że człowiek lepiej się stara, podnosi swoje kwalifikacje, inwestuje w aparycję, próbuje nawiązać różne kontakty itd. itd. Mówiąc językiem przyrody: Od czasu wrzucenia szczupaka do stawu średnia prędkość z jaką poruszają się karpie wzrasta niepomiernie, natomiast spada średnia ilość tkanki tłuszczowej, wzrasta mięśniowej itd. Ludzie mają lepiej niż karpie, bo jeśli im się nie uda, to nie są zjadani tylko mają szansę poprawić się, spróbować jeszcze raz (spróbować gdzie indziej, w innym zawodzie itd.).
A co jeśli już kompletnie nic nie wychodzi? Na szczęście wolny rynek nie wyczerpuje wszystkich możliwości ludzkiego działania. Poza rynkiem też jest życie! (Parafraza pewnego hasła). I całkowite odpadnięcie z „wyścigu szczurów” (akurat nie ja jestem autorem tej oczywiście skazanej na niepowodzenie analogii) nie oznacza śmierci. Można zapewnić sobie środki do życia nie bezpośrednio w grze rynkowej, ale pośrednio. Np. poprzez spadek, bogate małżeństwo albo z odsetek bankowych zgromadzonych w czasie, gdy dana osoba świetnie radziła sobie na rynku (dotyczy to np. piłkarzy, których kariera kończy się przed trzydziestką i dalej często już nic, a także dotyczy normalnych emerytów). Wreszcie w ostateczności można skorzystać z opieki społecznej (mam na myśli prawdziwą to jest prywatną opiekę społeczną a nie jej państwową karykaturę). Nawet pan Hawking, gdy nie był jeszcze znany, korzystał z tej pozarynkowej oferty znajdując oparcie i pomoc w żonie (dziś stać go na pielęgniarki).
A propos żon. Poza bezpośrednią presją rynku znajdują się wszystkie te kobiety (i dzieci), które są na utrzymaniu mężów (i ojców).
A teraz clou: Choć na rynku świat się nie kończy, to jednak muszą na rynku panować zasady selekcyjne i to bardzo ostre, przypominające świat przyrody właśnie. Nie może panować na nim zasada altruizmu czy miłosierdzia (ateiści: niepotrzebnie skreślić, materialiści: jeszcze tu jesteście?), rozumiana jako pobłażliwość dla kiepskich pracowników, choć oczywiście jednostkowo bywa ona stosowana. Nikt nie może zabronić kapitaliście tak prowadzić biznesu jak chce. Jednak tylko ostra selekcja rynkowa (tylko ten tak potępiany „wyścig szczurów”) umożliwia wytworzenie dobrobytu, który pozwala na rozwój pozarynkowej (to jest charytatywnej) działalności ludzkiej.
MM: „Wolny rynek poszerza specjalizację, różnorodność i pozwala każdemu realizować jego własne talenty. Zdaję sobie sprawę, że Witold Świrski temu nie zaprzeczy i w jego tekście bezpośrednie zaprzeczenie się nie pojawiło.”
WŚ: Prorok jaki czy co? Rzeczywiście nie zaprzeczam a nawet potwierdzam ten fakt.
I tylko dodaję, że lenistwo, choroba i starość to żadne talenty do rozwijania. Twierdzę, że leń nie będzie wykonywał „mrówczej roboty” (motylanoga znowu przyrodnicza analogia), chora na grypę nie będzie pielęgniarką w szpitalu, bezmyślny nie dostanie posady stratega, stara babina nie będzie wziętą top-modelką itd. (przykłady skrajne dla uwypuklenia zjawiska selekcji). Jeżeli znajdą oni posadę gdzieś indziej, gdzieś gdzie, mimo swojej nazwijmy to „ułomności”, przejdą przez sito selekcji, to czy ja, lub ktokolwiek inny będzie miał coś przeciwko temu? Natomiast mam bardzo wiele przeciwko pewnej bardzo ładnej i pociągającej pani z pewnego kanału tv, która mówi „nareście” zamiast „nareszcie” a każde zdanie intonuje w tak koszmarnie manieryczny sposób (i zawsze taki sam), że aż zęby bolą. Niestety rynek TV jest mocno administracyjnie kontrolowany, brak na nim porządnej selekcji i dlatego ta ślicznotka, zamiast realizować swe niewątpliwe talenty gdzie indziej (młoda, zdrowa i prawdopodobnie nieleniwa), katuje mnie swoją obecnością na ekranie.
MM: „Mimo to niektóre kwestie pozostały niewyjaśnione i oparte na błędnych analogiach, a to może prowadzić w złą stronę. Stąd konieczne sprostowanie lub też, jak kto woli, wyjaśnienie.”
WŚ: No myślę, że ja też tu co nieco nawyjaśniałem.
MM: „Na koniec jeszcze o walce klas. Na wolnym rynku nie ma walki klas, bo wszyscy korzystają, a wszystkie działania są zgodne z etyką. Problem jest dopiero wtedy, gdy ktoś dostaje wyłączność na łamanie zasad etyki.”
WŚ: Ja uważam, że można mówić o walce „wewnątrzklasowej” (słówko z języka marksistów): Przemysłowców o ten sam segment rynku, pracowników o to samo stanowisko. W języku liberalnym nazywa się to konkurencją.
MM: „(…) wielokrotnie w historii wielkie firmy i koncerny traciły rynki i wypierała ich drobna, prężna konkurencja. Wielkość kapitału liczy się w przypadku korumpowania polityków. Na wolnym rynku liczą się umiejętności, a nie tylko zasób kapitału.”
WŚ: No właśnie. To mniej więcej, circa koma, było tematem mojego artykułu pt. „Iskrzenie na styku”.
MM: „Przesądy są ciężkie do zwalczenia. Ale trzeba próbować i wskazywać marksistom, że ich tezy wynikają z pomysłów jednego takiego ignoranta, co jakiś czas temu nie był w stanie zrozumieć, co do niego mówili.”
WŚ: Howgh!
Witold Świrski
(16 czerwca 2003)
PS. Tak tu się od pewnego czasu z panem Machajem spieramy. (Ja coś biorę na tzw. chłopski rozum a pan Machaj poprawia mnie z profesorskich wyżyn), ale mam nadzieję, że jakaś nauka dla odwiedzających „Stronę Prokapitalistyczną” z tych dyskusji wyniknie. Natomiast muszę przyznać, że w wielu sprawach się z panem Machajem całkowicie zgadzam (np. „gold is money”!!!). Nie pisałem o tym, bo tam gdzie zgoda trudno o napisanie ciekawego, polemicznego tekstu, tym bardziej, że tematykę pieniężną pan Machaj przedstawił bardzo wyczerpująco. Natomiast nie chciałbym być zaliczony do grona tych, którzy nie zgadzają się z panem Machajem w kwestii „gold is money”, banków z całkowitym pokryciem wkładów, stałego kursu waluty do złota itd. Piszę o tym co nas łączy teraz, bo zapowiada się, że dalej to już będziemy się tylko spierać i spierać.
Home Publicystyka Witold Świrski: Recydywa czyli kilka analogii wielokrotnie skazanych (na niepowodzenie)