W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem. Dr Leszek Czerwiński dyrektor Miejskiego Szpitala w Rzeszowie miał odwagę zlikwidować oddział położniczy. Po męsku, zrobił to co zapowiedział. Nie uległ szantażowi lekarzy żądających podwyżek, które groziły nakręcaniem się spirali zadłużenia szpitala. Gdy stało się jasne, że do oponentów nie przemawiają żadne argumenty, dyrektor oświadczył, iż gdy zajdzie potrzeba to ściągnie lekarzy z Ukrainy.
W odpowiedzi lider położników dał komentarz mniej więcej w tym stylu „dyrektor to se może, a my dopilnujemy by Izba Lekarska nie uznała ich kwalifikacji”. Rzeczywiście w internecie odnalazłem Uchwałę z 2004 roku Naczelnej Rady Lekarskiej w sprawie powołania Ośrodka Uznawania Kwalifikacji. Tam też w pkt.1 stało: „na wniosek okręgowych rad lekarskich ośrodek bada zgodność dyplomów i innych dokumentów…”
Że też inni na to nie wpadli i dalej tyrają za parę marnych stówek. Proponuję powołać takie same ośrodki uznawania kwalifikacji piekarzy, murarzy, szewców, taksówkarzy itd.- bez adwokatów i radców bo ci już o to zadbali- wyłącznie na wniosek lokalnych rad piekarzy, murarzy, itp.. A wtedy rząd będzie musiał znaleźć pieniądze na godne zarobki wszystkich pracujących.
Dziwnym zbiegiem okoliczności ze stron www. izb lekarskich i izb adwokackich promieniuje ta sama troska o etykę zawodową oraz „pacjentów” np.:
„Adwokatura powołana jest do:
– udzielania pomocy prawnej
– współdziałanie w ochronie praw i wolności obywatelskich…..”
Zapewne większość lekarzy i adwokatów z oddaniem wykonuje swój zawód. Poczucie solidarności, presja środowiska a czasami i zwykły konformizm sprawia, że nie oponują przeciwko akcjom które z kodeksem etyki lekarskiej (adwokackiej) niewiele mają wspólnego. Dlatego dyrektor Leszek Czerwiński mógł założyć, że co najmniej kilku ginekologów zgłosi chęć powrotu do pracy.
Winę za ten stan rzeczy ponoszą kolejne rządy, tolerujące degenerację instytucji samorządowych i biurokracji ministerialnej. Choć faktycznie rządzi krajem nieusuwalny korpus urzędników cywilnych z etatowymi ekspertami (stąd cykliczne nawroty tych samych pomysłów ) to przy odpowiedniej determinacji można wymusić na nich działania zgodne przynajmniej z interesem trzymających władzę polityków – Milton Friedman w „TYRANIA STATUS QUO” twierdzi, że decydujące jest tu pierwsze sto dni.
Brak mechanizmów rynkowych, mnogość barier ograniczających dostęp do zawodów cieszących się szczególnym zaufaniem społecznym, panoszenie się sobiepaństwa, nepotyzm, doprowadzają do stopniowej erozji postaw etycznych. Wszelkie wydumane regulacje tworzą jedynie parawan za którym skrywane są rzeczywiste mechanizmy transferów pieniężnych. Lekarze muszą być świadomi, że w obecnym systemie finansowania służby zdrowia, wzrost jednej składowej kosztów może dokonać się tylko kosztem innych składowych i nawet najzdolniejszy dobrze opłacony lekarz bez nowoczesnej aparatury i środków medycznych niewiele zdziała (dają o sobie znać braki przy leczeniu nowotworów, ograniczenia w operacjach wysoko specjalistycznych, dializach). Jedynym spójnym i godzącym interesy wszystkich rozwiązaniem jest urynkowienie służby zdrowia.
Jak już pisałem wcześniej, tylko pacjent może rozstrzygnąć opłata ustalona przez specjalistę za leczenie przy zastosowaniu określonej techniki jest na jego kieszeń (bon medyczny za podstawowy standard + opłata za usługę ponad standard). Jednak warunkiem dla komercjalizacji lecznictwa jest stworzenie konkurencji, która zaistnieje gdy znikną obecne ograniczenia, a świadczący usługi medyczne będą ponosić pełną odpowiedzialność finansową za ewentualne błędy ( instytucje ubezpieczeniowe już dysponują odpowiednimi produktami). W urynkowionej służbie zdrowia doktor G. do dziś wykorzystywałby swój talent dla dobra pacjentów biorąc stosowne honoraria za operacje. Potencjalni konkurenci, skuteczniej od CBA, wykorzystaliby jego najdrobniejsze uchybienia do przyciągnięcia wymagających pacjentów do siebie.
Hipokryzją jest twierdzenie, że system ten pozbawi najbiedniejszych właściwej opieki medycznej, bo najbiedniejsi już jej nie mają, a pozostali nigdy nie wiedzą ile powinni dać, by mieć zagwarantowaną szczególną przychylność ordynatora.
Na poparcie tego rozwiązania wystarczy przywołać historię rodzaju ludzkiego, nieustannie dostarczającej dowodów, że gdziekolwiek w wolną wymianę wmiesza się władza tam maleje dostępność dóbr i rosną ich ceny. Dlatego paradoksalnie, wolny rynek najwięcej korzyści przynosi najbiedniejszym natomiast zawsze tracą najbogatsi, pozbawieni ochrony przekupnej władzy. I ci właśnie najgłośniej krzyczą o potrzebie regulacji prawnej „dzikiego kapitalizmu”.
Wojciech Czarniecki
foto: www.radioexpress.pl/