Padają oskarżenia, sensacja goni sensację. Znikają prominentni politycy, dziennikarze zacierają ręce. Władza po chwilowym zaskoczeniu zwiera szeregi, idzie na wojnę i woła „nie ma żadnych afer, to bezprecedensowy atak na państwo”, druga strona zaskoczona próbuje coś zrobić z tą wojną (zamiast ją zignorować) i broni się nieporadnie nie bardzo wiedząc przed czym. Jednym słowem, dynamiczny wielowymiarowy spektakl, tak jak poprzednie, wyreżyserowany przez tych samych macherów, którzy z powodzi słów i gestów konstruują wrażenie, że coś małego szarpie ich za nogawkę utrudniając marsz ku świetlanej przyszłości, a oni będąc dobrze wychowani próbują wyszarpać jedynie nogę zamiast kopnąć to coś w d….
Czy opinia publiczna dała się na to nabrać?- nie sądzę, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, przypomina po części sytuację gdy zdradzana żona toleruje kłamstwa męża tylko dlatego, że to usprawiedliwia jej zdrady.
Co reprezentują sobą nasze elity polityczne (PO, PIS, SLD, PSL), to interesujący się polityką wiedzą. Tym co się nią nie interesują, przytoczę uwagę Bismarcka: „ludzie nie powinni wiedzieć jak robi się kiełbasy i politykę”. Jeśli prawdą jest, że nawet największy satrapa nie jest w stanie utrzymać się u władzy bez co najmniej milczącego przyzwolenia poddanych, to nie popełnimy błędu zakładając, że każdą władzę stać na największe draństwo pod warunkiem, że tzw. opinia publiczna przełknie wiedzę o tym. Dlatego nieważne co jest prawdą a jedynie to co opinia zechce za prawdę przyjąć.
Z tych względów, dla mnie, obserwowanie wydarzeń politycznych ma wartość wyłącznie z uwagi na wnioski jakie da się wyciągnąć konfrontując je z opiniami wyrażonymi w badaniach „opinii publicznej”. To jak zareaguje „opinia publiczna” na oczywiste fakty, daje mi pogląd o tym w jakim kraju żyję, czego mogę się spodziewać w przyszłości i jakie wartości są aktualnie znaczące dla przeciętnego ziomka.
Reakcja na podejmowane próby przeprowadzenia lustracji mówi mi, że tych którzy obawiają się ujawnienia prawdy o sobie (bądź o swoich bliskich) jest większość. Kilka pokoleń próbowało znaleźć swoje miejsce w PRL idąc na mniejsze lub większe kompromisy moralne. Nie grzeszą cywilną odwagą – bo tylko nieliczni posypali głowy popiołem, mimo że nie groziły im żadne realne konsekwencje – ale przynajmniej nie są cynikami pozbawionymi poczucia przyzwoitości i wstydzą się dokonanych wyborów.
Reakcja opinii na opublikowane stenogramy z telefonicznych rozmów w sprawie: afery gruntowej, doktora G., a potem Mirka, Grześka, Zbyszka z partii „jednorękich bandytów”, również pokazuje, że łapówkarstwo, nepotyzm, „kolesiostwo”, zaprezentowane formy komunikowania treści, są czymś naturalnym, nie budzącym społecznego sprzeciwu.
Kto żyje w tym kraju dłużej niż dwadzieścia lat, to pamięta, że nie chodziło się kiedyś na zakupy tylko się „załatwiało”. Praca, studia, zakup mebli, przydział mieszkania zależały od determinacji w poszukiwanie dojść poprzez krewnych naszych krewnych lub krewnych przyjaciół i wiedzy, kto z kim pije i jak często. Transformacja ustrojowa polegała na transformowaniu starych metod i klik w nieznacznie zmienioną rzeczywistość. Chodząc po urzędach, sądach, adwokaturach otrzymamy potwierdzenie, że transformacja się udała, większość ulokowała się tam przy pomocy starych sprawdzonych metod, więc dlaczego miałaby potępiać coś dzięki czemu ma pracę, robi karierę, przechodzi przez gęste sito dla wybranych. Tę gołą prawdę ekspert Instytutu Sobieskiego Paweł Dobrowolski (Wprost nr 43) ubiera w gładkie szaty lobbingu twierdząc „w rzeczywistości każdy obywatel jest lobbystą i lobbuje za własnymi interesami na miarę swojej determinacji i możliwości”, stąd możemy wywieść usprawiedliwienie dla Mirka, Grześka, Zbyszka, bo mieli zarówno dużą determinację jak i wielkie możliwości. Nie wierzę, by inne dziedziny nie miały swoich „sędziów” ustawiających ichniejsze „mecze”, bo niby dlaczego akurat tylko do piłki garnęli się osobnicy o szczególnych inklinacjach. Czy więc powyższe stenogramy mogły zrobić na kimś negatywne wrażenie?- nie (świadczą o tym sondaże), bo tych, którzy nie korzystają z okazji nazywa się frajerami. Demontaż obecnego systemu to kurs w nieznane, to ryzyko, że ktoś zacznie nas rozliczać z tego co robimy (strajk lekarzy w Krośnie po wprowadzenie systemu rejestracji czasu pracy), sprawdzać nasze kompetencje, jakość wykonywanej pracy ( przez 20 lat, odkąd mam okazję przejeżdżać drogą E4, jedynie w ciągu trzech lat drogowcy nic tam nie dłubali).
Trudno się więc dziwić, że gdy tylko wyniesiony do władzy, w wyniku wyborczej fuszerki, ujawni chęć dokonania nawet cząstkowych zmian ( potraktuje serio wyborców i własne deklaracje) natychmiast zostaje uznany przez większość za śmiertelne zagrożenie.
Teraz widać jaką cudowną moc mają sondaże: nie jest tak źle, poparcie spadło nieznacznie, więc czas zmienić taktykę na ofensywną – wrogom państwa należy się pogarda lub co najmniej lekceważenie. Na niepoważne zarzuty nie ma odpowiedzi. My, Państwo stoimy ponad małostkowe, złośliwe, chorobliwe wyssane z palca utyskiwania malkontentów.
Ta widoczna gołym okiem przemiana, potwierdza moją wcześniejszą diagnozę postawioną w artykule „Manipulanci”, że władza pozbawiona możliwości ciągłego monitorowania reakcji społecznych przez „sondażownie” musiałaby zachowywać się przyzwoicie. Trzymając władzę w niepewności co do naszej oceny, wymuszamy na niej dbałość przynajmniej o zachowanie pozorów. Informując ją o naszych lękach, wątpliwościach i skrywanych przekonaniach, stajemy się bezwolnymi ofiarami jej manipulacji.
Wojciech Czarniecki