wojna
foto. pixabay.com

Strategia „ordo ab chao”, która jest obecnie wdrażana w sposób bezprecedensowo natężony, polega m.in. na skoordynowanym eskalowaniu konfliktu między dwoma polityczno-ideologicznymi frontami, z których każdy jest zły, przy czym każdy jest pod pewnymi względami gorszy od drugiego (abstrahując od tego, który jest w danym przypadku winny zainicjowania „gorącej fazy”).

Przykładowo: jeden z nich składa się przede wszystkim z siermiężnych zbirów posługujących się przede wszystkim bombami, czołgami i mafijnymi zastraszeniami, podczas gdy drugi posługuje się przede wszystkim upadlającą biurokracją, odgórnie promowaną kulturową degrengoladą i „miękkim totalitaryzmem” na wzór australijskiej, kanadyjskiej czy nowojorskiej dyktatury sanitarystycznej – za bomby i czołgi bierze się zaś wyłącznie działając w „trzecim świecie”.

Innymi słowy, pierwszy bezceremonialnie kaleczy i morduje cieleśnie, podczas gdy drugi zna bardziej wyrafinowane metody kaleczenia i mordowania duchowego, zaś z klasycznie bandyckich metod korzysta wyłącznie poza granicami „cywilizowanego świata”. Pierwszy nie ma oporów przed błyskawicznym przetrącaniem swoim ofiarom fizycznych kręgosłupów, zaś drugi przed przewlekłym łamaniem ich kręgosłupów moralnych. Itp., itd.

Rzecz w tym, żeby w kontekście zaogniania starcia między podobnymi frontami wmanewrować jak największą liczbę osób w jałowe licytacje na temat tego, kto jest w ostatecznym rachunku „bezwzględnie gorszy”, podczas gdy tymczasem każdy z nich jest gorszy pod pewnymi względami. Jeden może być na daną chwilę nieskończenie bardziej niszczycielski w wymiarze fizycznym, ale drugi może być w długim terminie bardziej wyjaławiający w wymiarze moralnym i kulturowym (pierwszy może być zwyczajnie zbyt biedny i prymitywny, żeby móc cokolwiek osiągnąć w tym zakresie). Innymi słowy, błędne jest zarówno różne wartościowanie rzeczonych stronnictw, jak i ich traktowanie symetryczne, bowiem ma się wówczas do czynienia ze zjawiskami niewspółmiernymi pod względem wykorzystywanych kategorii zła, które – choć niewspółmierne – są wobec siebie komplementarne, bo wspólnie wzmagają intelektualny, moralny i duchowy zamęt.

Kluczowe jest zdanie sobie tutaj sprawy, że oba elementy wzmiankowanych diad służą w ostatecznym rachunku tej samej „ukrytej ręce”, która realizuje przy ich pomocy cele nie ekonomiczne czy polityczne, tylko metafizyczne: nie można odsuwać od siebie rozumienia, że za „światem ludzkich spraw” stoją zawsze stronnictwa nieskończenie „wyrazistsze jakościowo”, przy czym jedno z nich – służące dobru – działa na zasadzie jawnego spontanicznego porządku, podczas gdy drugie z nich – służące złu – tworzy w ukryciu planowane chaosy. Jeśli nie przyjmie się tego do wiadomości, to, analizując gwałtowne wydarzenia rangi światowej, będzie się zawsze skazanym albo na jałowe gdybanie o tym, w czyim to wąsko rozumianym „interesie”, albo na równie jałowe tłumaczenie wszystkiego „zbiegami okoliczności” czy „impulsami szaleńców”.

Jak zatem uniknąć uwikłania w intelektualny zamęt, moralną tromtadrację i duchową jałowiznę w obliczu wyjątkowo agresywnych zagrywek z gatunku „ordo ab chao”? Otóż najbardziej niezawodna jest tu postawa tolkienowska, głosząca, iż to „codziennie czyny zwykłych ludzi odpędzają mrok”. Należy zatem w najbardziej oczywisty, konkretny sposób pomagać w nieszczęściu Bogu ducha winnym ludziom, którzy zostali uwikłani w zupełnie ich nieinteresujące nieczyste intrygi. Jeśli zaś przy tej okazji dostanie się do dyspozycji zasoby wyasygnowane przez jakiekolwiek polityczne bądź ideologiczne fronty grające na umocnienie swojej pozycji, należy wykorzystać je maksymalnie roztropnie i bezinteresownie, nie wchodząc jednocześnie z owymi frontami w jakiekolwiek transakcje wiązane, a tym bardziej w jakiekolwiek „strategiczne sojusze”. Tylko wówczas wykaże się zarówno moralną czystość, jak i intelektualną przenikliwość, a więc elementy, które winny być traktowane jako absolutnie nierozłączne – i tylko wówczas zadba się o to, żeby dobre chęci nie służyły brukowaniu piekła.

Jakub Bożydar Wiśniewski