Nawiązując do niedościgłej definicji Frederica Bastiata, można rzec, że praktycznie cały tzw. rozwinięty świat jest obecnie podporządkowany trzem zazębiającym i uzupełniającym się „wielkim fikcjom”: tzw. demokracji przedstawicielskiej, czyli wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje rządzić innymi, tzw. państwu opiekuńczemu, czyli wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje żyć cudzym kosztem oraz tzw. różnorodności i inkluzywności, czyli wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje wmuszać w innych akceptację dla swoich narcystycznych fanaberii.
Nie powinno zatem zaskakiwać, że tzw. sfera publiczna w „rozwiniętym świecie” jest w coraz większym stopniu bezustannym spektaklem politycznego awanturnictwa, gospodarczego pasożytnictwa i infantylnej roszczeniowości. Nie powinno też dziwić, że jedynym sposobem ucywilizowania tejże sfery jest w podobnych warunkach konsekwentne przekłuwanie balonów owych fikcji: tzn. podkreślanie przy każdej okazji, że tam, gdzie każdy próbuje rządzić innymi, wszyscy są rządzeni przez najgorszych z najgorszych, tam, gdzie każdy próbuje żyć cudzym kosztem, ostatecznie nikt nie jest w stanie żyć niczyim kosztem, a tam, gdzie każdy próbuje wmuszać w innych akceptację dla swoich narcystycznych fanaberii, nikt nie będzie akceptował nawet uczciwych potrzeb.
Z wszystkimi tymi fikcjami rozprawi się bowiem prędzej czy później rzeczywistość – zaś im szybciej i bardziej świadomie spuści się z nich powietrze, tym rzeczona rozprawa będzie mniej bolesna. Lepiej wszakże choćby w ostatnim momencie rozebrać wieżę Babel – nawet kosztem ogromnego wysiłku – niż skończyć pod jej gruzami.
* * *
Póki co można spać spokojnie: wygląda na to, że domorośli „władcy świata” do tego stopnia nie mają ostatnimi czasu pomysłu, jak jeszcze zaszkodzić ludzkości, że pozostało im zrobić drugie podejście z „małpią ospą”. Jak powszechnie wiadomo, małpy robią małpie figle, ale tego rodzaju figle należy na szczęście rozpatrywać raczej w kategoriach farsy niż podstępu.
* * *
Wolność to rzecz śmiertelnie poważna: jednym zaskarbia wieczne zasługi, innych skazuje na wieczna zatratę. Stąd jest to nieoceniony skarb nawet dla tych, którzy posiedli wszelkie wartości i niezbywalne brzemię nawet dla tych, którzy zmarnowali wszelkie możliwości. Można zatem wznieść się razem z nią na najwyższe szczyty albo spaść z nią na samo dno, ale nie można uciec przed nią na żadne bezdroża: być wolnym to być poddanym własnych wyborów.
* * *
Jedyny sposób na skuteczne przeciwstawianie się szeroko zakrojonemu gaslightingowi, wzbudzaniu syndromu sztokholmskiego i innym wyjątkowo zuchwałym formom zakłamania to nie po prostu odkrywanie prawdy, tylko życie prawdą. Innymi słowy, sposobem tym jest nie wyczerpujące chwytanie się nieskończonej liczby faktów i argumentów, tylko natychmiastowe dawanie odporu wszystkim stwierdzeniom, których ostatecznym fundamentem jest chęć uczynienia rzeczywistości wielkim, szyderczym absurdem.
* * *
Najbardziej niszczycielskie konflikty wynikają nie z trwania naturalnych podziałów, tylko z rozpadu sztucznych jedności. Stąd jedynym gwarantem wiecznego pokoju nie jest finalny tryumf idei „powszechnego braterstwa”, tylko ostateczne oddzielenie ziaren od plew.
* * *
„Koniec historii” polega nie na światowym triumfie najlepszych możliwych idei, tylko na powstaniu globalnej ideowej pustyni; nie na stworzeniu „raju na ziemi”, tylko na powszechnej akceptacji życia na globalnej „ludzkiej fermie”; i nie na nastaniu „ogólnej szczęśliwości”, tylko na jej trwałym utożsamieniu z otępiałym samozadowoleniem.
* * *
Można odnieść wrażenie, że wiadoma profanacyjna hucpa przelała przysłowiową czarę goryczy, sprawiając, że zaskakująco duża część globalnego społeczeństwa wydobyła się ze stanu obezwładniającej duchowej ślepoty, w jaki starannie wprowadzano ludzkość na przestrzeni co najmniej ostatnich kilkudziesięciu lat.
Ściślej rzecz ujmując, tym razem ostentacyjny gaslighting uprawiany przez tysiące medialnych propagandzistów i dziesiątki tysięcy „pożytecznych idiotów” zdaje się nie działać na większość poddawanych mu osób, co jest bardzo pokrzepiającym zjawiskiem. Warto więc dobitnie podkreślić przy tej okazji, że podobny gaslighting poprzedzany jawnymi prowokacjami jest jedną z ulubionych rozrywek doszczętnie zepsutych pseudoelit tego świata służących „synowi jutrzenki”.
Schemat jest zawsze taki sam: najpierw zuchwałe szyderstwo przed kamerami, a potem zalew protekcjonalnych tyrad wymyślających osobom świadomym tego, co widzą, od „szalonych teoretyków spiskowych”, „paranoików z oblężonej twierdzy” czy w najlepszym razie od „obrażalskich sztywniaków”. Nie, na otwarciu tegorocznych igrzysk olimpijskich nie pojawiła się żadna bluźniercza parodia „Ostatniej wieczerzy”, tylko nawiązanie do nikomu nieznanego obrazu bachanaliów. Nie, wyjący potępieniec przebrany za kozła i otoczony kłaniającymi mu się postaciami w rytualnych szatach, który zainaugurował otwarcie tunelu Gotarda, to nie oczywisty element satanistycznej ceremonii, tylko nawiązanie do lokalnego góralskiego folkloru. Nie, wielki metalowy byk z płonącymi oczami i wieżą Babel w tle otoczony postaciami wznoszącymi ku niemu w ofiarnym geście świecące kryształy, który pojawił się na otwarciu „Igrzysk Wspólnoty Narodów” w Birmingham, to nie hołd składany Baalowi czy Molochowi, tylko nawiązanie do przestrzeni handlowej w Birmingham nazywającej się „The Bull Ring”. I tak dalej, i tak dalej – mniej lub bardziej spektakularne przykłady można by tu mnożyć w nieskończoność.
Jak mówi Pismo: „A jeśli nawet Ewangelia nasza jest ukryta, to tylko dla tych, którzy idą na zatracenie, dla niewiernych, których umysły zaślepił bóg tego świata, aby nie olśnił ich blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga”. I o ile ostatnimi czasy „bóg tego świata” rzeczywiście zaślepiał umysły ludzkie bezprecedensowo skutecznie, a jego sługusy panoszyły się w świecie bezprecedensowo zuchwale, wydaje się, że przekroczona została w końcu jakaś kluczowa granica, w wyniku czego ci wszyscy, którzy zostali wychowani w duchu choćby elementarnego szacunku wobec Ewangelii, zostali raptownie olśnieni jej blaskiem, przejrzeli na oczy i postanowili zacząć robić porządek z tym, co zobaczyli.
Oby ta raptownie odzyskana duchowa trzeźwość pozostała już do samego końca udziałem znacznej części ludzkości, i oby szła w parze z gorliwością umożliwiającą czynienie z niej jak najlepszego użytku: tego pozostaje życzyć zarówno wszystkim świeżo olśnionym, jak i wszystkim tym, którzy – na zasadzie efektu kuli śnieżnej – pójdą dopiero w ich ślady. Lepiej późno, niż wcale – wszakże każdy syn marnotrawny ma szansę powrotu aż do ostatniego tchu.
Jakub Bożydar Wiśniewski