Odwiedziłem ostatnio kilka krajów. Wszędzie jeden motyw powtarza, jakby schodził wprost z prasy drukarskiej. Jakiejś bardzo dobrej maszyny, gdzie jedna kopia od drugiej jest nie do odróżnienia. Wymawiają go tzw. ludzie prości i ci, którzy uważają się za “nie-prostych”. Wygląda to mniej więcej tak: po pozytywnej odpowiedzi na pytanie tubylca czy podoba mi się jego kraj, tubylec przyznaje mi rację, uśmiecha się zadowolony, a następnie przechodzi do refleksji, że owszem, wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ci “nasi” politycy… Ciąg dalszy zależy od temperamentu: skrajności to stek niewybrednych wyzwisk lub widoczny gołym okiem początek depresji.
Zatem wątpliwości nie ma żadnych: gdzie nie pojadę – to samo. Fatalny wizerunek polityków, którzy postrzegani są jako źródło wszelkiego zła. Nieco inaczej jest jedynie w Ameryce – tam źle o politykach mówią na ogół wyłącznie przeciwnicy aktualnie rządzącego Prezydenta i to w sposób najczęściej umiarkowany.
Jestem zwolennikiem teorii – że ludzie są tacy, jaki jest system. Podobnie jak Bułhakow uważam, że “mieszkańcy Moskwy nie są wcale źli i pragną dobra, tylko ten cholerny problem mieszkaniowy…” (cyt. z pamięci). Zaś do działań takich, przez które politycy postrzegani są jako źródło wszelkiego zła, popycha ich system demokracji parlamentarnej i rządy memów w przestrzeni publicznej. Memów – moim zdaniem – wyeliminować się nie da. Pomijając już fakt, że żyjemy w kraju 38 milionów Premierów, ludzie nie interesują się skomplikowanymi kwestiami gospodarczymi czy społecznymi i dotrzeć do nich można tylko miotając memy. Ten problem w tabloidowch społeczeństwach jest nie do rozwiązania.
Do rozwiązania jest natomiast problem demokracji parlamentarnej i tego co ona za sobą niesie – tych wszystkich frakcji widnych, tajnych i dwupłciowych, wzajemnych klinczów i szantaży różnych partii i partyjek, posad, deali, parytetów etc. etc. Demokracja parlamentarna w Europie jest skonstruowana w ten sposób, że nikt za nic nie ponosi odpowiedzialności i “tyrania status quo” jest już tysiąc razy silniejsza od czasu gdy Milton Friedman, ją opisał.
Jedna ucieczka z tego partyjnego piekiełka czy bagienka – to wybór Króla. Wybierajmy Prezydenta. Niech bierze na siebie odpowiedzialność i niech nie będzie zakładnikiem różnych partyjnych koterii czy “koalicjantów”. To chyba jedyna droga, bo obecny system (i w Polsce i innych krajach europejskich) wyczerpał chyba już swoje możliwości i wszedł w fazę głębokiej stagnacji. Nic nie można, bo wszystko jest “politycznie niemożliwe”. Może Król – Prezydent z jakimś z lekka ograniczającym go małym parlamentem będą mogli coś więcej zrobić.
Wprowadzenie systemu prezydenckiego – być może poprawiłoby też wizerunek polityków i podobnie jak w Ameryce, ludzie (poza ekstremistami) nie dostawaliby piany na ustach na sam dźwięk tego słowa.
Cezary Kaźmierczak
Źródło: http://blog.smith.org.pl
Moim zdaniem zły wizerunek klasy polityków nie powinien być przez wolnościowców postrzegany jako zjawisko złe per se. To dobrze, że ludzie nie darzą sympatią tych, którzy żyją za ich, zabrane przemocą, pieniądze. Ale problemem jest to, że oni nie gardzą politykami z tego powodu; problemem jest nagminna niekonsekwencja i po prostu antywolnościowe poglądy tych ludzi, a narzekanie na klasę polityków jest chyba tylko próbą dowartościowania lub usprawiedliwienia się.
Reasumując: Uważam, że wolnościowiec nie powinien starać się o odbudowę autorytetu władzy (bo niby dlaczego?), lecz o odpowiednie nakierunkowanie „sprzeciwu”, żeby jak najwięcej ludzi nie szanowało władców właśnie z tego powodu, że systematycznie grabią nas wszystkich i przemocą uzurpują sobie prawo do naszej własności.
Pozdrawiam!
Comments are closed.