Znamienne jest to, że główny zrąb dominujących dziś form wywrotowej ideologii (alias ideologii neomarksistowskiej, „teoriokrytycznej”, „posthumanistycznej” itp. – nazewnictwo to rzecz wtórna, istotny jest wspólny korzeń i nadrzędny cel) nie dba o zachowanie żadnej wewnętrznej spójności programowej.
Otóż jej przedstawiciele z jednej strony do znudzenia straszą czającym się tuż za progiem kataklizmem – na ogół „klimatycznym”, choć od czasu do czasu zastępowanym odmianą „sztuczno-inteligentną” – zaś z drugiej strony równie natarczywie podkreślają, że ludzkość jest dopiero u progu zrzucenia z siebie jarzma dotychczasowej cywilizacji i mozolnego przebudowania jej w duchu „niepatriarchalnym”, „nierasistowskim”, „inkluzywnym”, „antydyskryminacyjnym” itp.
Jeśli jednak rzekomy kataklizm stoi już u bram, wówczas należałoby albo skoncentrować na przetrwaniu go wszystkie siły i zasoby obecnie istniejącej cywilizacji, albo pokornie dać się mu pochłonąć, w obu przypadkach wielkie „emancypacyjne” projekty kulturowe odkładając na później lub dając sobie z nimi spokój. I vice versa – jeśli chce się „opowiedzieć na nowo” całą historię świata i skrupulatnie wykorzenić z niej wszystkie ślady „starego porządku”, wówczas lepiej odłożyć ad acta straszenie nadciągającą globalną klęską żywiołów albo tryumfem złowrogich technobożków.
Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z zasadniczym programowym zgrzytem. Pytanie brzmi teraz: jakie jest jego źródło i jego konsekwencje? Otóż odpowiedź przedstawia się tu nadzwyczaj optymistycznie. Wiadomo nie od dziś, że rewolucje, u których podstaw nieodmiennie leży jakaś forma wzmiankowanej tu wichrzycielskiej ideologii, zawsze pożerają swoje dzieci. Wydaje się jednak, że rzeczona ideologia, doszedłszy do swej ostatecznej, uniwersalnie rozplenionej postaci, czyni ludzkości tę uprzejmość, że pożera samą siebie nie dopiero na poziomie wykonania, ale już na poziomie opracowania. I choć także ów autokanibalizm jest wysoce destrukcyjny, uciążliwy i demoralizujący, natężenie implodującego w tym kontekście wielopiętrowego absurdu może prowadzić do tylko jednego rezultatu: gruntownego „oczyszczenia pola”, po którym będzie można raz a dobrze odetchnąć z ulgą.
Podsumowując, tak jak najciemniej jest zawsze przed świtem, tak najniedorzeczniej jest przed nieuchronnym „odwetem” zdrowego rozsądku. To zaś jest wymownym dowodem faktu, że cnoty takie jak niezłomność i cierpliwość są w ostatecznym rachunku ważniejsze niż logiczna błyskotliwość pozwalająca zwalczać niedorzeczności w zarodku, czy też strategiczny spryt umożliwiający doraźne neutralizowanie ich wpływu. Wszakże zwycięstwo należy nie do tych, którzy zadają najbardziej spektakularne ciosy, ale do tych, którzy umieją wytrwać do końca.
Jakub Bożydar Wiśniewski