Ileż to słyszymy wołań o konieczność reform w systemie emerytalnym. Opozycyjni politycy, publicyści i komentatorzy domagają się wydłużenia wieku emerytalnego, zniesienia ulg dla mundurowych czy likwidacji KRUS-u. Media ostrzegają nas przed zgubnymi skutkami obecnej sytuacji demograficznej, która nie wróży nic dobrego dla portfeli przyszłych emerytów. Wszak garstka młodych, nie będzie w stanie utrzymać całych rzesz starców domagających się comiesięcznej wypłaty. Za kilkadziesiąt lat osoby w wieku produkcyjnym będą nosić na barkach ogromny ciężar wypłat dla emerytów, co biorąc pod uwagę fakt, że będzie ich znacznie mniej niż dzisiaj może stwarzać poważne problemy. Starcy natomiast całkiem słusznie walczyć będą o swoje, bo przecież całe życie pracowali i płacili podatki aby móc odpocząć na starość.

Młodzi będą się buntować bo nie łatwo przyjdzie im się pogodzić z wizją horrendalnie wysokich podatków. Starzy będą się buntować na każdą wieść o zmniejszeniu emerytur. I bądź tu człowieku mądry! – pomyśli za trzydzieści, czterdzieści lat minister finansów. O ile taka funkcja w ogóle jeszcze będzie istnieć. Kto bowiem o zdrowych zmysłach pchałby się do odpowiedzialności za taki bałagan? Bez obaw, wysoka pensja dla ministra się znajdzie to i chętni na to stanowisko się znajdą.

Nie byłoby oczywiście tego problemu gdyby ktoś ponad pół wieku temu, kiedy przywołano do życia ZUS pomyślał nad jego kształtem dłużej niż pięć minut. Nie sądzę, że zajęło to temu delikwentowi więcej czasu niż potrzeba na wypalenie jednego papierosa. Tego, że akurat palił jestem natomiast całkowicie pewien. Jedna i druga decyzja wymaga beztroskiej krótkowzroczności. W pierwszym przypadku niedostrzeżenie zagrożeń dla zdrowia, w drugim zaś nieuchronnych zmian demograficznych.

No bo co mógł myśleć sobie w latach 60 ubiegłego wieku taki Jan Kowalski czy inny Nowak podejmując decyzje w sprawach systemu emerytalnego dla szanownych obywateli ówczesnej Rzeczpospolitej Ludowej? Wtedy akurat, paręnaście lat po wojnie mieliśmy przyrost jakiego pozazdrościłby nam dzisiaj niejeden kraj. Młodych, silnych, pracujących było mnóstwo, a starych, którym trzeba zapewnić opiekę jak na lekarstwo. Zbierało się więc pieniądze z podatków i zbierało, a na faktyczne emerytury szła niewielka z nich część.

Problem w tym, że te miliony młodych ludzi po latach się zestarzały i wyciągnęli ręce po zasłużone emerytury… Ups. Tego nikt nie przewidział.

Wystarczyło pomyśleć. Nie długo, chwilę. Dłużej jednak niż pięć minut. No bo czy nie oczywiste jest, że Polacy nie mogli rozmnażać się w nieskończoność? Nie było szans na to, aby młodych Polaków było zawsze więcej od starych.

Wielu ludzi ma złudne wyobrażenie o systemie emerytalnym, które wygląda mniej więcej w następujący sposób: człowiek całe życie pracuje i opłaca składki, a im więcej zarobi tym więcej odłoży w składkach i tym więcej uskłada sobie na starość na emeryturę. Później widząc swoje „głodowe emerytury” dziwią się, gdzie podziały się ich przez lata płacone składki. Niestety system nie funkcjonuje w ten sposób. Podatki płacone przez ludzi pracujących do ZUS-u wydawane są na bieżące potrzeby tej instytucji i spłacanie aktualnych zobowiązań. Co ciekawe, już teraz składki te nie wystarczają na pokrycie wszystkich potrzeb. Co roku budżet państwa dopłaca kilkadziesiąt miliardów złotych aby zapewnić funduszowi emerytalnemu stabilność. Co więc będzie za lat kilkanaście lub kilkadziesiąt, kiedy stosunek liczby osób pracujących do niepracujących będzie jeszcze mniej korzystny.

Składki będą jeszcze większe, a wypłaty jeszcze bardziej głodowe. Nie ma innego wyjścia. Chyba, że wcześniej cały system upadnie. To zresztą bardzo prawdopodobne. Każdy budowlaniec powie, że o porządnej konstrukcji świadczą dobrze wykonane fundamenty. Mam wrażenie, że obecny system emerytalny był budowany na niezwykle kruchych fundamentach sprzyjającej wówczas sytuacji demograficznej. I to, niestety nie jest dobra wiadomość.

Za taką natomiast można by uznać fakt, że po kilkudziesięciu „chudych latach” przyjdzie czas na te tłuste. Może nie aż tak, ale na lata „normalne” na pewno. Tak samo przecież jak pół wieku temu komuniści nie mogli liczyć na wiecznie sprzyjającą demografię, tak my dziś nie możemy twierdzić, że będzie ona już zawsze dla nas niekorzystna! Przecież jeśli nawet stosunek osób w wieku poprodukcyjnym, produkcyjnym i przedprodukcyjnym będzie wyglądał tak: 60:25:15 to po jakiś trzydziestu latach jego wygląd będzie następujący: 40:30:30. Mówiąc brutalnie przyszli, tak bardzo prawdopodobnie liczni emeryci kiedyś zostaną zastąpieni przez kolejnych, już mniej licznych emerytów. Wtedy sytuacja się nieco unormuje. Może nawet w kolejnej fazie przyjdzie czas na poważny wzrost demograficzny? Na przykład taki optymistyczny scenariusz ze statystykami 25:30:45 w 2115 roku.

Tylko który polityk pójdzie z takim hasłem na wybory? Obecni rzadko sięgają myślami dalej niż jedna kadencja, a co dopiero cały wiek!

Michał Bednarski

1 KOMENTARZ

  1. Gdy nawet wzrośnie przyrost naturalny , to ubędzie miejsc pracy ( dalszy postęp rewolucji technologicznej ,komputeryzacja, robotyzacja . Nie potrzeba rąk do pracy).Bez pracy zarobkowej nie ma teraźniejszości ani przyszłości.
    Nie ma bogadztw naturalnych ,nie ma know-how -nie ma teraźniejszości , nie ma przyszłości.
    Polska i Polacy w normalnym procesie ewolucyjno-technologicznym są skazani na unicestwienie

Comments are closed.