Wprowadzenie w Niemczech płacy minimalnej, która dotyczy wszystkich bez względu na obywatelstwo i wykonywane czynności zelektryzowało wszystkich. Wykraczanie skutków niemieckiego prawa poza granice tego kraju, co jest cechą charakterystyczną imperiów, musiało spotkać się choćby z symbolicznym oburzeniem co niektórych mężyków stanu.
Nawet sam wicepremier Piechociński przemówił ludzkim głosem, że to się nie godzi i jest to sprzeczne z podstawowymi zasadami wspólnoty. Choć po ludowcu spodziewałem się nieco więcej, choćby tego, że pan Wicepremier przypomni sobie drugą zwrotkę „Roty” Marii Konopnickiej, która jest hymnem PSL, a zaczyna się do słów: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”, ale i tak jak na lidera partii satelickiej było ostro.
W każdym razie poszumieli, poszumieli i na groźnym kiwaniem palcem w bucie musi się skończyć. Dlaczego? Bo nie ma innego wyjścia. Pamiętam jak na tym blogu wiele lat temu opisałem pewną sytuację, o której dziś media głównego nurtu starają się nie pamiętać. Chodziło o dokonaną niemal w ostatniej chwili przed podpisaniem Traktatu Lizbońskiego zmianę niemieckiej konstytucji. Dodano tam zapis o wyższości prawa krajowego nad prawem unijnym, podczas gdy nasza ustawa zasadnicza twierdzi dokładnie inaczej. Niektórzy sofiści europejskiej propagandy, twierdzili, że jest to wyraz naszej suwerenności, bo przecież nie musimy przekazywać Unii tej zwierzchności, ale jednak oddaliśmy. Wszystko było cacy: „wszyscy ludzie będą braćmi”, a tu nagle tuż przed podpisaniem Niemcy uczyniły odwrotnie niż wszyscy w imię orwellowskiej zasady: wszystkie zwierzątka są równie, a niektóre równiejsze.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że sprawdzenie wszystkich do parteru i zdarcie unijnego wału zasłaniającego plany budowy IV Rzeszy nastąpi tak szybko. W ogóle nie spodziewałem się takiej jawności sądząc, że realizacja planu Mitteleuropa będzie do końca opierać się na hipokryzji unijnej propagandy, a tu niespodzianka. Można zatem sądzić, że albo mamy do czynienia z wypuszczeniem balonu testowego, którego zadaniem będzie sprawdzenie reakcji na niemieckie działania, albo z nagłym przyspieszeniem. Osobiście sądzę, że w grę wchodzi bardziej ten drugi scenariusz. Gospodarka niemiecka (nie licząc brytyjskiej) jest jedyną na kontynencie, która jest w stanie konkurować na poziomie globalnym. Do tego potrzebuje silnego zaplecza surowcowego i rezerwuaru taniej siły roboczej. Proces tworzenia „niezbędnej pustej przestrzeni” już się dokonał i nic nie wskazuje na to, aby stan ten miał ulec zmianie. Można więc mówić już otwartym tekstem: „my ustalamy tu zasady, a jak się komu nie podoba morda w kubeł”.
Przechodzimy zatem być może do kolejnego etapu, w którym niemiecki establishment doszedł do wniosku, że nie opłaca mu się już dotować unijny cyrk. Rzecz jasna zmiany będą dokonywane powoli, poszczególne zwierzątka usypiane systemowo. Być może na jakiś czas pozostawi się też fasady unijnych instytucji, ale będą one stopniowo wygaszane, podobnie jak nasze kopalnie i służyć jedynie jako czynnik utrzymujący w Europie niemiecką hegemonię. Będzie od czasu do czasu wracać się do idei wspólnej Europy wyciągając ją niczym królika z kapelusza, gdy tylko przyjdzie potrzeba lub ochota. Gdy jeden najsilniejszy kraj we wspólnocie zachowuje swą realną suwerenność, a inne się jej zrzekają musi się to skończyć tak jak widzimy.
Cóż pozostaje powiedzieć jurgieltnikom z podobnych do naszego krajów UE? Sprzedaliście naszą podmiotowość i niepodległość za szklane paciorki. Najgorsze jest to, że ten scenariusz był czytelny już w 2007 roku i nic nie zrobiono aby go powstrzymać.
Adam Kalicki